Żywiecczyzna, XIII wiek. Zima w górach jest surowa i codzienność wystawia ludzi na ciężkie próby. Nocą, gdy ktoś próbuje wtargnąć do domu Żywki, kobieta bez namysłu chwyta za kuszę, gotowa bronić rodziny i dobytku. Nie wie, że jej życie właśnie splotło się z losem człowieka skrywającego tragiczną tajemnicę.
Kim jest napastnik? Czy do Zabłocia przywiódł go przypadek, czy może przeznaczenie? I co tak naprawdę czai się w mrocznych lasach wokół zagrody, a co jest jedynie wytworem wyobraźni?

Słowiańska krew Anny Krzysteczko to intrygująca fabuła, która łączy historię i słowiańskie wierzenia w opowieść o bolesnej przeszłości, ludzkich namiętnościach, moralnych dylematach oraz cienkiej granicy między rzeczywistością a magią. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Słowiańska krew. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Sambor zrobił szybki obchód po przytułku. Stan kilku osób wydawał mu się naprawdę poważny i czuł się podle z tym, że nie może zostać na dłużej. Wydał zakonnikom zalecenia co do dalszej opieki nad chorymi, zamienił parę słów z Łucją i pognał czym prędzej na targowisko po najważniejsze sprawunki. Przez całą drogę powrotną zastanawiał się nad losem starego Jędrzeja. Mężczyzna miał już swoje lata, do tego ciężka praca mocno 15
nadszarpnęła jego zdrowie. Czy uda mu się pokonać choróbsko? Kaszle paskudnie, a utrzymujące się ciepłoty nie wróżą niczego dobrego. Pachołek młynarzy. Ludzie, którym wiernie służył przez ponad ćwierć wieku, odstawili go pod przytułek jak starą, wyżyłowaną chabetę, i wzięli na jego miejsce osieroconego młodzika z Pietrzykowic. O parszywy losie biedaków, westchnął w duchu Sambor.
Dotarłszy do zagrody, zauważył ślady wydeptane na śniegu.
– Gadaj do baby swoje, a ona i tak swoje! – warknął wściekły. Puścił Gniadka na podwórzu i pognał do domu.
Drzwi były zamknięte. Długo się do nich dobijał, zanim Siemko mu otwarł. Wpadł do środka jak burza. Dzieci bawiły się z Łaską jak gdyby nigdy nic, tylko Żywki nigdzie nie dojrzał.
– A matka dokąd poszła?!
– Do lasu, po drobnicę na rozpałkę – odpowiedział starszy z synów.
Sambor zaklął szpetnie pod nosem.
– Dawno?
– Niedługo po was.
Zaczął gorączkowo liczyć godziny. Wyjechał z domu rankiem, a teraz dochodziło na Anioł Pański! Poczuł, że ze strachu zaczynają mu sztywnieć ręce i nogi, i nie zważając na dzieci, wydał z siebie przeciągły ryk.
***
Żywka pociągnęła nosem. Ale tu cuchnie, pomyślała i powoli podniosła się z ziemi, podpierając się na skrępowanych w nadgarstkach rękach. Znajdowała się w ciemnym, zimnym pomieszczeniu, w którym unosił się zapach pleśni i zgnilizny. Przysunęła 16
się ku ścianie i oparła o nią plecami. Dopiero wówczas w blasku świecy dojrzała zbója. Celował do niej z łuku z leszczyny, takiego, jakim często bawią się jej dzieci.
– Kusza to nie jest, ale też dziurawi – wycedził przez zęby.
Przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu. Wydawał się tak śmieszny w swoim zachowaniu, że zaczęła się z niego natrząsać. Początkowo cicho, a potem coraz głośniej, aż w końcu śmiała się na całe gardło, jakby opuściły ją zdrowe zmysły. To wyprowadziło mężczyznę z równowagi.
– Nie dbasz o życie, wariatko? – warknął, podchodząc bliżej.
Wycelował strzałę z gałęzi prosto w jej skroń. Żywka otarła łzy, które potoczyły się ze śmiechu. Odchrząknęła.
– Każdy kiedyś musi zemrzeć – odpowiedziała spokojnie, po czym znów parsknęła.
– Ubiję cię! – ryknął, a ona mimowolnie drgnęła.
– Z tej zabawki chyba nie dasz rady – rzuciła obojętnie. Sama nie wiedziała, skąd bierze się w niej ta odwaga. Zupełnie jakby nie panowała nad wypowiadanymi słowami.
Zdenerwowany mężczyzna cisnął łukiem o ziemię i przysiadł obok. Odsunął ją od ściany i objął ramieniem. Żywkę uderzył w nozdrza smród jego potu, ale powstrzymała cisnące się na usta wyzwiska.
– Naprawdę się mnie nie lękasz? – zapytał zdziwiony. – Wszystkie niewiasty, które napotkałem po drodze, drżały na widok mojej oszpeconej gęby.
– Boję się jeno Boga.
– Ale twój Bóg chyba cię opuścił! Inaczej nie siedziałabyś teraz ze mną w tej zapleśniałej norze.
Zaśmiał się nerwowo, a Żywka spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich coś, co ją mocno poruszyło. Tęsknotę? Żal? Ból?
– A gdzie jest twój Bóg? – zapytała łagodnie.
Zbój poderwał się z ziemi i zaczął nerwowo krążyć tam i z powrotem. Dopiero teraz zauważyła, że utyka na lewą nogę. Zatrzymał się gwałtownie.
– Zemrzał w chwili, kiedy uczynili mi to! – krzyknął, wskazując ręką na okaleczoną część twarzy. Padł przy Żywce na kolana, złapał ją za ramiona i przyciągnął ku sobie tak blisko, że dotknęli się nosami. Jego rana wyglądała z tej odległości jeszcze bardziej przerażająco. – Wiesz, jak to jest, kiej ludzie odwracają na twój widok głowę z obrzydzeniem?! Szydzą z ciebie, pokazują palcami jak potwora albo uciekają jak przed zbrodzieniem?!
– Wierzę, że jest ci ciężko – odpowiedziała pełna współczucia.
– Doprawdy?!
Mężczyzna zamachnął się i zdzielił ją z całej siły w policze. Wyprostowała plecy, jakby nic się nie stało, chociaż czuła, że z jej nosa zaczyna powoli wypływać ciepła strużka. Uśmiechnęła się nawet. Wiedziała, że to mogą być jej ostatnie chwile, ale w ogóle nie czuła strachu.
Porywacz pogładził się po zdrowej części brody, jakby jej druga połowa nie należała do niego.
– Dziwna z ciebie baba. Albo masz chorą głowę, albo jesteś…
– Czarownicą? – dokończyła, a ten się wzdrygnął. – Dobrze wiem, jak to jest coś stracić. Sama doświadczyłam w życiu wiele zła.
– Raczej jesteś szurnięta – mruknął, ocierając rękawem krew spod jej nosa. – Patrzaj na dół, bo się zadławisz.
– Któż ci to uczynił?
Książkę Słowiańska krew kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,