Monotonna praca sprawiła, że Smok szybko odpłynął myślami. Zabrały go one do stolicy, w której czekał go poważny awans. Awans, który oznaczał o wiele więcej niż ten oferowany zazwyczaj w szeregach policji. "Wyższe zarobki, większe ryzyko..." Zastanowił się nad tym i zrozumiał, że ani jedno, ani drugie nie było dla niego najważniejsze.
Metody zacierania śladów przez przygraniczną grupę przestępczą parającą się przerzutem narkotyków nie były tak wyrafinowane jak te stosowane przez jego poprzednich kolegów handlujących kobietami. Tamci rozpuszczali swoich wrogów w ługu. Ci wybierali prostszy sposób: jeden strzał i dołek w lesie.
Rzęsisty deszcz wybijał szybki rytm, uderzając o gęste, zgniłe listowie. Zagłuszał nocne szmery lasu. Ziemia zdążyła już dobrze namoknąć, co miało swoje dobre, jak i złe strony. Dobra była taka, że łopata miękko wchodziła w podłoże i kopanie nie wymagało dużego wysiłku. Jednak i zbyt mokra ziemia potrafiła utrudniać życie, uparcie osuwając się z już wyrzeźbionych brzegów.
Telefon na biurku dzwonił parokrotnie, za każdym razem odrywając myśli Rafalskiemu od pracy. Ani razu go nie odebrał, ale w końcu zdecydował się odłączyć go od sieci.
- Można powiedzieć, że obudziły mnie demony przeszłości. Czasami o sobie przypominają.- Rozumiem. Każdy ma coś takiego. Każdy inne. Każdy swoje. Ale nie ma takich demonów, z którymi nie moglibyśmy sobie poradzić.
Wiedział, że niebawem pieniądze się skończą, a jednak nadal je trwonił, zachowując pozory dostatku. Liczył na zawrotną dziennikarską karierę, która miała mu przynieść sławę i pieniądze.
Przez całe życie bał się ojca, jednocześnie go podziwiając i zabiegając o jego akceptację, której nigdy nie doświadczył. Potem dowiedział się, że stary jest gangsterem.
Dziewczyna nie dała poznać po sobie rozczarowanie, jakby rozumiała, że jego wahanie nie było efektem niezdecydowania, ale nieśmiałości. Przynajmniej taka miał nadzieję.
- Jest ładna. Zobaczysz, a do tego mądra - dodał, odpalając silnik.
Rafalski parsknął.
- Nie trzeba wiele, żeby być mądrzejszym od ciebie.
- Dobrze, że ty jesteś mądrzejszy od wszystkich - odgryzł się Robert i sprzedał koledze niegroźny cios w ramię.
Poranne promienie słońca miękko wlewały się przez okno do niewielkiej sypialni i padały na śniady policzek śpiącego, przyjemnie ogrzewając mu skórę. Jeszcze zanim całkowicie się przebudził, przeczuwał, że dzień za oknem jest piękny, niebo błękitne, a powietrze świeże.
Nigdy nie postawił się ojcu. Choć wielokrotnie miał ochotę, w ostatniej chwili zawsze wstrzymywał go strach przed konsekwencjami. Nawet gdy nauczył się boksować i w rozmaitych konfrontacjach górował nad pokonanym, wobec ojca pozostawał bierny, a raczej... zastraszony.
Kto się topi, powinien zaprzestać jałowego machania w kipieli wodnej. Lepiej zrobi, gdy do dna dobije i wybiwszy się od tego dna, ku powietrzu i światłu wypłynie. Gdy dusza cierpi, niech się w mętnościach swych zatopi, by potem tym rychlej do radości powrócić.
Wieża. Można się w niej skryć przed nieprzyjacielem, ale można też do niej uciec przed ludźmi. By pobyć zupełnie samemu. By poszukać w sobie jakiegoś kosmicznego porządku. Jakiejś łączliwości ze wszechświatem.
Z posłowia autorstwa Wojciecha Wierciocha: "Spoglądamy w niebo, widzimy konstelacje gwiazd, ale czy odczuwamy obecność Kopernika, człowieka z krwi i kości? Choć nigdy się nie dowiemy, jaki był naprawdę, z pewnością dostrzegamy w swojej duchowej dostrzegalni jakiegoś odrealnionego herosa z legendy pięknej i wzniosłej. Jest zbyt daleko, by stał się nam naprawdę bliski. Możemy go podziwiać bądź krytykować, powie ktoś. Nieprawda. Z legendą się nie polemizuje, legendę się opowiada".
Na początku była chęć życia. Nic prócz niej, a wszystko w niej. To nieskończoność Anaksymandra, wyłaniająca z siebie byty świadome i nieświadome, to święty ogień Heraklita, który niszczy i tworzy światy materialne i duchowe. To Duch Boży, który unosił się nad potencjalnością istnienia i tworzył cztery żywioły. A powstająca z nicości idea człowieka czekała, aż Stwórca zmaterializuje ją, poruszy i rzuci w pulsującą, rytmiczną przestrzeń odchodzenia i powrotu.
Monotonna praca sprawiła, że Smok szybko odpłynął myślami. Zabrały go one do stolicy, w której czekał go poważny awans. Awans, który oznaczał o wiele więcej niż ten oferowany zazwyczaj w szeregach policji. "Wyższe zarobki, większe ryzyko..." Zastanowił się nad tym i zrozumiał, że ani jedno, ani drugie nie było dla niego najważniejsze.
Książka: Dwa bieguny. Upadek
Tagi: praca, kariera, policja