Świat wokół zyskuje blasku dzięki choinkowym światełkom, a serca wypełnia bożonarodzeniowa magia. Tylko Marcjanna najchętniej przespałaby ten czas, bo nienawidzi świąt. Czy w jej wersji „Opowieści wigilijnej” można liczyć na cud?
Współwłaścicielka salonu kosmetycznego w centrum miasta jest kobietą elegancką, twardo stąpającą po ziemi, liczącą każdy grosz. Kocha espresso, szykowne stroje i własną firmę, jednak trudno powiedzieć, żeby kochała… życie. Boże Narodzenie kilka lat wcześniej przybrało dla niej tragiczny scenariusz i od tej pory wyłącza radio, słysząc świąteczne piosenki, a strojenie choinki wydaje jej się zbędną ekstrawagancją. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku będzie jeszcze gorzej, bo szykuje się prawdziwa katastrofa – wspólniczka zamierza się wycofać i nasłać swoich prawników, a Marcjanna wraz z jedną ze swoich pracownic ulegają wypadkowi samochodowemu.
Co musi się wydarzyć w życiu człowieka, żeby na nowo zabłysła w nim iskierka nadziei? Czy czuła opieka rodziny zdoła przebudzić kogoś, kto usilnie stara się odtrącić pomocną dłoń? W tej opowieści piękne wspomnienia są najwspanialszym gwiazdkowym prezentem, a prószący za oknem śnieg jest doskonałą scenerią, by można stać się najlepszą wersją siebie.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2025-10-29
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 320
Język oryginału: polski
Prezenty, uwielbiacie je wyszukiwać i wymyślać, czy raczej wolicie zniknąć w tym świątecznym szaleństwie?
[współpraca recenzencka @wydawnictwodobrestrony]
Marcjanna prowadzi dobrze prosperujący salon kosmetyczny. Z pozoru ma wszystko: pieniądze, elegancję i niezależność. W jej życiu wszystko jest perfekcyjnie zaplanowane. Ludzie wokół niej uważają ją za zimną i pozbawioną emocji. Od kilku lat nie obchodzi świąt, bo, jak sama mówi, są dla niej „kiczowatym festiwalem konsumpcji, który ma tylko na chwilę dać ułudę szczęścia”. Jednak pod fasadą „królowej lodu” kryje się opowieść o kobiecie, która z bólu zbudowała twierdzę, przywdziała zbroję i przez lata udawała, że daje radę, chowając się za perfekcyjnie poukładanym życiem. I właśnie wtedy, gdy wydaje się, że Marcjanna nie oczekuje już niczego od świata, los stawia na jej drodze ludzi zwyczajnych, ale pełnych dobra i troski. Ich obecność to światło, które próbuje przebić się przez szczeliny w murze. Marcjanna, podobnie jak Scrooge z „Opowieści wigilijnej”, musi spojrzeć w zwierciadło własnej duszy, zacząć czuć i rozumieć, co naprawdę oznaczają święta i jak ważne jest spędzenie ich w gronie najbliższych osób. Aleksandra Rak snuje narrację o innym obliczu świąt, takim, o którym rzadko się mówi, bo nie świeci świątecznym blaskiem. To opowieść o bólu, tęsknocie i samotności, które cicho proszą, by ktoś je wreszcie dostrzegł. Święta w tej historii nie są idealne; są raczej lustrem, w którym bohaterowie muszą dojrzeć siebie. Autorka zaprasza również czytelnika do rozmowy z samym sobą. Ta opowieść działa jak lustro, w którym odnajdujemy cząstkę siebie. Bo ilu z nas żyje jak Marcjanna? Z pozoru szczęśliwi, a jednak od dawna zamknięci na świat i innych ludzi. Jak często skrywamy to, co czujemy, bo strach przed głębią uczuć przygniata nas bardziej niż same emocje? Ile razy zapominamy, że święta to nie prezenty, lecz ludzie? W cieniu tej opowieści pobrzmiewa motyw przebaczenia, nie dla innych, lecz dla samego siebie. Bardzo często to do siebie mamy największy żal i nie potrafimy sobie wybaczyć. Karzemy się i nie pozwalamy czasowi uleczyć tego, co dawno powinno przestać boleć, a jeśli nie wszystko da się uleczyć, można nauczyć się z tym żyć tak, aby nie bolało. Czytając tę książkę, trudno nie zatrzymać się na chwilę. Trudno nie pomyśleć o własnych bliskich, o słowach, których być może nie zdążyliśmy wypowiedzieć, o telefonach, których nigdy nie wykonaliśmy, o przebaczeniu, które wciąż odkładamy na „potem”. Autorka ostrzega, że potem może nigdy nie nadejść i że należy kochać, póki mamy kogo. I może właśnie dlatego po przeczytaniu tej historii nie myślałam o tym, komu nie kupiłam jeszcze prezentu, lecz o tych, których chciałabym przytulić i o tych, których już nie mogę. Bardzo polecam tę świąteczną opowieść każdemu, kto chce poczuć prawdziwe emocje, zastanowić się nad sensem świąt i przypomnieć sobie, co w tym czasie jest naprawdę ważne.
,,Opowieść prawie wigilijna" Aleksandry Rak to opowieść o kobiecie, która od lat żyje tak, jakby świat przestał zasługiwać na jej uwagę. Nienawiść do świąt stała się dla niej zasadą życia, a odrzucanie ludzi jedynym znanym mechanizmem obronnym.
Marcjanna świadomie dystansuje się od bliskich: odpycha męża, ignoruje rodziców, nikogo nie dopuszcza bliżej niż to absolutnie konieczne. Lód, który otacza jej serce, jest konsekwencją traumatycznego wydarzenia sprzed kilku lat, które miały miejsce właśnie w Bożego Narodzenia.
Zamiast szukać ukojenia, bohaterka pogrąża się w pracy i kontroli nad innymi. Gdy nadchodzi weekend tuż przed świętami, musi pojechać na obowiązkowe, firmowe szkolenie. Jej wspólniczka właśnie rezygnuje ze współpracy - ma już dosyć tej emocjonalnej lodowatości. Ofiarą sytuacji pada jedna z pracownic - Kaję, która zostaje niemal zmuszona do wyjazdu.
To moment, który idealnie obrazuje egoizm bohaterki - jej decyzje zawsze mają być ważniejsze niż cudze potrzeby. Droga, która miała być jedynie nużącym obowiązkiem, zamienia się w koszmar. Potężna śnieżyca, skrajne warunki na drodze i w końcu wypadek...
Marcjanna budzi się w szpitalu. To pierwszy raz od dawna, kiedy musi zmierzyć się z konsekwencjami własnych wyborów. Czy ten moment wstrząsu stanie się początkiem zmiany? Czy dostrzeże, jak wiele osób zraniła? Nie jest łatwo porzucić skorupę, która zabezpiecza niczym pancerz przed emocjami.
Autorka prowadzi nas przez proces powolnego kruszenia lodowej bariery, nie serwując łatwych rozwiązań ani nagłych cudów. To opowieść o odpowiedzialności za swoje emocje, o zgubnej sile żalu oraz o tym, że nigdy nie jest za późno na zmiany.
Świąteczna opowieść z odniesieniem do "Opowieści wigilijnej" Charlesa Dickensa. I chociaż wiemy, jak się to skończy, z ciekawością śledzimy losy Marcjanny, która jest bohaterką zdawałoby się niereformowalną. Jej surowość, oschłość, wyniosłość i inne negatywne cechy wynikały z traumy, jaką przeżyła, ale to nie dawało jej prawa do szeroko pojętego znęcania się nad innymi. Niestety, wiele takich ludzi, którzy myślą, że świat kręci się wokół nich i nie widzą dalej niż czubek własnego nosa. Czy Marcjanna zobaczyła? Przeczytajcie.
Perfekcyjna do bólu Marcjanna nie była fanką Bożego Narodzenia. Jednak kiedy ją poznajemy, ta niechęć przeradza się w obsesję ignorowania i niszczenia najmniejszych przejawów świątecznego klimatu. To odbija się na pracownikach. Nie dociera do niej że ktoś chce mieć wolne przed wigilią, żeby coś przygotować; że niektórym podróż do rodziny zajmuje trochę czasu. Jakby mogła odwołałaby święta. Sama nie spotyka się z rodzicami ani z teściami. Ot dni wolne z mężem w domu. Przed świętami jedzie z koleżanką na szkolenie, mają wypadek samochodowy. Czy będąc w śpiączce spotyka ducha Bożego Narodzenia? A może to podświadomość podsuwa jej scenariusze przyszłości? Potrzebuje czasu, może też wstrząsu, żeby przepracować to czego doświadczyła po wypadku i tragiczne wydarzenie z przed lat, po którym odcięła się od najbliższych. Bożonarodzeniowy cud nie zrobi się sam, nie tylko trzeba chcieć żeby się wydarzył, ale trzeba dać coś od siebie. Zaprosić go do swojego życia. Aleksandra Rak jest jedną z autorek, na której świąteczną książkę czekam. Pisze kameralne powieści o miłości, o relacjach w codzienności, w sytuacjach kryzysu emocjonalnego. Takie, którym można przypiąć etykietkę "ta obyczajówka to skarb"!
Uwielbiam tę książkę całym sercem! To najpiękniejsza świąteczna opowieść, jaką czytałam. Historia kobiety, która utraciła radość świąt, porusza najgłębsze struny duszy. Płakałam, uśmiechałam się i w końcu poczułam prawdziwą magię Bożego Narodzenia. Autorka mistrzowsko pokazuje, jak odnaleźć nadzieję nawet w najciemniejszych chwilach. Ciepła, wzruszająca i po prostu cudowna lektura, która zostaje w sercu na długo. Idealna na zimowe wieczory! Polecam z całego serca ???
Za każdym razem kiedy sięgam po książki Aleksandry Rak mam pewność, że otrzymam historie, które głęboko dotkną mojego serca i zostaną w pamięci na długo po przeczytaniu ich ostatniej strony. Najnowsza, świąteczna powieść autorki również jest taką właśnie historią. Refleksyjną, poruszającą i prawdziwą.
Główna bohaterka Marcjanna, na pierwszy rzut oka jawi się jako współczesna wersja Ebenezera Scrooge'a. Tyle tylko, że zamiast starego, niesympatycznego kupca, mamy piękną, elegancką, ambitną kobietę, twardo stąpającą po ziemi. Z towarzyszącym jej przeświadczeniem, że święta to wyłącznie komercja i kicz. Nie ma w nich odrobiny cudu. Jest za to, ogrom bólu i ciężar trudnych przeżyć. Marcjanna żyje zamknięta w swoim świecie, z sercem skutym lodem. Obojętna na uczucia innych, w tym osób jej najbliższych - męża, rodziców, teściów czy współpracowniczek. Próbuje udawać, że ignorowanie świątecznej otoczki, przygotowań i sama celebracja najpiękniejszych dni w roku, mogą oznaczać brak cierpienia i bolesnych dla niej wspomnień. Czy w rzeczywistości tak jest?
Aleksandra Rak udowadnia, że nawet najbardziej zatwardziałe i zranione serce, może zmięknąć, pod wpływem odpowiednich, nieoczekiwanych zdarzeń i ludzi. Snując historię Marcjanny, autorka uświadamia, że ludzka przemiana nie zachodzi w człowieku w jednej chwili. Zmiana nastawienia, zmiana wewnątrz siebie, nie dzieje się na pstryknięcie palcami. To długi proces, często bolesny. Jednak na jego końcu czeka na człowieka iskra nadziei i ukojenie.
W ,,Opowieści prawie wigilijnej" nie spotkamy duchów przeszłych, przyszłych i teraźniejszych świąt jak u Dickensa. Skonfrontujemy się natomiast ze wspomnieniami, które oddziałują na bohaterkę, z równie wielką siłą. To właśnie wspomnienia poprowadzą Marcjannę przez wewnętrzną podróż. Od chłodu i obojętności, aż po wybaczenie i pojednanie z samą sobą i otaczającymi ludźmi.
Świąteczna powieść Aleksandry Rak, to piękna i bardzo refleksyjna opowieść o tym, że prawdziwe odrodzenie serca, nie zawsze przychodzi w blasku migoczących świeczek, dźwięku kolęd i spadających płatków śniegu. Ono rodzi się w ciszy, samotności, w konfrontacji ze wspomnieniami, które wyciskają łzy z oczu. Autorka opowiedziała historię Marcjanny z delikatnością i ogromną empatią. Poznając ją, miałam wrażenie, że dedykowana jest ona wszystkim tym, którzy myślą, że nie potrzebują świąt, ze względu na to, że przypominają im one o tym co, lub kogo utracili. Później natomiast przyszło otulenie, uświadamiające, że wcale nie musi tak być, że można inaczej. Ta piękna książka, przypomniała mi o tym, że nadzieja, nie zawsze przychodzi do człowieka wraz pierwszą gwiazdką. Czasami rodzi się po cichu, w zranionym sercu, które odrodzone, zaczyna bić odrobinę cieplej.
Polecam!
Czasem na naszej drodze stają ludzie, którzy niczym anioły pomagają nam oswoić trudną codzienność. Trzeba tylko usłyszeć ich szept, który w życiu bohaterów...
Są takie chwile, kiedy odzyskujemy nadzieję, ale wciąż potrzebujemy kogoś, kto sprawi, że nasze życie będzie słodkie i barwne jak lukier na pysznej babeczce...
Przeczytane:2025-11-30, Ocena: 6, Przeczytałam,
Poruszająca lektura o przemianie i pojednaniu to „Opowieść prawie wigilijna” Aleksandry Rak.
Marcjanna, współwłaścicielka salonu kosmetycznego jest oziębłą i oszczędną kobietą, która od tragicznych wydarzeń sprzed kilku lat nie potrafi cieszyć się życiem ani świętami. W tym roku sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej: jej wspólniczka planuje się wycofać i angażuje prawników, a Marcjanna wraz z pracownicą ulega wypadkowi samochodowemu.
Tytuł sugeruje, że mamy do czynienia jedynie z prawie wigilijną opowieścią, za to narracja przypomina strukturę klasycznej „Opowieści wigilijnej". Jednak zamiast skąpego Scrooge’a autorka wprowadza kobietę ukształtowaną przez bolesne, traumatyczne przeżycia. W tej książce Boże Narodzenie nie jest jedynie dekoracją, staje się tłem duchowej odysei, jaką przechodzi główna bohaterka. Jej rozwój prowadzi ją od trudnego pogodzenia się z przeszłością aż po łagodne zaakceptowanie teraźniejszości. Postaci budzą emocje, czasem ciepłe jak kubek gorącej herbaty, czasem chłodne jak zimowy wiatr i właśnie w tym tkwi ich siła. W powietrzu unosi się subtelne poczucie niepokoju, delikatna mgiełka tajemnicy, która otula czytelnika i przyciąga go dalej, strona po stronie, pozwalając zatrzymać się na chwilę i spojrzeć w głąb własnego postępowania wobec innych. Przesłanie książki wykracza poza prosty bajkowy morał: przypomina, że na zmiany nigdy nie jest za późno. Ukazuje również, jak ważne są relacje międzyludzkie, zwłaszcza gdy samotność oraz codzienna ciemność próbują przejąć kontrolę nad naszym życiem. Choć pojawia się tu wiele nieprzepracowanych traum, atmosfera świąt przenika ją niczym zapach pomarańczy unoszący się z kuchni w grudniowy poranek.
Polecam powieść, w której słowa stawiają kroki po metaforycznym śniegu, a ten jaśnieje wraz z ich wędrówką.