„Czas pokuty” kupiłam, bo książka została uznana przez czytelników za najlepszy thriller 2019 roku, więc pomyślałam, że warto go poznać. Spodziewałam się dreszczowca, który będzie trzymał w napięciu od pierwszej strony. No i się rozczarowałam. Nie wiem, co czytelnikom aż tak się podobało – no chyba że konkurencja była wyjątkowo słaba… Nie mówię, że książka jest tragicznie zła, ale że najlepsza… to po prostu trudno mi uwierzyć. Były momenty mocne i oryginalne, ale dużo też w niej przegadanych fragmentów, dłużyzny, zbędne opisy i dywagacje. Chwilami mi się nudziło, a sama akcja wciągnęła mnie średnio, choć byłam dobrze nastawiona, bo początek mi się spodobał.
Bohaterami powieści są Karol i Agnieszka – para, która bardzo się kocha i planuje ślub. Są w sobie wręcz szaleńczo zakochani – i choć zwykle tego typu opisy mnie nudzą i śmieszą, tutaj to uczucie opisane jest jakoś tak świeżo i przyjemnie. To moim zdaniem mocna strona tej książki – wiarygodna i po prostu ładna.
Ciekawym pomysłem jest też rozpoczęcie jej niejako od środka: scena przebudzenia się Karola w szpitalu psychiatrycznym jest jedną z najlepszych w tej książce: jest w niej siła, jest przyciąganie, jest to coś, co sprawia, że czytelnik jest zaintrygowany. Później, niestety, jest już tylko słabiej. Myślałam, że będzie to oryginalny, klimatyczny horror, a dostałam taką sobie bajeczkę dla dorosłych, która jakoś mnie nie przestraszyła (a przestraszyć mnie łatwo!). Autor miał świetny pomysł, żeby umieścić akcję w Bieszczadach, a potem nie wykorzystał w pełni potencjału tego terenu. To wielka szkoda! No owszem, jest opis kilku tras, jest wędrowanie, ale stanowczo za mało. Tak malownicze krajobrazy aż się proszą o opisanie ich z wielkim rozmachem i prawdziwym uczuciem.
Trzeba przyznać, że powieść jest dość nieprzewidywalna i sytuacja rozwija się w sposób niebanalny, ale w jakimś momencie zorientowałam się, że czytam ją bez emocji. Ani się nie zastanawiałam, czy uda się uwolnić Skarbimirę, ani jak to wszystko się skończy. Szczerze: spodziewałam się, że autor uraczy nas happy endem z romantycznym ślubem wśród bieszczadzkiej przyrody. No i tu spotkała mnie niespodzianka, bo takiego zakończenia, jakie nam zafundował Grzegorz Kopiec na pewno bym nie odgadła. Zakończenie – tak jak początek – to naprawdę mocne strony tej powieści. Tylko że niewiele to zmienia w mojej ogólnej ocenie, bo książka mnie po prostu miejscami za bardzo nudziła.
Słabą stroną były – moim zdaniem – elementy z innego świata; zabrakło mi grozy, strachu, gęsiej skórki, zabrakło podekscytowania. No i te opowieści z zamierzchłych czasów takie trochę rozczarowujące. Tak jakby autor sam nie do końca był przekonany, czy brnąć w tę historię… Biorę jednak pod uwagę fakt, że to debiut – z całą pewnością autor ma duży potencjał, może w następnej powieści lepiej go zrealizuje.
Komu ta książka może się spodobać? Miłośnikom horrorów chyba nie – bo za mało straszna (właściwie: w ogóle nie straszna). Bardziej fanom opowieści z gatunku fantazy, może też komuś, kto lubi powieści obyczajowe, bo moim ja zakwalifikowałabym ją bardziej pod te gatunki niż thriller.
Podsumowując: ciekawy pomysł, choć rozpłynął się w mnogości wątków i przemyśleń. Za mało grozy – jeśli lubicie się bać, to nie ten adres.
Wydawnictwo: JanKa
Data wydania: 2019-02-26
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 388
Dodał/a opinię:
Joanna Tekieli
Co roku, wraz z nastaniem jesieni na całym świecie dochodzi do niewyjaśnionych zaginięć fanów horrorów. Łączy je wspólna cecha - incydenty...
SPOKOJNE ŻYCIE SZEŚCIOOSOBOWEJ RODZINY NAGLE ZMIENIA SIĘ W KOSZMAR. Wraz z wkroczeniem w pełnoletność, Krzysztof najstarsze z dzieci Wojtalów, umiera...