– Wydarzenia na Przełęczy Diatłowa wciąż fascynują tysiące ludzi na całym świecie. Wywiad z Krzysztofem Domaradzkim

Data: 2022-04-21 14:07:10 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

– Staram się pisać książki, które nie dotyczą wyłącznie zagadki kryminalnej, w których nie szukam jedynie odpowiedzi na pytanie: „kto zabił"? Staram się portretować ludzi i ich środowisko, zastanawiam się nad ich światopoglądem i funkcjonowaniem w społeczeństwie – mówi Krzysztof Domaradzki, autor powieści Przełęcz, inspirowanej tragicznymi wydarzeniami, które miały miejsce na Przełęczy Diatłowa w 1959 roku. 

fot. Albert Zawada

Dotarł Pan kiedyś na Przełęcz Diatłowa?

Tak, ale tylko literacko. Miałem pomysł, by wybrać się w tamte rejony. Planowałem wyprawę w majówkę 2019 roku, sprawdzałem połączenia, próbowałem oszacować, ile czasu taka podróż zajmie i jak dużo będzie mnie kosztować. Ale potem przyszła refleksja, że przecież nie muszę być w tym miejscu fizycznie, aby opisać tę historię. W sieci wręcz roi się od filmów i relacji przedstawiających te tereny, jest też mnóstwo literatury i artykułów. Zamiast więc spędzić kilka tygodni w podróży, spędziłem kilka miesięcy z nosem w książkach.

Literacka eksploracja tych terenów wydaje się zresztą zdecydowanie bardziej bezpieczna…

Ale też trekking na Przełęcz Diatłowa to nie wyprawa na ośmiotysięcznik, a Ural to nie Himalaje. Wiele osób było tam przed diatłowcami, wiele podróżuje i dziś. Oczywiście latem taka wyprawa jest o wiele bardziej bezpieczna niż zimą, gdy upiornie niskie temperatury, potężny wiatr i rozmaite zjawiska pogodowe mogą stanowić wyzwanie nawet dla wprawnych wędrowców. 

A Rosja? Nie kusiło Pana, by zderzyć wyobrażenia i opowieści o „najdziwniejszym kraju świata" z rzeczywistością?

Kusiło, choć nie ze względu na Przełęcz, która od początku miała być uwspółcześnioną, zuniwersalizowaną i przystępną powieścią rozrywkową, nawiązującą do prawdziwych wydarzeń. Wnikliwą eksplorację rosyjskiej duszy zostawiam znawcom tematu. Ale koniec końców i tak zderzyłem swoje wyobrażenia, tyle że uczyniłem to poprzez dobrą literaturę i obcowanie z rosyjską kulturą. Rok 2019 był dla mnie czasem zarówno poszukiwania informacji dotyczących Przełęczy Diatłowa, jak i nadrabiania braków w tak zwanym wykształceniu ogólnym. Czytałem więc Suworowa i Hugo-Badera, oglądałem filmy Zwiagincewa i Michałkowa. Starałem się przesiąknąć tą kulturą, żeby móc nadać trochę radziecko-rosyjskiej kolorytu swojej opowieści.

I przeżył Pan szok czy raczej uzyskał Pan potwierdzenie dotychczasowych wyobrażeń?

Rozpoczynając tę literacką podróż, miałem już pewne wyobrażenie o Rosji, ale na poziomie podstawowym. Sam kraj ani jego historia nigdy wcześniej przesadnie mnie nie fascynowały, te zainteresowania zrodziły się dopiero podczas pracy nad książką.

Ale nie popadł Pan w obsesję na punkcie opisywanej historii i nie ustawił Pan w Google alertu na hasło „Przełęcz Diatłowa"?

Nie, choć wydarzenia w Rosji śledzę na bieżąco.

Tym bardziej, że Rosja, jej ustrój, sytuacja polityczna, ale też historia odgrywają w Przełęczy naprawdę dużą rolę.

To prawda, bo też i polityka była kluczowa dla zbudowania tajemnicy, swoistego mitu Przełęczy Diatłowa. W 1959 roku doszło do tragedii, a potem przez 30 lat skrzętnie ukrywano prawdę o tych wydarzeniach. Prawdopodobnie to właśnie polityczni decydenci doszli do wniosku, że informacje o kulisach tej sprawy nie powinny dotrzeć do obywateli. To oni sprawili, że wydarzenia na Przełęczy Diatłowa są jedną z największych zagadek XX wieku.

Podobna wyprawa wydaje się gotową receptą na katastrofę. Dwie babki, ośmiu facetów i ponad dwa tygodnie bez robótek ręcznych. Z czegoś takiego może się zrobić niezły kipisz – pisze Pan w książce.

Albo na katastrofę, albo wspaniałą przygodę. Przypomnijmy, że w tej wyprawie nie uczestniczyli ludzie z przypadku. Członkowie wyprawy wybrali się na Ural, by osiągnąć konkretny cel sportowy, by przyjemnie spędzić kilka tygodni i odetchnąć od codzienności. Była to jedna z nielicznych atrakcji, z jakich mogli wówczas korzystać obywatele Związku Radzieckiego. Tego typu wyprawy organizowano regularnie – nikt nie zakładał, że może dojść do tragedii.

Na temat wydarzeń na Przełęczy Diatłowa krąży wiele teorii – także tych spiskowych. Ile Pan ich zebrał?

Kiedyś doliczyłem się 75 teorii, które autorzy w jakikolwiek sposób starali się obronić, ale z pewnością wszystkich koncepcji jest dużo, dużo więcej. 

Czy któraś spośród nich była szczególnie kuriozalna?

Na pierwszy plan wysuwają się teorie związane z UFO czy yeti (albo menkiem, bo tak na tych terenach mówi się o żyjących wśród śniegu mitycznych istotach). Co ciekawe, powstała nawet książka, w której bohaterowie walczą z włochatymi stworami na Przełęczy Diatłowa. Może więc ta teoria nie jest aż tak kuriozalna (śmiech).

A czy jest taka, która najmocniej Pana przekonuje?

Było kilka teorii, w które wchodziłem dość głęboko z przekonaniem, że to jest właściwe wytłumaczenie. Zawsze jednak natrafiałem na jakiś niewygodny fakt, problem, przeszkodę nie do przejścia. W końcu więc wymyśliłem własną hipotezę, będącą swoistą hybrydą innych propozycji. Nie twierdzę, że moje rozwiązanie jest prawdziwe – mnie jednak wydaje się najbardziej przekonujące.

We współczesnej Rosji ten temat wciąż żyje?

I w Rosji, i poza nią. Wydarzenia na Przełęczy Diatłowa wciąż fascynują tysiące ludzi na całym świecie – potwierdza to choćby liczba książek na ten temat. Pojawiają się też kolejni badacze próbujący odkryć prawdę. Ale nie wierzę, by udało się kiedykolwiek znaleźć takie wytłumaczenie, które jednomyślnie zostanie uznane za prawdziwe. 

Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że od tragedii minęło ponad 60 lat i nawet z dzisiejszymi narzędziami ciężko jest się dokopać do tego, co tam się właściwie stało. Poza tym wydarzenia na Przełęczy Diatłowa nie bez powodu okryte są tajemnicą. Najwyraźniej są ludzie i instytucje, którym wyjaśnienie tej sprawy byłoby nie na rękę. Ponadto z biegiem lat coraz trudniej odróżnić to, co mogło się wydarzyć, od tego, co zostało dobudowane i dopowiedziane już po tragedii.

Z tego też względu nie chciał Pan wykorzystywać nazwisk prawdziwych ofiar, tylko zmienił Pan ich personalia?

Tak, bo choć mamy dostęp do biogramów tych osób, tak naprawdę nie wiemy, jacy byli to ludzie. Nie czułbym się komfortowo, tworząc fikcyjną historię o prawdziwych ludziach, których spotkała taka tragedia.

Bohaterowie powieści to w większości ludzie młodzi, „wierzący" komuniści, ideowcy. Zderzenie z ludźmi, którzy nie mają złudzeń co do funkcjonowania systemu, w którym żyją, okazuje się dla nich niemałym szokiem.

I, jak widzimy, niewiele się w tej kwestii zmieniło. Rosyjska napaść na Ukrainę pokazuje, że siła propagandy jest nieprawdopodobna – a Rosjanie poddawani są jej działaniu od pokoleń. Nie mam więc wątpliwości, że dziś obok cyników, próbujących wykorzystać do własnych potrzeb system, w którym żyją, jest także wielu autentycznych wyznawców komunizmu.

W świetle niedawnych wydarzeń te rozważania o wierze w oficjalną narrację władz Rosji, a także o tym, do czego jest ona zdolna, by ukryć niewygodne informacje, nabierają zupełnie nowego znaczenia.

Staram się pisać książki, które nie dotyczą wyłącznie zagadki kryminalnej, w których nie szukam jedynie odpowiedzi na pytanie: „kto zabił"? Staram się portretować ludzi i ich środowisko, zastanawiam się nad ich światopoglądem i funkcjonowaniem w społeczeństwie. Wydarzenia ostatnich tygodni niewiele zmieniły w moim postrzeganiu tego, co się stało na Przełęczy Diatłowa. Ale potwierdzają tezę, że Rosja jest permanentnie chorym organizmem, który degraduje się od lat. I który w skrajnych stanach chorobowych dopuszcza się potworności, z którymi muszą się dzisiaj mierzyć Ukraińcy.

Myśli Pan, że kiedyś to się zmieni?

Historia nie pozwala mi być optymistą.

Powieść Przełęcz kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.