Szorstki poranek. Fragment książki „Dysocjacja" Artura Miłonia

Data: 2025-12-03 10:58:58 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Dysocjacja. Opowieść o człowieku wyrwanym z dotychczasowego życia i dobrze znanego miejsca na ziemi. Obraz istoty zagubionej, sfrustrowanej i borykającej się z bolesnym zanikiem pamięci. Balansującej na granicy rzeczywistości i absurdu. Historia utraconej tożsamości i nieustannego poszukiwania świadomości. Konfrontacja sensu istnienia, wiary we własną sprawczość z tym co z góry jest już zapisane. Opowieść o miłości i tęsknocie za tym co najważniejsze i najbliższe sercu. Świadectwo poświęcenia oraz próby zrozumienia roli, jaką przyszło odgrywać człowiekowi pośród wielu przeszkód, sprzeczności i zawiłości nieprzewidywalnego życia. 

Może jest jednak tak, że jest to historia całkowicie innego człowieka…

„Dysocjacja" Artura Miłonia grafika promująca książkę

Do przeczytania powieści Artura Miłonia Dysocjacja zaprasza BookEdit. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Dysocjacja. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

II. SZORSTKI PORANEK

Nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń. Czułem się dobrze tu i teraz. Komfortowo trwałem we własnym rytmie i dobrym nastroju. Odcięty od świata z wprawą balansowałem na granicy iluzji i absurdu. Dryfowałem w przestrzeni frywolnie pędzących myśli. Słyszałem i widziałem piękno nieznanych zjawisk. Pochłaniały mnie bezgranicznie. To było fascynujące doznanie. Spotykałem zmarłych i nienarodzonych. Przyglądałem się im i podsłuchiwałem. Gdzieś w połowie drogi wymieniali się transcendentalnymi doświadczeniami, a ich rozmowy były bezcenną nauką. Wszak to Konfucjusz rzekł, że tylko mądre istoty uczą się na cudzych błędach. Również zapragnąłem skosztować ich mądrości. Wkręcony w niesamowitą opowieść o wiecznym istnieniu duszy ludzkiej, chciałem powędrować razem z nimi w poszukiwaniu nirwany. Tu jednak spotkała mnie przykra niespodzianka. Nie mogłem się ruszyć. Byłem spętany i każdą kończynę miałem unieruchomioną. Jak to w ogóle możliwe i co to miało dla mnie oznaczać? Jedynie co jakiś czas odczuwałem na ciele lekki powiew wiatru. To zdecydowanie była cisza przed burzą. Krnąbrny zefirek nabierał siły, przeistaczał się stopniowo w zimny i nieznośny wiatr północny. Przynosił nieprzyjemne dreszcze i wraz z nimi niepokój. Człowiek to jednak słaba istota; cokolwiek zrobi, pozostanie bezsilny wobec sił natury. Jestem tego kolejnym przykładem.

Nie potrafiłem sobie poradzić z wiatrem i coraz trudniej było mi się oprzeć jego naporowi. W końcu pojawił się gwałtowny podmuch i porwał mnie w nieznane. Unosiłem się wysoko ku słońcu wśród kołyszących się drzew. Ileż to cudownych akrobacji wykonałem w powietrzu! Zdążyłem zapomnieć o wszystkim i nic już mi nie przeszkadzało. Uczucie wolności ogarnęło mnie całego i strach zamienił się w ekscytację. Człowiek od wieków pragnął latać jak ptak, a tu niespodziewanie nadarzyła mi się taka okazja. Czego jeszcze mógłbym chcieć? No może tylko tego, żeby to nigdy się nie skończyło. Niestety, zapeszyłem. Zdradziecki zefirek niespodziewanie się wyciszył i bez żadnego ostrzeżenia porzucił mnie z wysoka tuż nad strome urwisko.

Cóż, zawsze robił tak samo. Zostawiał mnie w tym samym miejscu o tej samej porze. Nie potrafiłem tego zrozumieć. Zachowywałem się jak opiłek metalu uwięziony w środku pola magnetycznego. Nie miałem na nic wpływu i każdy dzień wyglądał jednakowo. Niejeden raz próbowałem wyrwać się z tego błędnego koła, lecz jak bumerang wracałem do punktu wyjścia. Dobrze wiedziałem, gdzie jestem, już nawet nie musiałem otwierać oczu, żeby się o tym przekonać. Otóż za moimi plecami rozciągał się gęsty, ciemny, mroczny las. Sprawiał wrażenie pełnego tajemnic i do tego wzbudzał ponure i niepożądane wrażenie złowrogości. Mimo to nie mogłem oderwać od niego wzroku. Dla odmiany tuż przede mną ciągnęła się bezkresna przestrzeń, a tuż pod moimi zwisającymi stopami – morze pełne wzburzonych fal o żywym błękitnym kolorze. Akurat z tej strony widok był relaksujący. Siedziałem więc wygodnie nad urwiskiem. machając nogami nad przepaścią. W powietrzu unosił się zapach wilgotnego runa leśnego; to właśnie dzięki niemu miejsce nabierało znajomego i przyjaznego charakteru. Jak dla mnie zbyt znajomego.

Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? No właśnie nie. Było mi obojętne. Zresztą tak właśnie miało być do samego końca – mojego końca. No ale co tu dużo mówić: nie mogłem przecież przewidzieć nieprzewidywalnego. Nikt mnie nie ostrzegł, że pewnego dnia życie, jakie znałem, zostanie wywrócone do góry nogami. Wzięty znienacka, nie byłem na to przygotowany. Rozpoczęło się od krótkiej, niewinnej, aczkolwiek cholernie natarczywej myśli. Nie dawała mi spokoju. Chciałem ją uciszyć, ale na nic zdawały się moje wysiłki. Uparcie wnikała w głąb mojej świadomości i panoszyła się w niej jak żarłoczny kornik. Zaciekle żerowała i drążyła liczne korytarze, nie dając mi chwili wytchnienia. Wraz z nią pojawiał się tępy ból głowy. Mogła znaczyć dosłownie wszystko i równocześnie nic. Być zwiastunem zbliżającej się śmierci albo narodzin. Trzeba przyznać jej jedno: była niesamowicie skuteczna i wnet zdominowała pozostałe myśli. Zdezorientowane neurony odmawiały posłuszeństwa jeden po drugim. Jakby tego wszystkiego było mało, pojawił się jeszcze paniczny strach. Nieprzyjemne, zatrważające uczucie, pozbawione logicznego uzasadnienia. Chcąc się od tego uwolnić, wpadłem na pomysł, aby uciec w sen.

Zamknąłem więc oczy i próbowałem zasnąć, lecz bezskutecznie. Nie mogłem się wyciszyć. I wtedy przypomniałem sobie, że uczucie zmęczenia było mi obce i w ogóle nie potrzebowałem snu. Jak to możliwe? Przecież brak snu jest niezdrowy. Co ze mną nie tak? Musiałem temu jakoś zaradzić i zapanować nad plądrującymi mózg głosami. Tym razem postanowiłem zmienić taktykę i skonfrontować się z nimi. Może w końcu zrozumiem, o co w nich chodzi. Trzeba dobrze poznać zachowanie wroga, aby móc z nim skutecznie walczyć, prawda? Niedługo potem usłyszałem wyraźne wołanie:

– Kochanie, otwórz oczy! Czas ruszać!

Kobiecy głos rozbrzmiewał silnym echem w mojej głowie, obijał się o czoło, o potylicę. To jeszcze bardziej spotęgowało wszechobecne poczucie niepewności i zagubienia. Co to miało znaczyć? Dokąd miałem się udać? Kto szeptał mi do ucha? Otworzyłem oczy i raz jeszcze uważnie się rozejrzałem. Nic się wokół mnie nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu: morze, przepaść i las. Siedziałem zupełnie sam i w pobliżu nie było żywej duszy. Zatem głos kobiety istniał wyłącznie w mojej świadomości. Wygląda na to, że już całkowicie zwariowałem. Przecież mówiłem sam do siebie. No ale chwila – skoro tak było, to dlaczego nie mogłem go uciszyć? Co więcej, głos narastał i stawał się coraz głośniejszy. Wysokimi dźwiękami doprowadzał mnie do szaleństwa. W końcu w akcie desperacji zacisnąłem pięści i krzyknąłem z całych sił:

– Cisza!

W tym samym momencie nastała ciemność. Głos kobiety zamilkł. Wreszcie! – pomyślałem, uradowany. Teraz odpocznę. Radość okazała się jednak przedwczesna. Zorientowałem się, że właśnie wylądowałem w nieznanej przestrzeni, wypełnionej bezkresną pustką. Nie było już lasu ani morza. To był koniec. Wszystko zniknęło bez śladu w czarnej dziurze. Wszystko poza mną. Chaotycznie rozpocząłem poszukiwania punktu zaczepienia, lecz wszelkie starania zmierzały donikąd. Kosztowało mnie to sporo wysiłku i zaraz pojawiło się zmęczenie. Wypalałem się w zawrotnym tempie. Tlenu ubywało, nie miałem już czym oddychać. Nie byłem zanurzony w wodzie, a mimo to zaczynałem bezwiednie tonąć.

Cholera, co się tu się działo?! Złapałem jeszcze ostatni oddech. Tak właśnie wyglądał mój koniec – pomyślałem. Niespodziewanie w tym samym momencie poczułem gwałtowne i niespodziewane uderzenie gdzieś od tyłu. Następnie cała przestrzeń wokół mnie wypełniła się intensywnym, śnieżnobiałym światłem. Bingo!

Światłowstręt był wyjątkowo okrutny. Mrugałem, próbując dostroić wzrok. W końcu osiągnąłem sukces i zdziwiony odkryłem, że znajdowałem się w zamkniętym w pomieszczeniu. Zamiast czerni pojawiła się biel. Wciąż jednak miałem trudności z oddychaniem i odczuwałem mocne drapanie w krtani. Poza tym niezmiennie nie mogłem się poruszać. Odkryłem z ogromnym zażenowaniem, że byłem przywiązany skórzanymi pasami do łóżka. Na bank to izba wytrzeźwień i pewnie dlatego niczego nie pamiętałem. Totalny blackout. Zresztą nie i pierwszy i ostatni raz. Znów pewnie popiłem jak za starych dobrych lat i urwał mi się film. Jak mówią mistrzowie gatunku: pić trzeba umieć. To prawda. Nigdy nie piłem na pół gwizdka. Jak już zaczynałem, to nie potrafiłem skończyć. Piłem bez opamiętania i przyznam szczerze – świetnie się bawiłem. To była jazda bez trzymanki. Przygoda goniła kolejną przygodę. No ale teraz wygląda to inaczej. Żadna to dla mnie przygoda. Szarpałem się i próbowałem wyrwać z pułapki. Niestety, pasy są za mocno zaciśnięte. Znów dopadło mnie osłabienie i zamknąłem oczy.

I wtedy wybudził mnie głośny krzyk:

– Natychmiast na salę! P dziewiętnaście zaczyna się budzić!

Niemalże jednocześnie poczułem silne szarpnięcie i wylądowałem na brzuchu. Następnie oberwałem mocnym uderzeniem w plecy gdzieś między łopatkami. Potem kolejne. W końcu wyplułem krew i złapałem oddech. Od razu mi lepiej.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Dysocjacja. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Dysocjacja
Artur Miłoń0
Okładka książki - Dysocjacja

Dysocjacja. Opowieść o człowieku wyrwanym z dotychczasowego życia i dobrze znanego miejsca na ziemi. Obraz istoty zagubionej, sfrustrowanej i borykającej...

Wydawnictwo
Recenzje miesiąca Pokaż wszystkie recenzje