Ona katoliczka, on niewierzący. Ona – z ziemiańskiej antykomunistycznej rodziny, on – z asymilowanej żydowskiej, ona – córka żołnierza AK, on – syn komunisty. Dwa światy, a jednak od prawie pięćdziesięciu lat łączy ich bliska przyjaźń. Zgodnie twierdzą, że mogą sobie powiedzieć znacznie więcej niż komukolwiek innemu. Małgorzata Niezabitowska, dziennikarka, pisarka, rzeczniczka pierwszego niekomunistycznego rządu, oraz Feliks Falk, słynny reżyser, a także scenarzysta, dramatopisarz i prozaik, we wspólnie napisanej książce konfrontują swoje biografie w rozmowie często intymnej, a zawsze bez cenzury.

Na wzburzonych falach to zapis przyjacielskiego i zarazem wzajemnie dociekliwego dialogu. Jego dodatkowym walorem jest to, że osobiste doświadczenia autorów splatają się z historią kraju, z najważniejszymi wydarzeniami, w których uczestniczyli lub byli ich świadkami.
Małgorzata i Feliks rozmawiają z czułością i swadą, nie unikają trudnych tematów, dają się poznać. A mają o czym opowiadać. Książkę opatrzyli cytatem z Oscara Wilde’a: W życiu chodzi o to, żeby być trochę niemożliwym. I ta myśl z pewnością będzie towarzyszyła czytelnikowi w trakcie lektury, bo właśnie takie trochę niemożliwe mają życiorysy.
Do przeczytania książki Na wzburzonych falach zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Na wzburzonych falach. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Do zakochania jeden krok
(…)
Małgorzata: …Skupmy się na miłości, spróbujmy ją zdefiniować.
Feliks: O definicję ciężko. Trzeba być poetą, żeby to ująć w słowa, w jakąś metaforę, jak Petrarka, Mickiewicz, Leśmian, Gałczyński…
M: … albo być poetką jak Pawlikowska-Jasnorzewska. Tak wysoko nie aspirujemy, lecz w twoich filmach, w moich książkach miłość występuje, czasem w roli głównej, spróbujmy więc na naszą, skromniejszą miarę.
F: Spróbujmy… Ja czasem się zastanawiam, na czym polega miłość romantyczna. I czym się różni od miłości fizycznej?
M: Że niby miłość romantyczna, to miłość bez erotyki, takiej skonsumowanej. O to ci chodzi?
F: Taka miłość, która… Mówi się „motyle w brzuchu”, czyli czujesz jakieś dreszcze, ciepło na widok swojego ukochanego…
M: Przecież te motyle do erotyki się odnoszą.
F: Różnie chyba. W opowiadaniu Ivana Bunina Nathalie, z którego zrobiłem film Lato miłości, młody bohater stoi w rozkroku. Nie wie, na którą dziewczynę się zdecydować, czy na tę, która bez problemu mu się oddaje, czy tę, którą kocha platonicznie. Obie – i tu są te motyle – pociągają go, ale wymiana spojrzeń, spacery o zachodzie słońca, długie rozmowy z tą drugą pozwalają mu żyć w jakiejś magicznej rzeczywistości. To opowiadanie uwiodło mnie dlatego, że zobaczyłem w nim siebie. Muszę powiedzieć, że bardziej zapamiętałem tych kilka relacji, gdzie miłość była w trakcie dojrzewania, a nieskonsumowana. I to chyba jest ten romantyzm, którego zresztą bardziej oczekują dziewczyny i kobiety.
M: Tego nie wiedziałam, nie odebrałam Lata miłości jako opowieści o twoim alter ego, ani nie dostrzegałam u ciebie jakiś zewnętrznych oznak, czułych gestów wobec kochanej kobiety. Teraz się okazało, że jesteś romantykiem ukrytym.
F: Nie lubię się afiszować. Inaczej niż twój Tomek. Ile razy przy najróżniejszych okazjach widziałem trzymające się za ręce pary, które potem się rozstały. Czułe gesty to intymność, nie demonstracja.
M: Jeśli czuły gest jest zewnętrzną demonstracją, to kiepsko. Inaczej, jeśli jak u Tomka wynika z wewnętrznej potrzeby i odpowiada drugiej stronie. Mogę jedynie mało oryginalnie skomentować, że ludzie różnie reagują i nie oceniałabym, które zachowanie – pod warunkiem, że autentyczne – jest lepsze, które gorsze. Ale wyczuwam, że zaczepiasz mnie o kobiety, czy oczekują romantyzmu? Nie pretenduję do bycia specjalistką, lecz tak się złożyło, że od nastoletniości do teraz dziewczyny i kobiety chętnie mi się zwierzają, uczestniczyłam również w dziesiątkach spotkań, na których poruszałyśmy intymne tematy, a do moich książek czytałam wspomnienia i pamiętniki. Co powiedziawszy, odważę się na pewne skromne uogólnienie. Zaczęłabym od tego, że nie rozdzielamy erotyzmu od romantyczności, a w każdym razie nie rozdzielałyśmy, czyli używając twojej kwalifikacji, miłość może być romantyczna i jednocześnie fizyczna, może być taką pełnią, zwłaszcza gdy mówimy o stałych związkach w pierwszych latach, a szczęśliwcom zdarza się, że i w późniejszych. Może być taka, lecz nie musi.
F: I wtedy cool sex?
M: Hot. Namiętność w stanie czystym, gwałtowne pożądanie. Jak mawiały prababki, szaleństwo zmysłów, którego zresztą przeważnie nie doświadczały, bo zgodnie z regułami fizyczną stronę miłości poznawały po ślubie i zamiast rozkoszy kojarzyła się ona z tak zwanym obowiązkiem małżeńskim służącym prokreacji. Przyjemność, także ta pozamałżeńska, należała się mężczyznom. Kobiety miały być bierne i wierne.
F: Może nie wszystkie, ale były. I były wyjątki. Pamiętasz Annę Kareninę?
M: Akurat Karenina jest potwierdzeniem tego, co powiedziałam. W małżeństwie była traktowana przedmiotowo, a pragnęła, jak większość kobiet pełnej miłości i w przeciwieństwie do tej większości, odważyła się po nią sięgnąć. I za oddanie się namiętności, której wcześniej nie znała, zapłaciła życiem. A ja cofnęłam się w przeszłość, ponieważ to dla nas, kobiet, w ciągu ostatnich stu lat nastąpiła w tym względzie kolosalna zmiana. Zmiana wobec naszej seksualności i przeżywania erotyki.
F: Rewolucja seksualna …
M: Make love not war. A obyczaje zaczęły się rozluźniać już po pierwszej wojnie, aż doszło do pełnego równouprawnienia także w tej dziedzinie.
F: Ale miało być o romantyzmie, więc ja ci przerwę ten wywód i powiem o męskim doświadczeniu w tym względzie. Ta wielka miłość, taka romantyczna bywa przede wszystkim, kiedy się jest bardzo młodym, jak w przypadku tych pierwszych miłości. Kiedy niewiele wiesz o życiu, niewiele wiesz o miłości. Ja w zasadzie nie przeżyłem zbyt wielu miłości, może nawet wcale, poza tą pierwszą. I – rzecz jasna – do mojej obecnej żony.
M: A zatem nawracamy do miłości, tej wielkiej… Czy potrafisz powiedzieć, czym jest?
F: Chyba tak. Zacznę od tego, że wcześniej, przed Mariolą, poznałem dziewczynę, młodszą o dwa lata, z którą straciłem dziewictwo. Ale w tym nie było uczucia. Zwyczajny pociąg fizyczny, nic, poza tym. A miłość jest kumulacją wielu doznań: przyjemność przebywania z kimś, potrzeba rozmowy na różne tematy, tęsknota, jeśli nie widzisz go lub jej przez kilka dni. Jeśli strasznie przejmujesz się, że nie masz z nią kontaktu. Dzisiaj nie wiem, jak to jest. Wtedy ważne były telefony. Było ich mało, nawet budek telefonicznych nie było. Denerwowałeś się, że ona nie dzwoni. Co jest? Zapomniała? Może jest z kimś innym? Może coś się stało? A jak w końcu zadzwoniła, cieszyłeś się, że wszystko jest ok.
M: Dzisiaj to jest łatwość, fakt.
F: Powiedziałbym nawet, że spowszedniało. Smartfony, maile, WhatsAppy… Portale randkowe. I być może, że tych wielkich miłości już nie ma, dlatego że wszystko jest zbyt łatwe.
M: Niewątpliwie dużo, dużo łatwiejsze. Ale poczekajmy chwilę z porównaniami. Opowiadaj o sobie.
F: Wtedy tę tęsknotę, czy czasem zazdrość, podsycał brak komunikacji. Ja miałem telefon, Mariola nie. I mieszkała pod miastem, w Skolimowie. Kiedy chodziliśmy do kina, czy na jakieś imprezy, odprowadzałem ją potem na dworzec południowy, na dalekim Mokotowie. Wracałem autobusem, który rzadko jeździł, a ja sterczałem na przystanku zima, nie zima. Wiedziałem też, że uczy się w bibliotece publicznej na Koszykowej i czasami ją tam zaskakiwałem. Nie z zazdrości. Po prostu chciałem ją zobaczyć i zrobić niespodziankę. Chodziliśmy bardzo często do śmierdzącej papierosami, jak wszystkie kawiarnie wówczas, Ujazdowskiej.
M: Od dawna jej nie ma.
F: W każdym razie przesiadywaliśmy po kawiarniach. Byliśmy nierozłączni, a to mocno wiąże. Kiedy wyjechałem na te dwa miesiące do Izraela, też bardzo tęskniłem. A wyrazem tej tęsknoty było, że ze statku próbowałem się do Marioli dodzwonić.
M: W jaki sposób? Nie było telefonu.
F: Był radiowiec, było radio, przez które statek komunikował się na zewnątrz. Prosiłem kapitana i zezwolił, żeby radiowiec zamówił dla mnie rozmowę ze Skolimowem. Odbyła się skomplikowana akcja. Mariola nie miała telefonu w domu, więc ze statku skontaktowano się z tamtejszą pocztą i któryś z pracowników poszedł do jej mieszkania, żeby zawiadomić, żeby przyszła na określoną godzinę następnego dnia. I następnego dnia radiowiec połączył się z pocztą, a ona już tam czekała. Jeszcze jak dzisiaj o tym myślę, czuję wzruszenie. Rozmawialiśmy ze sobą, ja płynąc po Morzu Śródziemnym, ona w kabinie telefonicznej prawie na końcu świata. Czekałem z biciem serca na ten telefon z ukochaną dziewczyną i kiedy w końcu doszło do niego, to tak, jakby się człowiek upił. To ja nazywam miłością, rozumiesz? To ja nazywam uczuciem pozbawionym całej otoczki erotycznej.
(…)
Małgorzata: Z pewnością twoja historia o telefonie ze statku wystarcza za długi wykład o fundamentalnych różnicach między wtedy a dziś, różnicach, które miały i mają wpływ na obyczaj, na zachowanie, na uczucia wreszcie. Każdy teraz wie, ba, zna z autopsji mnogość sposobów i łatwość łączenia się w każdej konfiguracji, w każdym momencie i niemal z każdym zakątkiem świata, przy których dwudniowa akcja porozumienia się przez radiotelefon brzmi jak bajka. Nawiasem mówiąc, dla porównania morskiej sytuacji, moja siostra cioteczna ma męża kapitana wypływającego w długotrwałe rejsy i poza bezpośrednią łącznością, w której pozostają, Ola wie dokładnie, gdzie się Paweł akurat znajduje, bo śledzi jego statek w Internecie.
Feliks: W jakim ty świecie żyjesz? To, że wie, gdzie statek się znajduje, nie znaczy, że wie, gdzie mąż w tej chwili jest i co robi. Trochę żartuję, lecz pamiętam, jak płynąłem do Izraela tam i z powrotem, i na postoju w Pireusie drugi oficer, z którym się zaprzyjaźniłem, zaprowadził mnie do dzielnicy, odpowiednika „Czerwonych latarń” w Amsterdamie. Ale nie skorzystaliśmy. Obecnie mamy łatwy dostęp do portali randkowych, które mają może nieco inny charakter, lecz w gruncie rzeczy prowadzą do tego samego.
M: To żarty na bok. A na poważnie o tych portalach słyszę od kobiet w różnym wieku, młodych i starszych.
F: Wyszła książka kilka lat temu. Bardzo moim zdaniem interesująca z punktu widzenia socjologicznego i dobrze napisana, 50 twarzy Tindera. Autorka inteligentna i dowcipna, po socjologii chyba lub psychologii. Po rozwodzie zaczęła wchodzić na ten portal i umawiać się z mężczyznami na spotkania randkowe. Jedne kończyły się na kolacji, większość albo u niej, albo gdzie indziej.
M: Czyli konsumpcją erotyczną.
F: Coś w tym rodzaju. Opisuje też momenty, kiedy to dłużej trwało. I wtedy następowało pewne przywiązanie z jej strony. Z dwa razy ją to spotkało. I w pewnym momencie bez słowa ten człowiek znikał. Po prostu kogoś innego poznał. Na tym portalu albo na innym. I rozstanie było dla niej bolesne. To jest moim zdaniem dla socjologów ciekawy temat do badań.
M: Prawdopodobnie już takie trwają. To, że ludzie szukają nowych znajomości, szukają partnerki czy partnera przy pomocy zewnętrznych narzędzi lub sposobów, jakkolwiek to nazwiemy, nie jest niczym nowym, różnica powstaje przy odpowiedzi na pytania: Jaka jest ta metoda? Jaki jest powód? I jaki cel? Jeśli chodzi o metodę, o technikę to przyrównałabym transport konny do odrzutowca. Nasze pokolenie tak jak poprzednie, rodziców, miało biura matrymonialne i anonsy w prasie, dzisiejsze bierze telefon do ręki i naciska aplikację.
F: Biura i ogłoszenia służyły głównie, zgodnie z nazwą, kojarzeniu małżeństw. Jeszcze były swatki. Do dzisiaj są u Chasydów.
M: Są też małżeństwa aranżowane w Indiach czy u wyznawców islamu, lecz my ograniczamy się, nazwijmy to w uproszczeniu, do świata Zachodu. Ja w początku lat siedemdziesiątych o tych biurach i anonsach napisałam w “Zwierciadle” reportaż, który nie poszedł do druku, gdyż naczelna uznała, że jest prześmiewczy.
F: W naszych środowiskach faktycznie jedno i drugie było traktowane ironicznie albo i szyderczo.
M: Tacy nieudacznicy, co nie potrafią sobie sami męża czy żony znaleźć… Było pewne generalne odium i ci, którzy poznali się i pobrali dzięki pośrednictwu biura czy anonsu, raczej się tym nie chwalili. A mój tekst był poważny, choć przyznaję, niektóre ogłoszenia pasowałyby do kabaretu. Wciąż pamiętam pana, który, cytuję, pragnął „poznać matrymonialnie Polkę duchowo wartościową”.
F: Serio?…
M: Całkowicie, bo to były poszukiwania serio, z założenia na życie. Dlatego wymagania wobec ewentualnych małżonków oraz opisy własnych zalet, zarówno w biurach matrymonialnych, gdzie przeglądałam fiszki, jak w prasie, były szczegółowe, włącznie z wykonywanym zawodem i statusem materialnym. Też doskonały materiał socjologiczny, choć jeśli chodzi o skalę znacznie mniejszy niż portale, które z samej nazy wskazują na inny cel.
F: W przeważającej mierze erotyczny, nie miłosny. A odpowiadając na pytanie o powód…
M: Jeden jest wspólny – samotność.
F: Poszukiwania randkowe biorą się też z ciekawości.
M: Zapewne i z chęci czy potrzeby mnożenia doświadczeń, przeżycia przygody. Również z lenistwa, nie trzeba się starać. I tu wracamy do zasadniczego tematu tej naszej rozmowy, do miłości i twojego stwierdzenia, czy raczej otwartego pytania…
F: …, że być może tych wielkich miłości już nie ma dlatego, że wszystko jest zbyt łatwe.
M: Powtórzyłeś co do joty. Cóż, wielkie miłości się zdarzają, lecz – zaryzykuję twierdzenie – rzadziej, mimo że wielu za nimi tęskni, tak wśród kobiet jak mężczyzn. Rzadziej, ponieważ poza tak zwanym uderzeniem pioruna, czyli miłością od pierwszego wejrzenia, głębokie uczucie potrzebuje do swojego rozwoju czasu. I łatwość temu nie sprzyja.
F: Raczej daje odwrotny efekt. A sprzyja wzajemne uwodzenie, nie nazbyt pospieszne, bo niepewność buduje napięcie. To samo z poznawaniem siebie nawzajem, gdyż tajemniczość intryguje, kusi, przyciąga. Wszystko rach ciach, kawa na ławę, jest dobre na przelotny romans, a miłość, będę się upierał, potrzebuje choć krzty romantyzmu.
M: Dodajmy, że w naszym pokoleniu również romantyzm ścierał się z przygodnym seksem, lecz chodzi o proporcje.
F: I o rolę kobiet. Obyczaj i praktyka nakazywały, by inicjatywa była męska, co nie znaczy, że kobiety jej nie miały, tyle że stosowały przeważnie subtelne środki, często z doskonałym skutkiem. Odbywała się pewna gra, nie w sensie, że udawana, fałszywa, tylko romansowa, miłosna.
M: Chodzi ci o to, że teraz nie ma uwodzenia, powiedzmy, zalotnym spojrzeniem…
F: … tylko ona podchodzi. I proponuje piwo.
M: Proponuje piwo, drinka, a może nawet seks. Słyszałam wielokrotnie od młodych mężczyzn albo ich rodziców, że tak się dzieje. Syn mojego kuzyna, bardzo przystojny, został ostatnio zaczepiony na stacji benzynowej przez kobietę, która przy sąsiednim dystrybutorze tankowała paliwo. Zaproponowała mu spotkanie i wręczyła wizytówkę. Inny, też dużej urody, narzeka, że w klubie nie może się opędzić od dziewczyn.
F: No, właśnie. I jak to widzisz?
M: W szerszym kontekście. Kobiety, które wywalczyły sobie, choć nie do końca jeszcze, lepszą pozycję w pracy, w biznesie, w polityce, pragną także pełnej równości w sprawach damsko-męskich na wszystkich płaszczyznach, w małżeństwie czy nieformalnym stałym związku, również w nawiązywaniu znajomości. I ja jestem za.
F: Jesteś za? O, ciekawe, ty należysz do szkoły babci Adzi. Coś mi się tu nie zgadza.
M: Moje osobiste doświadczenie było jednoznaczne. Szkoła babci Adzi konsekwentnie. Chłopak, młody mężczyzna miał się starać, miał, używając staromodnego określenia, ubiegać się o moje względy. To był mój wybór oparty na jej zasadach. Ale generalnie byłam i jestem za równouprawnieniem kobiet na wszystkich polach. Kropka. Natomiast inną sprawą czy problemem są metody realizacji tej równości. Nie wszystkie mi się podobają, lecz rozumiem, że wahadło, zanim znajdzie równowagę, wychyla się ku ekstremie. W latach sześćdziesiątych, przy pierwszej potężnej fali wyzwolenia kobiet, jednym z haseł, które dotarło do nas z Ameryki, było “Precz ze stanikami!”.
F: I co? Wyrzuciłaś swój? A może spaliłaś, bo o ile dobrze pamiętam, odbywały się takie publiczne autodafe tej części garderoby, płonące stosy biustonoszy.
M: W Stanach. W PRL nie byłyśmy aż tak odważne czy radykalne, ale wiele dziewczyn w moim środowisku pozbyło się biustonoszy. Ja też. Przyznaję od razu, że było mi łatwiej, mam nieduży biust. I staniki w naszym kraju były kiepskie, więc pozbycie się ich mogło przynieść ulgę. Z tym, że było to, jak przy protestach, przy walce, działanie skrajne i symboliczne. Potem wraz z postępem przy osiąganiu głównych celów nastąpiło w tym względzie uspokojenie, gdyż wolność, ta prawdziwa, polega na wolności wyboru.
F: Ale jak to się ma do współczesności?
M: Tak, że – jak sądzę – znów jesteśmy na takim przejściowym etapie. I żal mi młodych ludzi, ponieważ zgadzam się z tobą, że nadmierna łatwość, taka oczywistość bez potrzeby wzajemnego zresztą zabiegania o uczucia, możliwość głębszego uczucia często niweluje. A marzenie o wielkiej miłości trwa. Ci dwaj przystojniacy, o których przed chwilą wspomniałam, wielkiej miłości wciąż szukają, a już zbliżają się do trzydziestki.
F: Czyli sądzisz, że za czas jakiś, tak jak symbolicznie ujmując, z biustonoszami, nastąpi cofnięcie?
M: My przeżyliśmy potężne zawirowanie w relacjach damsko-męskich i jakoś gorzej-lepiej udało nam się w tym wirze złapać równowagę. Mam więc nadzieję, że i następne pokolenia ją odnajdą.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Na wzburzonych falach. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,
