Lepię dawne mity na nowo. Wywiad z Justyną Bednarek

Data: 2022-03-18 13:11:13 Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla Lepię dawne mity na nowo. Wywiad z Justyną Bednarek z kategorii Wywiad

– Uwielbiam przepisywanie starych historii na nowo. Podoba mi się to, że żyjemy w takich czasach, że możemy bawić się tradycyjnymi opowieściami. I tak, zgodnie z potrzebami i duchem czasu, lepię dawne mity na nowo – mówi Justyna Bednarek, autorka książki Smopsy.

Zbyt często zdarza się, że my, dorośli, nie chcemy dostrzec czegoś, co mamy tuż pod nosem. Dzieci nie mają tego problemu.

Nasza rzeczywistość składa się z części widzialnej, racjonalnej, ale też tej niewidzialnej, można by powiedzieć: magicznej. Dziecko, które patrzy na świat, nie wie jeszcze, że to, co racjonalne, jest „w porządku", a to, co wymyka się uporządkowanej ocenie umysłu – już nie. Dlatego widzi anioły, baśniowe postaci, może też dostrzec smoka w psie.

Właśnie – ale to nie dzieci dostrzegły w Pani kotłujących się psach istoty przypominające smoki?

Czasem zdarza się dorosły, który utknął sercem lub duszą w świecie dzieciństwa. Wtedy i on może takie niezwykłe zjawiska zobaczyć i najczęśćiej zostaje autorem książek dla dzieci albo ilustratorem. Tak było w moim przypadku: kiedy byłam dzieckiem, niektóre rzeczy zachwyciły mnie na tyle mocno, że nie chciałam się z nimi rozstawać.

I tak w Pani najnowszej książce pojawiły się smopsy. Musiała Pani sporo wiedzieć o smokach, by napisać taką książkę?

Ależ skąd, ale przeprowadziłam badania internetowe, żeby dowiedzieć się, jakie są odmiany smoków – bo to przecież oczywiste, że smoki bywają bardzo różne, w odmienny też sposób są ukazywane w poszczególnych kulturach czy miejscach. Co ciekawe, gdy swoje badania przeprowadziłam, ten powszechnie znany podział smoków zaczął mi bardzo pasować do egzemplarzy, które sama posiadałam w domu.

Pierwszym z nich jest Pani Merdone.

Historię o smopsach wymyśliłam około dwa lata temu, gdy jeszcze miałam 3 psy i zanim jeszcze ją napisałam, wiedziałam, że wkrótce będę musiała pożegnać się z moją najstarszą psicą, która miała prawie 20 lat. A ponieważ lubię, kiedy kawałki rzeczywistego świata pojawiają się w moich książkach dla dzieci, postanowiłam trochę unieśmiertelnić naszą Merdzinkę. Przy okazji uznałam, że pisanie tej książki to dobry sposób, by przekonać i otoczenie, i siebie samą, że trzeba jakoś pożegnać się z psem i jakoś ułatwić sobie ten proces. Mam nadzieję, że jeśli komuś z moich czytelników przyjdzie znaleźć się w podobnej sytuacji, również spróbuje wytłumaczyć sobie, że wprawdzie jego ukochanego czworonoga już nie ma z nami, ale przecież wciąż żyje – choćby w świecie bajki.

Drugi książkowy smok to Pani Brombone.

Nasza Bromba też ma swoją mistyczną historię, bo pojawiła się w naszym życiu dwa tygodnie po śmierci mojego męża. Pomyślałam wtedy, że możemy jako rodzina nie znieść tego, że w niedługim czasie odejdzie i tata, i ukochany pies. Chciałam też wprowadzić do domu trochę życia, pisku i radości. Pomyślałam więc, że warto przygarnąć szczeniaka. Kiedy ogłosiłam na Facebooku, że nasze serca są otwarte na nowego psa, padały różne propozycje. Napisała też moja koleżanka z informacją, że u jej sąsiadki pojawiły się nadprogramowe kundelki. Gdy moja córeczka Basia, czyli Mała Be z historii skarpetkowych, spojrzała na zdjęcie, od razu wiedziała, że Bromba to jej pies. Gdy w dodatku okazało się, że Brombinka urodziła się tak jak ja 22 września, nie trzeba mnie było dłużej przekonywać – zrozumiałam, że to właśnie ona rozjaśni nam świat w kolejnych latach. I tak się stało. Bromba jest cudownym stworzeniem, typem zaganiacza – psa, który zagania stado i pilnuje, by nikt nie narozrabiał. Gdy widzi, że kot zbliża się do kanapki zrobionej dla któregoś z domowników, natychmiast go odgania. To taki nasz pies-opiekun.

Jest, wreszcie, Saucisette.

Nasza kiełbaska, żmij domowy, naprawdę nazywa się Klucha, a „Saucisette" woła na nią nasza francuska kuzynka. Ponieważ pierwsza część książki osadzona jest w realiach przypominających francuskie średniowiecze rodem z opowieści rycerskich, uznałam, że to właśnie imię będzie dla niej najbardziej odpowiednie. Ilustratorka książki, Magda Kozieł-Nowak, wiedziona jakąś niebywałą intuicją, sportretowała wiernie Kluchę i pozostałe nasze pieski, choć ich nigdy nie widziała! Jestem tymi rysunkami zachwycona.  

Prawdziwa Klucha jest spełnieniem moich dziecięcych marzeń o jamniczku. Odbiliśmy ją z dzikiej hodowli po śmierci taty. I chociaż z moich opowieści może płynąć wrażenie, że w naszym domu psy wchodzą w miejsca ludzi, to w istocie tak nie jest, nie traktujemy ich instrumentalnie. Chodzi o to, by zamiast skupiać się na smutku, poświęcić się zabawie i miłości.

To działa?

Trochę działa, a trochę nie działa. Z psami jest trochę jak z książkami – mogą sprawić, że zapomni się na chwilę o trudnych chwilach, ale te przecież nie znikają. Psy i książki łagodzą pewne rzeczy, ale rzeczywistości, niestety, nie zmienią.

Nie da się ukryć, że smoki to wyjątkowo dobrze wychowane stworzenia.

Owszem, czego nie da się powiedzieć o moich psach. Jakoś nie potrafimy narzucić im dyscypliny, co nieustannie wytykają mi koleżanki. Zaprosiliśmy nawet pewnego razu psią behawiorystkę, która przeprowadziła dla nas wzorcowe szkolenie i konsekwentnie staraliśmy się stosować do jej poleceń. Cóż, wszystko było dobrze do momentu, gdy pewnego dnia nie zapomniałam schować szkoleniowych „mniamniaczków" przed wyjściem z domu. Kiedy wróciłam, zniknęły bez śladu – podobnie jak efekty naszego szkolenia.

Mamy jeszcze w rodzinie dwa czworonogi, które nie doczekały się swoich literackich portretów, ale jeśli pojawi się druga część Smopsów, na co wszyscy nieśmiało liczymy, to wprowadzę do niej postać Denvera. Denver to pies mojego syna, Bartka. Kiedy poprosiłam Kasię Olkowicz, dziennikarkę i aktywistkę, by znalazła dla niego psa, miała szukać raczej młodych zwierzaków, takich, które pożyłyby więcej niż 3-4 lata. Kasia zaproponowała nam jednak także Denvera, mówiąc, że nikt go nie weźmie, bo to pies stary, mający 10 lat, z siwym pyskiem, pozbawiony jednego oka, zmaltretowany, przez wcześniejszego właściciela przypalany papierosami. Gdy Bartek dowiedział się, że Denver raczej nie znajdzie innego domu, uznał, że to właśnie będzie jego pies. I tak dołączył do nas pies-smok po przejściach.

A drugi spośród psów, którego jeszcze nie poznaliśmy?

To Biszkopt, rozpędzona kula miłości i pies mojego syna Antoniego. Najniegrzeczniejszy pies świata, który stale biega, nigdy nie słucha, wdrapuje się na człowieka, liże po twarzy, obgryza książki i, chociaż wysterylizowany, to jest łaskaw regularnie obsikiwać moje meble. Znaczy teren, choć przecież nie powinien tego robić. Gdy na dłużej wyjeżdżam, to właśnie za nim najbardziej tęsknię – tak słodkie to stworzenie, choć naprawdę nieznośne.

Wydaje się, że sporo jest rzeczy, które łącza smoki i dzieci.

Tak, bo poza tym, że niesubordynowane i nieuporządkowane, smoki w mojej książce to także bardzo szlachetne stworzenia. Mam zresztą wrażenie, że posiadanie psów na dzieci bardzo dobrze wpływa, że dzieci i psy uszlachetniają się nawzajem, uczą się o siebie dbać, uwrażliwiają się na swoje potrzeby. Tak przynajmniej było w przypadku moich dzieci.

Smoki mają tylko jedną wadę: nie bardzo przepadają za towarzystwem ludzi. Pewnie również dlatego, że ci nazbyt często chcą je wytępić.

Ludzie nie zawsze są dobrzy dla smoków, tak jak i nie zawsze są dobrzy dla psów, czego przykładem był Denver. Ale, na szczęście, nie wszyscy tępią smoki – jest choćby wiedźma Światosława, która się z nimi przyjaźni, jest Jeżynka, która smokom pomaga. Wychodzi więc na to, że książkowy „pogromca smoków", Jaromir, to jednostka raczej odosobniona i jest jak łyżka dziegciu w beczce miodu.

Zbyt wielu mamy takich „rycerzy" w naszej rzeczywistości?

Nie potępiałabym wszystkich ludzi z powodu Jaromira – nie lubię zresztą, gdy jakaś grupa jest źle oceniana przez pryzmat jednostki. Ważne jest to, byśmy dbali o nasze smoki i o siebie samych, by ta głupota i nas nie dopadła.

smopsy

Podobno w każdej legendzie jest ziarno prawdy. Pani stawia trochę świat na głowie, pokazując, że nie każdy rycerz jest dzielny, a nie wszystkie potwory – złe. Lubi Pani odwracać kota ogonem?

Bardzo lubię, uwielbiam przepisywanie starych historii i opowiadanie ich raz jeszcze. Podoba mi się to, że żyjemy w takich czasach, że możemy bawić się tradycyjnymi opowieściami. I tak, zgodnie z potrzebami i duchem czasu, lepię dawne mity na nowo – dlatego w Smopsach najdzielniejszą postacią jest rycerka, a nie rycerz.

Myśli Pani, że nie wszystko jest tak, jak chcieliby – lub: jak mówią nam – historycy?

Wiem, że ocena niektórych faktów zmienia się z biegiem lat, ale trzeba być ostrożnym i w kwestii historii zaufać fachowcom. Powiedziawszy to, uważam też, że i kobiety bywały czasem rycerzami. Może nie było ich wiele, ale trzeba też pamiętać, że rycerze nie daliby sobie rady, gdyby nie mieli solidnego zaplecza w postaci żon i matek – kobiet, które pracowały na tyłach. Uważam za słuszne dowartościowanie ich, stojących zwykle w drugim rzędzie.

Co by na to powiedział Pani tata, który był archeologiem?

Tata zdecydowanie nie był skażony myślą feministyczną, choć miał otwartą głowę i potrafił dać się przekonać do innego spojrzenia na świat. Nie wiem, czy uwierzyłby w rycerki – może z wyjątkiem Joanny d'Arc, ale nie będę tego piętnować – wychowywany był w innych czasach, a świat się zmienia, zmieniamy się też my i nasze myślenie. Dziś mamy coraz większą potrzebę docenienia żeńskości, dotychczas nazbyt często pomijanej. Myślę, że to ważne i dobre zjawisko.

Tata to w ogóle ważna postać w Pani twórczości.

Bardzo ważna, bo to on w pewnym sensie wyhodował we mnie pisarkę. Tata bardzo dużo czytał, prowadzał nas do teatru – był w dużym stopniu tatą „od rozrywek". To mama wzięła na siebie ciężar prowadzenia domu i organizacji codziennego życia. Tata był cudownym, kolorowym (ale nie błękitnym) ptakiem. Żył pracą, ale też potrafił pewnymi wątkami z tej pracy nas „zarazić". Karmił nas opowieściami mitologicznymi, zabierał do Muzeum Narodowego, kupował bajki z całego świata, czytał je i dużo z nami rozmawiał. Te rozmowy w czasach dzieciństwa i dorastania stały się ważnym zrębem mojej osobowości. No i to dzięki tacie tak chętnie piszę o muzeach, zakamarkach, starych galeriach, dzięki niemu też mam szczególny stosunek do przedmiotów.

To znaczy?

Myślę, że ożywianie świata nieożywionego to pokłosie „czytania skorupek" przez mojego tatę. Tata bardzo często brał jakiś stary przedmiot do ręki, oglądał go i próbował „wysnuć" z niego historię. To podejście ukształtowało moje myślenie o przedmiotach – patrzę na nie jak na nośniki historii, jestem ciekawa, co mogłyby mi opowiedzieć.

A wie już Pani, jaką historię opowie Pani wkrótce swoim czytelnikom? Bo to, że – być może – powstaną drugie Smopsy, już Pani poniekąd zapowiedziała.

To prawda, jeśli Smopsy spodobają się czytelnikom, jestem otwarta na pomysł stworzenia kontynuacji, choć nie mam jeszcze gotowego scenariusza. Natomiast wczoraj dostałam okładkę 5. tomu Skarpetek, który ukazać się ma na Dzień Dziecka. Ilustracje przygotowuje, oczywiście, niezrównany Daniel de Latour. Skończyłam też pisać książkę Kury z grubej rury, która ma zostać wydana przez Słowne, a ilustracje przygotowuje Nika Jaworowska i szalenie cieszę się na tę współpracę. Na koniec jest jeszcze pewien tajny pomysł, który szlifuję z Wydawnictwem Wytwórnia. Myślę, że także za sprawą ilustratorki tej książki może to być prawdziwy brylant.

Książkę Smopsy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.