Obce gniazda. Porzucony to oparta na faktach opowieść o niechcianym dziecku, jego dzieciństwie i dalszym życiu, która ma szanse skraść serca czytelników, podobnie jak seria Córka cieni Ewy Cielesz.
Mały Maks zostaje porzucony przez matkę. Czasy są ciężkie, to lata trzydzieste XX wieku. Maks stara się, bez powodzenia, zaskarbić sobie przychylność kolejnych opiekunów. Ciężko pracuje na skromny kawałek chleba. Gdy los się do niego uśmiecha, trwa to zwykle krótko, lecz chłopiec nigdy nie traci wiary, że jego życie wreszcie się odmieni. Jak potoczą się losy Maksa? Czy uda mu się odnaleźć spokojną przystań?

Do przeczytania powieści Marii Tuszyńskiej Porzucony zaprasza Wydawnictwo Axis Mundi. Książka ta stanowi pierwszy tom cyklu Obce gniazda. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Obce gniazda. Porzucony. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Tymczasem uliczkami malowniczego miasteczka przemykało małe dziecko. Ubrane było w przydługi, zniszczony płaszczyk, sięgający niemal do ziemi. Małe stopy, zamiast trzewików, chroniły podarte łapcie owinięte skrawkami brudnej tkaniny, mocno obwiązanej sznurkiem, a i tak chłopiec wybierał dla nich gładką powierzchnię, aby się nie zranić. Lodowaty wiatr smagał jego policzki i stopy paliły z zimna, ale Maks na to nie zważał. Szedł pewnie, znał drogę. (…) Był tam przecież wcześniej z Bożenką, gdy pokazywała mu pałac, a potem oboje uciekali stamtąd przed psami. Świadomość, że odnajdzie swoją mamę, mamusię, jak nazywał ją w myślach, dodawała mu sił. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że nie jest sam na świecie. Dotąd myślał, że nie ma rodziców ani nikogo z rodziny. Dla wszystkich był kłopotem, niechcianym bachorem, znajdą. Sabina i Błażej ciągle mu to wypominali. Bardzo się starał wykonywać ich polecenia najlepiej jak potrafił, był posłuszny i grzeczny. A jednak często dostawał lanie. Nikt go nie bronił, nawet Dorota, którą lubił. A teraz dowiedział się, że ma swoją rodzoną mamę, prawdziwą, najprawdziwszą! Więc ona istnieje i nawet nie wie, że jej syn jest tak blisko. Syn! Jakie to piękne słowo! Tak, był synem Stanisławy Seifert. Przecież słyszał dokładnie, co mówiła Dorota. Musi odnaleźć swoją mamę, musi jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha i jak bardzo za nią tęsknił przez całe krótkie życie. Wtedy jego mordęga się skończy. Nie myślał o powrocie i czy będą go szukali. Już się nie bał, bo istniał przecież ktoś, kto na pewno go obroni.
Dotarł do zakrętu, gdzie Bożenka kiedyś go zostawiła i pobiegła do parku. Pomyślał o wielkich psach, które ich wtedy tak bardzo przestraszyły, ale nawet to wspomnienie nie potrafiło go dzisiaj zatrzymać. Za chwilę znalazł się na znajomej alejce obrosłej szpalerem krzewów. Wielkie, majestatyczne dęby, buki, wiązy i klony prezentowały swe rozłożyste konary, a wiatr strzepywał z nich pierwsze pożółkle znaki jesieni. Chłopcu wydawało się, że przenikające przez gałęzie promienie wstającego słońca wyznaczają mu drogę między parkowymi olbrzymami, że prowadzą go w jednym kierunku, bo innego przecież być nie mogło. Nawet przyroda zdawała się sprzyjać niechcianemu dziecku, aby dotarło do matki po latach nędzy i niewypowiedzianego cierpienia.
Dwór jaśniał bielą ścian i ogniem słońca odbitego w szybach okien. Nie było słychać psów (…) Z trudem panując nad rosnącym uczuciem głodu, chłopiec zajrzał do pierwszego składu, zastawionego różnymi beczkami, skrzynkami i workami. Szybko się wycofał i wtedy niemal zderzył się z młodą dziewczyną w chustce na głowie.
– Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona, podnosząc z podłogi drwa, które wypadły jej z ręki.
– Uważaj trochę!
– Ja… – zaczął chłopiec – ja… do mamy…
– Do mamy? – powtórzyła. – Mam zawołać? Jak się nazywa?
– Nazywa się… mama…
– To już wiem, nazwisko twojej mamy! Nie mam czasu!
– Mama… Stanisława… – wyjąkał zbielałymi ze strachu wargami – Stanisława Seifert.
– A, Stacha! Już wołam. – Dziewczyna znikła za zakrętem korytarza, skąd dochodziła rozmowa kilku osób.
Maks stał nieruchomo na środku przejścia, nie mogąc się ruszyć z miejsca. Cały był oczekiwaniem. Mijały sekundy długie jak minuty, a nic się nie działo. Wtem gdzieś w głębi budynku trzasnęły drzwi i dały się słyszeć szybkie kroki. Wysoka kobieta wyszła z bocznej sieni i podeszła do dziecka.
– Czego chcesz?
– Ja… ja do mamy…
– Jak się nazywasz?
– Maks.
– Maks – powtórzyła i chwilę przyglądała się dziecku.
– Ile masz lat?
– Pięć.
Miała czarne włosy splecione w dwa warkocze. Ciemna sukienka okrywała szczupłą i zgrabną sylwetkę. Kobieta wydała się Maksowi tak piękna jak Najświętsza Panienka widziana na obrazie niesionym podczas procesji. Wiedział, że jest jego mamą. Czuł to każdą cząstką swego wychudzonego i stęsknionego ciała. Oddychał mocno niczym zawodnik, który ostatkiem sił przebiegł linię mety. On też do swojej dotarł. Jego udręka się skończyła. Rumieniec szczęścia zabarwił policzki chłopca.
– Mama…
Coś na kształt wzruszenia przeleciało po smagłej twarzy kobiety. Za chwilę opanowała się jednak i rzuciła ostro:
– Co ty pleciesz?! Kto cię tu przysłał?
– Nikt, ja sam.
– To wracaj, skąd przyszedłeś! Tu nie wolno przychodzić włóczęgom.
– Mamo, chcę do ciebie! Tam… tam mnie biją. – Oczy dziecka wypełniły się łzami.
– Głupi jesteś, żeby mnie zwolnili? Nie jestem twoją mamą, słyszysz?!
Mocna dłoń zacisnęła się na ramieniu dziecka i pociągnęła go ku drzwiom. Maks poczuł silne pchnięcie, aż zatoczył się na pokrytej żwirem ścieżce i upadł na kolana.
– Nigdy tu nie wracaj, bo cię psami poszczuję, pamiętaj! Nie jestem twoją matką! – krzyknęła ze złością kobieta, zanim drzwi się za nią zamknęły.
Maks został sam na podwórku. W najgorszych chwilach krótkiego życia nie czuł się tak nieszczęśliwy jak teraz. Zapłakał gorzko. Długo siedział jeszcze na żwirze, rozcierając piąstkami łzy. Potem wstał, obejrzał się jeszcze na zamknięte drzwi, które odebrały mu marzenia, westchnął głęboko i powlókł się alejką w stronę parku.
Wieczorem, obojętny na wszystko, odebrał bez protestu swoją porcję lania.
Książkę Obce gniazda. Porzucony kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,