Bez sprzymierzeńców nie da się przetrwać. Wywiad z Kingą Chojnacką

Data: 2022-08-30 15:41:13 Autor: paulinakaluza
udostępnij Tweet

– Wydaje mi się, że nawet jeśli ktoś chce liczyć tylko na siebie, a w jakikolwiek sposób znalazł się w grupie, to musi liczyć na innych. Nawet gdy nie chce. W bezstrefowym świecie są po prostu sytuacje, w których trzeba zaufać osobie osłaniającej przed potencjalnym zagrożeniem – mówi Kinga Chojnacka, autorka powieści fantasy zatytułowanej Strefy. To książka skierowana absolutnie do każdego czytelnika, pragnącego przekonać się, co oznacza konieczność odbierania życia jednym ludziom w celu ocalenia innych; z czym wiąże się rozdarcie emocjonalne towarzyszące ciągłemu niepokojowi o najbliższych, a – przede wszystkim – jakie skutki ma odnalezienie się w świecie pełnym codziennych zagrożeń.

Nie mogę oprzeć się przekonaniu, że kontynuacja Pani debiutu pt. Strefy porusza kwestie człowieczeństwa i instynktu przetrwania. Bohaterowie podczas sytuacji zagrożenia niejednokrotnie muszą decydować, czy ratować siebie, bliską osobę, czy wielu innych ludzi. Czasem jest to trudne do pogodzenia.

To prawda, właśnie dlatego bohaterowie przeżywają tak duże rozterki. Najlepiej widać to po Marion i jej psychice, która – śmiało można powiedzieć – nie jest w najlepszym stanie. Jej lęki, nienawiść do samej siebie i poczucie winy za wszystko, co zrobiła, tak naprawdę wbrew samej sobie, są właśnie skutkiem takich trudnych sytuacji. Widać to również w decyzjach innych postaci, na przykład Chrisa – przewodniczącego Miasta. Na początku drugiego tomu nie zgadza się on na misję ratunkową Marion i Emmy, z czym Ethan nie może się pogodzić. Jeśli się jednak głębiej nad tym zastanowimy, dojdziemy do wniosku, że jego decyzja jest racjonalna. Kobiety może i są bardzo ważne, może nawet najważniejsze w Mieście, ale Chris jako przewodniczący po prostu nie chce ryzykować życia dziesiątek swoich ludzi w misji ratunkowej na rzecz tylko dwóch osób. A zdaje sobie sprawę z tego, że z tak trudnej misji wiele osób może nie wrócić. Tak naprawdę cały bezstrefowy, a nawet strefowy świat opiera się na tym dylemacie: czyje życie jest ważniejsze.

Sytuacje zagrożenia często zmuszają młodych ludzi do szybszego dojrzewania i chwycenia za broń. Tak się dzieje w przypadku nastoletniego Roya, który musi walczyć o przetrwanie swoje i współtowarzyszy z mundurowymi czającymi się niemal na każdym kroku.

W moim odczuciu Roy jest postacią dość tragiczną. Dokładnie tak, jak Pani mówi: był on zmuszony dorosnąć dosłownie na przestrzeni kilku miesięcy, kiedy katastrofy niszczyły świat i trzeba było się nauczyć przetrwać samemu. Miał wtedy dopiero… około dziesięciu lat. Nie rozumiał, co się dzieje, może czekał, aż wszystko wróci do normy. Jego drugim ojcem stał się Tonkins: brutalny i wymagający, choć może lepiej powiedzieć: dostosowany do warunków, w jakich przyszło mu żyć, jednak na swój sposób kochający. Roy uczy się od niego właśnie tej brutalności, którą Tonkins uznaje za jedyny sposób na przetrwanie. Dopiero od Ethana dowiaduje się, że można przeżyć w, nazwijmy to tak: odrobinę delikatniejszy sposób. Jednak sceny ataku w Laboratorium pokazują, że siedem lat spędzonych z opiekunem już go ukształtowały. Roy nauczył się, jak traktować mundurowych i mimo łagodnego usposobienia na co dzień, ma już w sobie pewne agresywne odruchy, które dają o sobie znać właśnie w sytuacjach zagrożenia.

Konsekwencją złapania za broń często jest zabicie wroga. Fragment, opisujący emocje Emmy po oddaniu śmiertelnego strzału, dobitnie przedstawia przygnębiające emocje, jakie ta sytuacja w niej wywołuje. To przykre, że można przyzwyczaić się do zabijania innych – nawet z konieczności, jak w przypadku Marion.

Emocje, o których Pani mówi, zarówno w jej przypadku, jak i w przypadku wielu innych bohaterów, nie znikają nawet przy dziesiątej czy dwudziestej zbrodni. Jedną z takich osób jest chociażby Szczur. Kilkukrotnie powtarza, że po tym, co się właśnie stało czy po tym, co właśnie zobaczył i zrobił, na pewno już nigdy nie zaśnie. Nawet Marion tak naprawdę się nie przyzwyczaiła do zabijania, bo gdyby tak było, nie przeżywałaby takich chwil, jak na przykład urojenia podczas przesłuchań w Strefie B.

Zatrzymajmy się na moment przy Emmie. Jest ona postacią, która w wielu fragmentach została przedstawiona jako delikatna, wrażliwa i zbyt słaba, aby mogła przetrwać w pojedynkę. A jednak potrzeba ogromnej siły, aby udźwignąć presję konieczności stworzenia leku, jaką wszyscy ją obarczyli, prawda?

Prawda, Emma jest bardzo silną postacią. Po prostu jej siła polega na czymś innym niż siła fizyczna czy okrucieństwo. Jest postacią, która pokazuje, że wrażliwość też może być siłą – i to czasami o wiele potężniejszą niż mięśnie i celność strzału. Dzięki połączeniu wrażliwości oraz inteligencji z inteligencją emocjonalną, Emma bez problemu ukrywała się pod nosem wroga przez dobrych parę lat. To przecież ona w końcówce pierwszej części przekonała Chrisa, by dał Ethanowi szansę wybronić się z zarzutów współpracy z ojcem. To Emma zmusiła pozastrefowego do przywiezienia składników na lek ze Strefy B, a zamieniła z nim tylko kilka zdań. Tak sobie myślę, że gdyby dodać jej siłę fizyczną Marion, a jeszcze dorzucić różę na ograniczenie fizycznego bólu, Emma nie potrzebowałaby Miasta ani Strefy C i sama uratowałaby bezstrefowych.

Podzielam Pani zdanie, jednak teraz nie wyobrażam sobie, aby nie było u jej boku Marion, która także jest złożoną bohaterką. Udowadnia, że nikt nie jest ze skały, co wyraźnie widać podczas sytuacji z żoną Briana, kwaśnego deszczu w Marthan, a nawet samych przesłuchań przez Boba Mosera.

Zgadza się. To jest to, o czym już trochę powiedziałyśmy. Marion trochę musi, a trochę chce nie czuć emocji i po prostu robić to, co do niej należy. Ale niejednokrotnie okazuje się, że tak się nie da i sytuacje, o których Pani mówi, to potwierdzają. Kiedy dowiedziała się, że ostatnim zadaniem zleconym przez Larsona było właśnie zabicie żony Briana, który – nieświadomy tego – tygodniami jej pomagał, Marion była gotowa poddać się karze, jaką chciał jej wymierzyć. Nawet żałowała, że tego nie zrobił, bo czuła, że na nią zasługuje. Kiedy Emma załamała się po śmierci przyjaciela, Marion była tam dla niej, a nawet ją przytuliła, żeby pomóc jej się uspokoić. Dla nas brzmi to śmiesznie – wydawałoby się, że to tylko takie zwykłe przytulenie, jednak dla niej to zupełnie inny poziom relacji. Taki, na który prawie nigdy się nie decyduje.

To, że Marion trochę nie chce czuć emocji, doskonale pokazuje jej stosunek do Ethana. Trudno jej się przyznać nawet przed samą sobą do uczuć, jakie do niego żywi. To czyni ją jedną z najbardziej intrygujących i wyrazistych postaci, ale zastanawiam się, skąd to pozorne zamknięcie na emocje?

Jej uczucia do Ethana to nawet dla mnie jako autorki ewenement. Marion z jednej strony nie przyznaje się do nich nawet przed sobą, a z drugiej – robi wszystko, żeby się ich pozbyć. Przygoda z chłopakiem spoza strefy jest tego dobrym przykładem. Myślę, że ona zdaje sobie z nich sprawę bardzo dobrze, po prostu uznaje, że utrudnią przeżycie jej oraz Ethanowi. Odpowiadając na pytanie, skąd wzięła się jej oschłość: to efekt pracy dla Larsona. Tego wszystkiego, co musiała robić, żeby utrzymać rodzinę w Strefie C. Zabójstw, porwań, setek ran, które odniosła i również – a może: przede wszystkim – wykluczenia i obrzydzenia, z jakim patrzyli na nią mieszkańcy Strefy A.

Wspomniany przed chwilą Ethan jest mężczyzną imponującym swoją wytrwałością i determinacją. Tak naprawdę przez pragnienie odnalezienia Marion i Emmy naraża swoje życie, opracowuje plany działania. Chce pomóc w walce miastowym, jak i bezstrefowym, cały czas nie zapominając o swoim głównym celu. Nie za dużo wziął sobie na barki?

Oczywiście, że za dużo. Tylko nie bardzo ma wybór. Poza tym, proszę zauważyć, że na jego szczęście wszystkie wydarzenia związane z pomocą miastowym, bezstrefowym, jak i niesieniem pomocy Marion często się przeplatają. Trochę jest to jego zasługa, jak wtedy, kiedy decyduje się na wtargnięcie do Strefy A, aby sprowadzić tam Miasto i dzięki temu dowiaduje się czegoś o Marion. Czasami jednak jest to kwestia przypadku. Ethan ma lepsze i gorsze momenty, ale to prawda, że jest chyba najbardziej wytrwałą postacią.

Nader istotnymi postaciami są zbuntowani mundurowi. Przekazują informacje z samego źródła i w razie potrzeby ratują z opresji zagrożonych, nie będąc na celowniku. Można wyobrazić sobie lepszego sojusznika w walce ze Strefą?

Nie byłabym taka pewna, że nie są na celowniku. Żona Briana była przecież prekursorką buntu, a dobrze wiemy, co się z nią stało. Brian też był na celowniku. Bazy zbuntowanych mundurowych były dobrze ukryte nie dlatego, że w ten sposób łatwiej było im pracować, ale przede wszystkim z powodu strachu przed Strefą B. Gdyby udało jej się ich zaaresztować nie byliby po prostu straceni, a przesłuchiwani pewnie z podobną dokładnością, co Marion i Emma, także ich pomoc i cały bunt mundurowych jest bezsprzecznie czymś, co popchnęło działania Miasta; co tak naprawdę sprawiło, że walka o bezstrefowych stała się możliwa. Ale ma to dla nich swoje konsekwencje.

W powieści widać, że ludzie wybierają różne drogi, aby przeżyć. Większość z nich woli należeć do dużych grup i ukrywać się w większych bazach. Z kolei Patricia, Cory i Dean przez długi czas radzą sobie we trójkę, okradając Strefę. Niezależnie od ilości członków grupy, to pokazuje, że sprzymierzeńcy są potrzebni, aby przetrwać.
 
Patricia, Cory i Dean również pochodzą ze Strefy C. Byli zmuszeni z niej uciekać, ale przez lata siedzieli w najbezpieczniejszym schronie świata. Patricia w ogóle poradziła sobie chyba najlepiej ze wszystkich bohaterów, bo zamiast skazywać się na katorgę, a może nawet na śmierć poza strefami, poślubiła bogatego mężczyznę, który kupił jej miejsce pod kopułą. Także każdy z bohaterów znalazł swój sposób na przetrwanie. No i tak, jak Pani mówi, w takim świecie bez sprzymierzeńców nie da się przetrwać.

Jednym z najdrastyczniejszych dla mnie fragmentów był kwaśny deszcz w Marthan. To okropne uczucie: wiedzieć, że nie można pomóc innym, aby uratować siebie i patrzeć, jak ciała padają jedno za drugim na ziemię z przeżartą skórą. Jakie były Pani odczucia podczas tworzenia tego wątku?

Trudne. Myślę, że czułam się podobnie, jak czytelnicy podczas tego fragmentu – z tą jedynie różnicą, że ja musiałam w nim wytrwać o wiele dłużej niż, powiedzmy, piętnaście minut na przeczytanie kilku stron. Musiałam opisać to, co się działo, ale żeby chociaż trochę się od tego oderwać, skupiłam się na odczuciach głównych bohaterów. Chciałam dokładnie pokazać, co się wtedy w nich zmieniło, może: złamało, a w przypadku Marion: jak wzbudziła się w niej empatia i pewne… zrozumienie względem Emmy. To był chyba ten moment, kiedy Marion zaczęło zależeć, by Emma jednak była obok niej. Oczywiście nie przyzna się do tego, ale taki trudny, drastyczny moment bardzo je zbliżył, choć nie myślały o nim w taki sposób.

Niełatwo żyć w rzeczywistości, kiedy nie wiadomo, czy można zaufać nowej twarzy, a nadto należy pamiętać, aby magazynek nigdy nie był pusty. Myśli Pani, że to powoduje jeszcze większą zażyłość między osobami, które się dobrze znają?

Wydaje mi się, że nawet jeśli ktoś chce liczyć tylko na siebie, a w jakikolwiek sposób znalazł się w grupie, to musi liczyć na innych. Nawet gdy nie chce. W bezstrefowym świecie są po prostu sytuacje, w których trzeba zaufać osobie osłaniającej nas przed potencjalnym zagrożeniem. Jeśli chodzi o konkretne grupy bohaterów, chociażby o członków Miasta – jest to dość duża grupa, a nawet już społeczność. Jak to w życiu, na co dzień nie czują się sobie bliscy, łączą ich uroczystości albo zagrożenie. Mniejsze grupy, jak Dean, Patricia i Cory, to przyjaciele, zrobią dla siebie wszystko. Co więcej, całkiem świadomie i celowo są właśnie w tym składzie. Marion i Ethan, a potem także Emma nie wybrali swojego towarzystwa, przez co na początku trudno było im sobie zaufać. Mimo to, z biegiem czasu, przeżywając kolejne momenty, w których się na sobie nie zawiedli, zaufali sobie.

Podczas negocjacji miastowych ze strefą A dochodzi do złączenia sił przeciwko strefie B. Zastanawiam się, jakie kroki poczyniliby bohaterowie, gdyby McClain odmówił współpracy?

Hmm… McClain jest bardzo ludzkim przewodniczącym strefy. Już podczas podejmowania decyzji o wygnaniu Ethana czuł wyrzuty sumienia. To dlatego pozwolił Miastu zostać. Zobaczył Ethana, który wyglądał zupełnie inaczej niż mężczyzna mieszkający z nim w jednym schronie. Zobaczył w nim zupełnie inną, odmienioną osobę i poczuł, że to z jego powodu Ethan stał się tak podobny do innych bezstrefowych. Myślę, że mimo wątpliwości, nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że znowu go wygna. Gdyby jednak postanowił podjąć inną decyzję, miastowi musieliby wrócić do Granicy Niczego, do Miasta. Musieliby odpowiedzieć przed Chrisem za to, co zrobili, ale myślę, że on też nie wymierzyłby im dużej kary. Pozostaje jednak jeszcze kwestia trójki złodziei. Wątpię, by doszło do porozumienia między nimi a Miastem. W przeciwnym razie Ethan mógłby zyskać kolejnych wrogów.

Dobrze, że to tylko gdybanie, co mogło by się wydarzyć. Pozostaje mi zatem zapytać, czy może Pani zdradzić co nieco na temat trzeciej części Stref? Czego nowego mogą spodziewać się czytelnicy?

Na pewno sporo akcji – podobnie jak w poprzednich tomach, bo konflikt ze Strefą B będzie się stawał coraz poważniejszy i coraz bardziej otwarty. Zaangażuje się w niego również Strefa C, czego czytelnicy mogli się spodziewać już z końcem drugiego tomu, kiedy kopuła pomogła Miastu w ataku na Laboratorium. Pokażę też czytelnikom parę nowych miejsc, pojawi się nadzieja na coś nowego i lepszego, a potem, jak to w bezstrefowym świecie, okaże się, że nic nie może być proste. Będzie też kilka smutnych momentów, ale więcej już nie zdradzę.

Książkę Strefy. Tom 2 kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.