Spokojna Przystań w Janowicach Wielkich okazuje się wcale nie taka spokojna, a jej rezydentom daleko do jowialnych staruszków. Domniemane wedle podejrzeń Maksymiliana morderstwo staje się przedmiotem śledztwa, które ktoś przypłaci życiem, a ktoś inny wyląduje… za oknem, świecąc policji pantalonami. A to dopiero początek hecy.
Jeremi Organek i Linda Miller – jedno niechcący, a drugie niezupełnie – po raz kolejny proszą się o kłopoty, a znajomi policjanci wcale nie zamierzają traktować ich ulgowo. Podwójny eksdenat, tajemniczy prawnik, skrzynia ze skarbem, niewinna ofiara – to najtrudniejsza sprawa, z jaką przyszło się zmierzyć bohaterom. I ostatnia. Chyba.

Do przeczytania powieści Małgorzaty Starosty Kto zamawiał denata? zaprasza Wydawnictwo Mięta. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Kto zamawiał denata? Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
5
Zgłaszam podejrzenie popełnienia przestępstwa
– Zaraz, zaraz. – Bączek przerwał Lindzie opowieść. – Mamy rozumieć, że przypadkiem spotkała pani dziadka swojego byłego chłopaka, który został uznany za zmarłego, ale zmartwychwstał pod nazwiskiem Paweł Sakowicz? I nie miała pani pojęcia, że ten człowiek przebywa w ośrodku dla seniorów w Janowicach Wielkich?
– A można to zrozumieć inaczej, komisarzu?
– Pani wybaczy, panno Miller, ale z natury nie wierzę w przypadki.
– Nic mi do tego, w co pan wierzy, pana wybór. Ja mówię, jak było.
– Jak było czy może jak pani chce, żebyśmy uwierzyli, że było? – dociekał Wilczyński, poruszając wąsem.
– No naprawdę, panowie, zaczynacie mnie wkurzać! Po jaką zarazę miałabym kłamać? Chyba nie sądzicie, że mogłam przewidzieć chorobę koleżanki, w której wyniku trafiłam za nią do Janowic? Kto ja jestem, Nostradamus?!
– Dobrze już, dobrze, niech się pani uspokoi – łagodził Bączek, który i tak wiedział swoje, ale bardzo mu zależało na tym, żeby dziewczyna skończyła swoją opowieść. – Czyli za sprawą, ekhm, zrządzenia losu i splotu okoliczności spotkała pani dziadka pana Ajaksa, który to dziadek uważa, iż zarówno jego wnuk, jak i syn z synową padli ofiarami przestępstwa?
– Brawo, komisarzu Holmesie – parsknęła Linda. – Dokładnie tak uważa Maksymilian.
– Ale my wiemy, że Ajax żyje – zauważył Jeremi, który powoli zaczynał dochodzić do siebie.
– Otóż to – poparł go Wilczyński. – Czyli możemy założyć, że to jedynie urojenia człowieka lubującego się w teoriach spiskowych.
Linda zmarszczyła czoło i wbiła wzrok w Jeremiego, jakby chciała przewiercić się do umysłu patologa.
– Dżer? Wytłumaczysz panom policjantom, że są w błędzie?
– Co takiego? Ja? A skąd ja miałbym? Przecież ja…
– Ty tchórzliwy chirurgu zmarlaków! – syknęła dziewczyna, chwytając się za głowę.
– Wiele złych rzeczy o tobie myślałam, Jeremi, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę musiała uznać cię za istotę niemoralną i działającą przeciw prawdzie! Jestem zawiedziona i rozczarowana jak po ostatniej ekranizacji Morderstwa w Orient Ekspressie.
– Ale… Ale, Lindo, ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi!
– Ja chyba wiem – wtrącił się Bączek. – Przypominam sobie, jak przy okazji ostatniej sprawy, w którą byli państwo… zaangażowani, poruszyliśmy temat śmierci rodziców pana Bartmana. Utonęli na Mazurach, a w ich krwi znaleziono znaczne ilości środków odurzających.
– Właśnie – przytaknęła Linda. – A ja mówiłam ci wtedy, Dżer, że to jest niemożliwe, bo Bartmanowie byli zagorzałymi przeciwnikami wszelkich używek i nawet kawy nie pili.
– Dziwni ludzie… – skwitował Wilczyński z niedowierzaniem. – Jak można nie pić kawy? Przecież od tego się umiera!
– No to umarli, czyż nie? – zakpiła Linda. – Ale tak całkiem poważnie mówiąc, wyniki badania przeprowadzonego przez Promka i tego tutaj obecnego zdrajcę – wskazała ręką na Jeremiego, który przewrócił oczami – dla mnie od początku były alarmujące, a do tego dochodzi to przekonanie Maksymiliana, że ktoś pomógł Bartmanom popływać w jeziorze.
– Co dokładnie pani sugeruje? – Komisarz spoważniał i przyglądał się dziewczynie z uwagą.
Linda spojrzała na niego spod rudej grzywki, błyskając bursztynowymi oczami.
– Ja niczego nie sugeruję, panie detektywie, ja zgłaszam podejrzenie popełnienia przestępstwa i w dodatku mogę udowodnić, że do niego doszło.
– Jak na razie to jedynie my możemy udowodnić, że doszło do przestępstwa włamania do Domu Spokojnej Starości w Janowicach Wielkich, panno Miller – upomniał ją surowo Wilczyński.
– O zamordowaniu Kajetana Juzyszyna nie wspominając – dodał Bączek.
– Cierpliwości, panowie, cierpliwości. Jestem przekonana, że szukając mordercy Kajetana, znajdziemy mordercę Bartmanów.
Policjanci przemilczeli owo „my”, świadomi, że w tej chwili od semantyki o wiele ważniejsze jest wysłuchanie całej historii Lindy. O ile bowiem morderstwo Bartmanów wydawało się hipotetyczne, o tyle zwłoki Kajetana Juzyszyna naprawdę trafiły do Zakładu Medycyny Sądowej i niebawem zostaną poddane oględzinom doktora Remigiusza Baczmańskiego. Nie było najmniejszych wątpliwości, że Juzyszynowi ktoś pomógł w dostaniu się na drugą stronę tęczy, a skoro Linda była przekonana, że wie, kim był ów pomocnik, należało przynajmniej jej wysłuchać. – Dobrze, niech pani kontynuuje – odezwał się po zastanowieniu nadinspektor. Skończyła pani na śniadaniu i rewelacjach dziadka pana Bartmana.
6
Linda
Mimo wielkiego zaskoczenia udało mi się nie pokazać, jak bardzo poruszyły mnie słowa Maksymiliana, które pozostali siedzący przy stole skwitowali głośnymi westchnięciami, parsknięciami albo pełnym politowania kiwaniem głowy.
– Maksiu ma problemy z pamięcią – szepnęła do mnie Emilia. – Strasznie mu się wszystko miesza i czasem opowiada takie niestworzone historie. Nie przejmuj się jego gadaniem, Lindo. Jego syn z synową utonęli, to był wypadek. A ten wnuk podobno spadł z drabiny.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, bo nie potrafiłam znaleźć dobrej odpowiedzi. Co z tego, że Ajax tak naprawdę żyje, myślałam, skoro w sprawie jego rodziców rzeczywiście wiele rzeczy wydaje się niejasnych, a nawet podejrzanych. Moja intuicja krzyczała, że Maksymilian ma rację, nie mogłam jednak nic z tym zrobić. Na pewno nie wtedy, nie bez przemyślenia tematu.
Po śniadaniu rezydenci odbywali zaplanowane zajęcia z fizjoterapeutą albo badania lekarskie, miałam więc chwilę, żeby porozglądać się po budynku. A był doprawdy imponujący. Być może wykorzystanie go na ośrodek opieki nie było najlepszym, co mogło mu się przytrafić, ale ktoś włożył w remont pałacu mnóstwo pieniędzy, czasu i zaangażowania, co wydawało się zdecydowanie łaskawszym losem niż ten, który spotkał większość zabytkowych rezydencji na Śląsku.
Snułam się po piętrach, podziwiając szczegóły architektoniczne, w tym zdobiony sufit i emporę wspartą na toskańskich kolumnach, kiedy nagle poczułam, że nie jestem sama. Odwróciłam się raptownie i niemal wpadłam na stojącą przy mnie postać.
– Och, przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – powiedział pogodnie Teodor. Piękne miejsce, prawda?
– Prawda, zachwycające. Trochę go szkoda na…
– Przytułek?
– Na zamknięcie i odgrodzenie – odparłam z naciskiem. – Ten budynek powinien być odwiedzany i podziwiany.
– Ach, prawda, zgadzam się z każdym słowem. Znasz jego historię? – Pobieżnie – mruknęłam, nie chcąc zdradzać swojej prawdziwej wiedzy. Byłam ciekawa, czy Teodor jest w stanie czymś mnie zaskoczyć i ma do powiedzenia coś więcej niż chwytliwą historyjkę o nierozwiązanym zabójstwie.
– Jeśli masz ochotę, to chętnie opowiem ci o dziejach tego pałacu. To moje hobby dodał z dumą, a widząc moje pytające spojrzenie, wyjaśnił: – Historia Dolnego Śląska, a zwłaszcza dzieje dworów i pałaców. Od dziecka się nimi interesowałem.
Nie muszę chyba mówić, że pochwalałam wybór hobby całym swoim jestestwem, a tym bardziej cieszyło mnie spotkanie bratniej duszy zakochanej w historii. Zgodziłam się na wysłuchanie opowieści Teodora, którą zapragnął mi przedstawić przy przepięknym kominku: umieszczono na nim tarczę rodową Stolbergów, a w jego wnętrzu znajdowały się żeliwne płyty zdobione płaskorzeźbami, powstałymi najprawdopodobniej w epoce renesansu.
Usiedliśmy na dwóch wygodnych, choć nieco podniszczonych fotelach, stojących po obu stronach kominka. Pozostała część pomieszczenia została umeblowana eklektycznymi zestawami wypoczynkowymi i niskimi stolikami, co nasuwało wniosek, że znajdujemy się w bawialni. Teodor potwierdził moje domysły i ostrzegł mnie, że lada moment zrobi się tu tłoczno, kiedy rezydenci skończą swoje przedpołudniowe zajęcia.
– Dlatego oszczędzę ci całej historii od średniowiecza, choć wydaje mi się istotne, że kompleks uległ poważnemu zniszczeniu w trakcie pożaru w tysiąc dziewięćset siedemnastym roku, został jednak wyremontowany i do roku czterdziestego piątego pozostawał w rękach rodziny von Stolberg-Wernigerode.
Skinęłam głową, odruchowo zerkając na tarczę na kominku.
– Zdaje się, że przejęli go od swoich dalekich krewnych, Promnitzów.
– Tak jest! – potwierdził wyraźnie zadowolony Teodor. – Christian Friedrich zu Stolberg-Wernigerode otrzymał go w spadku wraz z dobrami w Pieszycach i Kamiennej Górze od wujka swojej matki, hrabiego Johanna Erdmanna von Promnitza. Zdaje się, że był to rok tysiąc siedemset sześćdziesiąty piąty.
– Swoją drogą, to były czasy… – westchnęłam. – Człowiek musiał tylko dobrze się urodzić i mieć bogatych krewnych.
– Dzisiaj też warto mieć bogatych krewnych – zauważył Teodor. – Nic się pod tym względem nie zmieniło, Lindo, pieniądz robi pieniądz, a dzieci milionerów pomnażają ich bogactwo i tak się to kręci… O, ktoś idzie.
Odwróciłam się w kierunku, z którego słychać było kroki, ciekawa, któż to postanowił do nas dołączyć. Na widok Maksymiliana poczułam ścisk w żołądku. – Nie musicie przerywać z mojego powodu – powiedział staruszek, wyraźnie niezadowolony. – Słyszałem, że rozmawialiście o dzieciach bogatych ludzi. Obmawialiście moją rodzinę?
– Ależ skąd, Maks! – zaperzył się Teodor. – Dlaczego mielibyśmy obmawiać twoją rodzinę? To straszne, co im się przytrafiło.
– A żebyś wiedział, że straszne. Siedź, młoda damo, przyniosę sobie krzesło – rzucił do mnie Maksymilian, kiedy zerwałam się z fotela, by ustąpić mu miejsca. – Jeszcze nie jest ze mnie taki stary ramol.
Podreptał do najbliższego stolika, przy którym stały dwa krzesła, i przyciągnął jedno z nich. Ustawił je idealnie pomiędzy naszymi fotelami, naprzeciw kominka.
– Nie rozmawialiśmy o twojej rodzinie, Maksymilianie – zapewniłam. – Teodor opowiadał mi historię tego pałacu.
– Ach, tak. Teodor to wybitny znawca historii tych ziem. Zna chyba wszystkie anegdotki dotyczące właścicieli pałaców i dworów.
– Może nie wszystkie, ale całkiem sporo – odparł mile połechtany historyk amator.
– Dlaczego myślałeś, że mówimy o twoich krewnych? – wypaliłam, nie mogąc już się powstrzymać. Myśl o tym, że Bartmanowie zostali zamordowani, męczyła mnie nieustannie.
– Ponieważ mój syn doszedł do bogactwa, a po jego śmierci mój wnuk stał się milionerem – odpowiedział z goryczą. – Tyle tylko, że zaraz potem sam umarł.
– O rany, to tragedia! – Nie miałam pewności, czy nie przesadziłam z reakcją, ale wolałam nie ujawniać swoich związków z eksdenatem. Najpierw musiałam zdobyć zaufanie Maksymiliana. – Nie obrazisz się, jeśli zapytam, jak zginęli?
Maksymilian mlasnął głośno i podrapał się po przerzedzonej czuprynie, która kiedyś musiała być bardzo gęsta. O dziwo, niemal wcale nie posiwiał, a kolor włosów miał identyczny z tymi Ajaksa.
– Nie obrażę się, ale mogę powiedzieć tylko tyle, ile mnie przekazano. Mój syn z synową wypłynęli jachtem na jezioro na Mazurach i podobno oboje wypadli za burtę, po czym utonęli.
– O rany… Potworność! – Moje przerażenie było niemal autentyczne, mimo że trochę odgrzewane. – Ale jak to: podobno?
– Ano tak to, że ani przez chwilę w to nie uwierzyłem – powiedział twardo staruszek.
– Po pierwsze, mój syn był doświadczonym sternikiem i jeszcze bardziej doświadczonym pływakiem. Po drugie, moja synowa nigdy nie wchodziła na pokład bez kapoka, więc nie utonęłaby w jeziorze. A po trzecie… – Zawahał się na moment, jakby nie był pewien, czy powinien mówić dalej.
– Po trzecie? – zachęciłam go.
– Po trzecie, te ofermy z prokuratury nie uwierzyły mi, kiedy im mówiłem, że ani mój syn, ani synowa nie przyjmowali narkotyków, a w ich krwi znaleziono ilości mogące powalić słonia.
– Zaraz, moment. – Wzięłam głęboki wdech, żeby wyglądało na to, że się zastanawiam. – Chcesz powiedzieć, że w ciałach państwa Bartmanów wykryto substancje, których według ciebie oni nie mogli przyjąć? Dobrze rozumiem?
– Bardzo dobrze. Nigdy nie uwierzę w to, że mój syn się naćpał i wypłynął na jezioro.
– Mógł się naćpać na jeziorze – podsunął Teodor.
– Wykluczone! To był człowiek o wyjątkowym poczuciu odpowiedzialności. Trochę sztywny, ale nigdy nie naraziłby na niebezpieczeństwo swojej żony.
Z tą opinią zgadzałam się w stu procentach – zarówno z tym, że był sztywny, jak i z jego odpowiedzialnością. Maksymilian miał rację, ale przecież podejrzewałam to już wcześniej.
– Skoro tak, to co tam się stało? – zapytałam. – Jak myślisz?
Maksymilian Bartman spojrzał na mnie oczami w kolorze alpejskich fiołków, jedynie odrobinę jaśniejszymi niż te, w których przed laty utonęłam na amen. Spojrzenie miał bystre, czaiła się w nim pewność i hardość, którą doskonale rozumiałam. Rozumiałam tego człowieka i w tamtej chwili postanowiłam mu pomóc. Bez względu na cenę.
– Myślę, Lindo – powiedział, ściszając głos – że mój syn i jego żona zostali zamordowani, a ten, kto za tym stoi, upozorował wypadek i zbrodnia uszła mu płazem.
– Ale jaki miałby motyw, Maks? – wtrącił się Teodor.
– Motywów jest wiele. Mój syn był bardzo majętnym człowiekiem.
– Ale to wskazywałoby na pańskiego wnuka – zauważyłam.
– Ajax tego nie zrobił.
Oczywiście, że nie zrobił, idiotyczny pomysł. Ktoś jednak musiał zamordować tych ludzi, uprzednio naszprycowawszy ich tablicą Mendelejewa. Tylko kto? I dlaczego?
– Czy ktoś inny mógł być beneficjentem po śmierci pańskiego syna?
– Z tego, co mi wiadomo, wszystko dziedziczył Ajax.
– Ale on nie żyje, więc co się stało z jego majątkiem? – Teodor niezauważalnie wczuł się w rolę detektywa. – Masz rację! – wykrzyknął Maks. – Przecież jego też zamordowano! Mordercą jest ten, kto położył łapę na majątku mojego wnuka! Musimy to zgłosić na policję!
Maksymilian zerwał się z krzesła, zaskakując mnie swoją werwą. On naprawdę był gotów biec na policję i zgłaszać morderstwo człowieka, który nie dość, że nie został zamordowany, to w dodatku żył. Ogarnęła mnie panika. Musiałam coś zrobić. Tylko co? Przecież nie mogłam mu powiedzieć o zmartwychwstaniu eksdenata, bo po pierwsze, by mi nie uwierzył, a po drugie, sprawa była tajna. Z tego stresu całkiem odebrało mi mowę, na szczęście los nade mną czuwał. Albo to był mój świętej pamięci dziadek, który po śmierci nadrabiał stracony za życia czas.
– Uspokój się, Maks – syknął Teodor, chwytając nabuzowanego Bartmana za rękę. Nie możemy iść na policję i kazać otworzyć zamkniętą sprawę, bo tobie coś się wydaje.
– Mnie się nic nie wydaje, ja mam pewność!
– Ale nie masz dowodu – argumentował pasjonat historii.
– Dowodem jest ciało mojego syna, policja miała wszystko na tacy.
– Teodor ma rację, Maksymilianie – wreszcie udało mi się wydobyć głos. – Bez niezbitych dowodów policja nie potraktuje poważnie twoich podejrzeń.
Bartman przez chwilę wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ostatecznie jednak zrezygnował. Wypuścił powietrze, westchnął głucho i opadł na krzesło.
– Pewnie macie rację – przyznał smętnym głosem. – Ale ja i tak wiem swoje.
– Oczywiście, oczywiście, Maks – zapewnił Teodor, po czym spojrzał na mnie i bezgłośnie powiedział: „urojenia”.
Nie zgadzałam się z tą opinią, ale pokiwałam głową. Byłam pewna, że Maksymilian ma rację, może nie we wszystkim, wszak powód „śmierci” Ajaksa był zupełnie inny, niż sugerował jego dziadek, niemniej jednak coś było na rzeczy. A ja nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała się dowiedzieć co.
Książkę Kto zamawiał denata? kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,