Nie spodoba ci się to, co za chwilę usłyszysz. Fragment książki „Granice światła"

Data: 2025-07-18 13:21:02 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 5 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Eliza i Nikodem – w ich małżeństwie jest więcej samotności niż bliskości. Dzielą ich żal, niedopowiedzenia i rodzinna tragedia. Są jak dwa kawałki magnesu, które się odpychają. Kiedy on wyrusza z wyprawą naukową na koło podbiegunowe, ona zostaje w domu z myślami i wspomnieniami. Postanawia jednak działać... W tej opowieści jest urzekająca przestrzeń i cisza, a jednocześnie pulsujące uczucia i nadzieje. Arktyka jest tłem historii, a jednocześnie metaforą chłodu przesączającego się do każdego słowa i gestu niegdyś bliskich sobie ludzi. Pięknie napisana historia, w której Żaneta Pawlik dowodzi, że nawet przez ciemność nocy polarnej może przebić się światło. 

Granice światła - grafika promująca książkę

Do przeczytania powieści Żanety Pawlik Granice światła zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Granice światła. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Zostałem sam, nie licząc natarczywych myśli i poczucia tęsknoty, która dopadła mnie w ułamku sekundy. Rozstając się z Elizą, tłumaczyłem sobie, że w ten sposób wzmacniam naszą relację. Złapiemy dystans, przyjrzymy się problemom, które, mam wrażenie, generowaliśmy sztucznie. W tak ekstremalnych warunkach, jak izolacja, realne zagrożenie życia, bycie zdanym na własne umiejętności, racjonalne gospodarowanie zapasami żywności, dbałość o bezpieczeństwo i respektowanie zasad stworzonych w trosce o członków ekspedycji, nie miałem czasu na domyślanie się, co tym razem zrobiłem nie tak, jak powinienem. Zdaniem Elizy oczywiście, bo moja żona była przodowniczką generowania nieporozumień. Nie potrafiła cieszyć się tym, co ma, skupiała się na deficytach. Największym z nich był brak dziecka. Tak, chciałem zostać ojcem, ale dla mnie brak potomka nie urastał do rangi życiowej klęski. Nie my pierwsi borykaliśmy się z niepłodnością. Nie wiem, jak radziły sobie inne pary, my nie umieliśmy znaleźć porozumienia. Eliza nie ustawała w walce o macierzyństwo, więc z jej powodu pozwoliłem lekarzom decydować o tym, kiedy tak, kiedy nie. Zamieniłem się w maszynę rozpłodową, byłem gotów nawet wtedy, gdy nie miałem ochoty na zbliżenie. Fizycznie, bo psychika zaczęła się buntować pierwsza. A kiedy umysł mówi nie, ciało podąża jego śladem. Nie było żadnych medycznych przeciwwskazań, teoretycznie mogliśmy spłodzić ludzką istotę. Teoretycznie, tak.

Podejrzewałem, że przyczyna może tkwić w głowie Elizy. Tak bardzo sfokusowała się na macierzyństwie, że odpuściła sobie nawet na gruncie zawodowym, co dawniej dla mojej żony pisarki było niedopuszczalne. Czas uciekał, każdy kolejny rok był jak zawalenie się jednej ściany domu, który wspólnie budowaliśmy. Odgruzowałem przestrzeń i skupiłem się na układaniu cegieł. Wszystko da się naprawić, trzeba pragnąć i wierzyć. W Elizie pozostało wyłącznie pragnienie.

Dotarliśmy do takiego momentu wspólnego życia, że gdybym nie wyjechał, moglibyśmy się znienawidzić. To nie była ucieczka. Praca w Instytucie pochłaniała mnie bez reszty. Kochałem ją, kochałem bardziej od Elizy z początków naszej znajomości. Czasem myślę, że miała być remedium na niespełnioną namiętność, jaka buzowała między mną i Laurą. Zasklepiłem wyrwę po studentce, która wybrała innego mężczyznę. Wiedziałem, że popełnia błąd, ale nie miałem prawa jej powstrzymać. W końcu to ja przycisnąłem Laurę i kazałem wybierać. Czy liczyłem na inną odpowiedź? Nie. Stałem na straconej pozycji. Chciałem cierpieć, a im dłużej ciągnąłbym tamtą relację, tym bardziej unieszczęśliwiłbym kobietę, którą, jak mi się zdawało, kochałem. Dlatego pozwoliłem jej odejść. Ale nie przestałem o niej myśleć. Nigdy.

Zaskoczyła mnie informacja, że Eliza zamieszkała w Longyearbyen. Zaledwie sto trzydzieści sześć kilometrów od Zatoki Białego Niedźwiedzia. Nagle znalazła się niemal na wyciągnięcie ręki. Dlaczego to zrobiła, nie pojmowałem. Nie wierzyłem w nagły przypływ weny. Może pisała reportaż o Spitsbergenie, ale był pochodną motywacji, która pchnęła Elizę na Svalbard. W pewnym momencie przestraszyłem się, że przypłynie do Hornsundu i zażąda, żebym z nią wracał do Polski. Nie wiem, jak miałaby tego dokonać, ale znałem Elizę, jeśli się uprze, dopnie swego. Mijały tygodnie i paradoksalnie Eliza coraz rzadziej kontaktowała się ze mną. Jeśli wysyłała maile, zazwyczaj składały się z kilku zdań. Rozmowy przez telefon niewiele wnosiły. Zacząłem wierzyć, że naprawdę zaangażowała się w pracę nad reportażem. Owszem, Longyearbyen w porównaniu ze Stacją Hornsund było jak Nowy York. Seanse kinowe dwa razy w tygodniu, możliwość wyjścia na pizzę, do pubu, pływalnia, zajęcia sportowe. Tak, tak, my też dysponowaliśmy siłownią, ale basenu nikt nam nie wybudował. Nawet cholernego jacuzzi, które w Norwegii nie należało do rzadkości.

Herbata Laury mocno przestygła. Powinna zabrać kubek ze sobą, ale pewnie spodziewała się, że niedługo wróci. Miałem nadzieję, że nie obrywa z powodu tego, co zaszło między nami, zanim usłyszeliśmy komunikat dyżurnego. Byłem pewien, że gdyby Krzysiek zamierzał kogoś dyscyplinować, padłoby na mnie.

– Nie sądziłam, że jeszcze tu będziesz – powiedziała Laura. Włosy już jej przeschły, przez co straciły nieco uroku.

– Chodziło o nas? – zapytałem.

Laura ściągnęła brwi. Nie było żadnych „nas”, powinienem wiedzieć.

– Nie w tym rzecz, ale…

– Ale? – ponagliłem.

– Nie spodoba ci się to, co za chwilę usłyszysz.

Książkę Granice światła kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Granice światła
Żaneta Pawlik0
Okładka książki - Granice światła

Eliza i Nikodem - w ich małżeństwie jest więcej samotności niż bliskości. Dzielą ich żal, niedopowiedzenia i rodzinna tragedia. Są jak dwa kawałki magnesu...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje