Wiedza bez odwagi to tylko dekoracja umysłu. Wywiad z Magdaleną Buraczewską-Świątek
Data: 2025-09-08 13:14:53
– Odwaga to fundament wszystkiego. Odwaga, żeby marzyć. Żeby mieć własne zdanie. Odwaga, żeby się sprzeciwiać. Odwaga, żeby wyjść poza to, co system dla człowieka przewidział. Bez niej najlepsza edukacja nie ma sensu – bo człowiek, który nie wierzy w siebie, nigdy nie znajdzie siły, żeby z tej wiedzy skorzystać – mówi Magdalena Buraczewska-Świątek, autorka książki Lustrzane Wzgórze.
Emily O’Donnell to bohaterka, która od pierwszych stron budzi sympatię czytelnika. Co sprawiło, że ta historia osnuta jest właśnie wokół młodej nauczycielki, która trafia do sierocińca?
Emily musiała być nauczycielką, bo edukacja to jedyna broń, która może zmienić system bez przemocy. W XIX wieku dzieci z sierocińców były skazane na określoną przyszłość – służba, fabryki, ubóstwo. Nikt nie pytał o ich marzenia. Emily wierzyła, że każdy zasługuje na szansę wyboru własnej drogi.
Inspirowały mnie takie filmy, jak Stowarzyszenie Umarłych Poetów czy Pan od muzyki – historie o pedagogach, którzy widzą w edukacji narzędzie wyzwolenia. Ale chciałam przenieść akcję w realia społeczne XIX-wiecznej Irlandii, gdzie walka o lepszy los była jeszcze trudniejsza.
Może też napisałam tę książkę dlatego że sama skończyłam Edukację Początkową z Reedukacją – mogłabym uczyć w przedszkolach i szkołach w klasach 0-3. Wiem, jak wygląda praca z dziećmi, które potrzebują szczególnej uwagi i dodatkowego wsparcia. Rozumiem, że czasem jeden nauczyciel, który naprawdę widzi dziecko, może zmienić całą jego przyszłość.
Emily nie jest zbawicielką z bajki. To kobieta, która rozumie, że nie może zmienić całego świata, ale może zmienić perspektywę kilku chłopców. A czasem to wystarczy, żeby zapoczątkować prawdziwą rewolucję.
„Ogród Nadziei" jawi się w powieści jako miejsce pełne sprzeczności – z jednej strony ma być ostoją dla dzieci, z drugiej – funkcjonuje pod rządami surowej dyrektorki. A czym jest dla Pani?
„Ogród Nadziei” to metafora systemu, który obiecuje jedno, a dostarcza drugie. Nazwa brzmi pięknie, ale rzeczywistość jest surowa – jak w przypadku wielu instytucji, które mają pomagać, a często tylko zarządzają problemem.
Dla mnie to miejsce symbolizuje walkę między tym, czym coś powinno być, a tym, czym faktycznie jest. Dzieci potrzebują nadziei, ale dostają dyscyplinę. Potrzebują ciepła, ale dostają surowe zasady.
Emily trafia tam właśnie po to, żeby przywrócić nazwie jej prawdziwe znaczenie. Żeby „Ogród Nadziei” rzeczywiście stał się miejscem, gdzie dzieci mogą rosnąć, marzyć i wierzyć w lepszą przyszłość, mimo niepewnych czasów.
To także obraz tego, jak jeden człowiek może zmienić instytucję – nie przez rewolucję, ale przez codzienną pracę z i nad ludźmi, którzy w niej żyją.
Emily nie tylko uczy chłopców czytania i pisania, ale przede wszystkim odwagi. Dlaczego to właśnie odwaga, a nie wiedza, staje się najważniejszą lekcją dla jej wychowanków?
Bo wiedza bez odwagi to tylko dekoracja umysłu. Te dzieci mogły nauczyć się czytać i pisać, ale jeśli nie uwierzyłyby, że są czegoś warte, pozostałyby więźniami własnych ograniczeń. Sieroty w XIX wieku były wychowywane do posłuszeństwa – miały funkcjonować, nie marzyć.
Emily rozumie, że prawdziwą przepaść między nimi a lepszym życiem stanowi nie brak wykształcenia, ale przekonanie, że nie zasługują na nic więcej. Dlatego najpierw musi nauczyć ich wierzyć we własne możliwości, a dopiero potem dawać narzędzia do ich realizacji.
Odwaga to fundament wszystkiego innego. Odwaga, żeby marzyć. Żeby mieć własne zdanie. Odwaga, żeby się sprzeciwiać. Odwaga, żeby wyjść poza to, co system dla nich przewidział. Bez niej najlepsza edukacja nie ma sensu – bo człowiek, który nie wierzy w siebie, nigdy nie znajdzie siły, żeby z tej wiedzy skorzystać.

Hrabia Maksymilian i młody Alexander wprowadzają do opowieści elementy rywalizacji, ale też intryg politycznych. Jak te wątki wpływają na rozwój Emily jako bohaterki?
Emily potrzebowała tych dwóch mężczyzn, żeby odkryć, kim naprawdę jest, kiedy spotyka się z presją.
Maksymilian reprezentuje świat, w którym Emily może bezpiecznie funkcjonować – wspiera jej misję, rozumie jej ideały. Alexander to wybór trudniejszy, bardziej skomplikowany, ale może i prawdziwszy. To właśnie w tej rywalizacji Emily przestaje być tylko opiekunką chłopców, a staje się kobietą, która musi zdecydować o własnym życiu.
Intrygi polityczne wokół sierocińca zmuszają ją do wyjścia poza rolę nauczycielki. Musi stać się strategiem, negocjatorką, a czasem nawet rebeliantką. To nie są już tylko lekcje w klasie – to walka o przyszłość dzieci na arenie dorosłych konfliktów.
Presja z zewnątrz ujawnia w Emily coś, czego sama o sobie nie wiedziała – że potrafi być twardą, zdeterminowaną, gotową ryzykować dla swoich przekonań. Bez tych wyzwań pozostałaby miłą guwernantką. Z nimi staje się prawdziwą wojowniczką. Czasem dopiero wtedy, kiedy musimy wybierać między tym, co bezpieczne, a tym, co słuszne, odkrywamy swoją prawdziwą naturę.
Emily buntuje się przeciw systemowi. Jak, Pani zdaniem, jej sprzeciw wobec niesprawiedliwości odzwierciedla realia XIX-wiecznej Irlandii?
Emily buntuje się w skali mikro przeciwko temu, co Irlandczycy przeżywali w skali makro – dominacji obcego systemu, który nie uznawał ich za równych.
XIX-wieczna Irlandia to kraj pod brytyjskim panowaniem, w którym katolicy mieli ograniczone prawa, irlandzki język był tłumiony, a ziemia należała do angielskich właścicieli. System edukacyjny też był narzędziem kontroli – miał wychowywać posłusznych poddanych, a nie myślących obywateli.
Emily robi to samo, co irlandzcy patrioci – odmawia przyjęcia, że tak ma być. Gdy uczy chłopców krytycznego myślenia zamiast ślepego posłuszeństwa, gdy pozwala im marzyć o lepszej przyszłości, stawia opór systemowi, który chce ich utrzymać na dole.
Jej sprzeciw ma też wymiar klasowy – jako kobieta bez majątku sama doświadcza ograniczeń społecznych. Wie, co znaczy być traktowaną jak obywatel drugiej kategorii.
To nie przypadek, że akcja toczy się w okresie walk o niepodległość. Emily walczy o niezależność swoich chłopców tak, jak Irlandczycy walczą o niezależność kraju. Różnica jest tylko w skali, nie w istocie.
Irlandia w książce ukazana jest jako kraj surowy, ale jednocześnie malowniczy. Tło historyczne i krajobrazowe miało współgrać z emocjami bohaterów?
Irlandzki krajobraz to lustro, w którym odbijają się emocje bohaterów – surowy jak ich walka, ale przepiękny jak nadzieja, którą niosą.
Dzikie wzgórza, mgły, burzliwe niebo – wszystko to współgra z wewnętrznym stanem Emily, która musi stawić czoła przeciwnościom. Ale te same wzgórza w promieniach słońca, szmaragdowa zieleń, spokój jezior – to momenty, gdy bohaterowie odnajdują piękno mimo trudności.
Tło nie jest tylko dekoracją. Gdy Emily patrzy na irlandzkie horyzonty, widzi to samo, co chłopcy z sierocińca – bezkres możliwości, ale także niepewność tego, co za nimi. Krajobraz staje się metaforą ich drogi – trudnej, ale prowadzącej ku czemuś piękniejszemu.
Irlandia w XIX wieku była krajem kontrastów – ubóstwa i bogactwa, cierpienia i dumy, ucisku i buntu. Dokładnie tak, jak życie moich bohaterów. Środowisko naturalne nie tylko otacza historię, ale ją tworzy – bo czasem to właśnie widok na horyzont daje siłę do kolejnego kroku.

Powieść dotyka tematów edukacji, równości i prawa do godności. Czy chciała Pani, aby Lustrzane wzgórze było nie tylko opowieścią o miłości i intrygach, ale także o społecznym przesłaniu?
Nie da się pisać o sierocińcu w XIX-wiecznej Irlandii, nie dotykając kwestii społecznych. To byłoby nieuczciwe wobec tamtych czasów.
Emily nie walczy tylko o miłość – walczy o prawo dzieci do bycia traktowanymi jak ludzie, a nie jak problem, jak wyrzut sumienia. To automatycznie czyni książkę polityczną, bo każda opowieść o godności jest polityczna.
Ale nie chciałam pisać traktatu socjologicznego. Chciałam, żeby te tematy wynikały naturalnie z historii, z konfliktów bohaterów. Gdy Emily odmawia traktowania chłopców jak statystyki, to jej osobista decyzja, ale ma uniwersalny wydźwięk.
Miłość i intrygi to silnik fabuły, ale gdyby książka była tylko o tym, byłaby płytka. Prawdziwe historie zawsze dotykają większych kwestii – bo ludzie nie żyją w próżni, tylko w systemach, które na nich wpływają. Społeczne przesłanie nie było celem, ale konsekwencją. Gdy opowiadasz o ludziach walczących o lepsze życie, automatycznie opowiadasz o sprawiedliwości.
W fabule przewija się pytanie o poświęcenie – czy szczęście jednostki powinno ustąpić dobru innych? Jak sama Pani rozumie ten dylemat, który stoi przed Emily?
To jeden z najstarszych dylematów ludzkości, ale Emily musi go rozwiązać w konkretnych, codziennych wyborach. Nie chodzi o to, czy szczęście jednostki powinno ustąpić dobru innych, ale o to, czy można być szczęśliwym, porzucając tych, którzy na nas liczą.
Emily odkrywa, że nie może po prostu wybrać między sobą a chłopcami. Jeśli porzuci ich dla własnego szczęścia, będzie nosić w sobie tę zdradę. Jeśli poświęci się całkowicie, może stać się gorzka i przestać być dla nich inspiracją.
Prawdziwe rozwiązanie wymaga znalezienia trzeciej drogi – takiej, która nie wymaga całkowitego poświęcenia, ale też nie ignoruje odpowiedzialności. Emily musi nauczyć się tego, że troska o innych nie oznacza rezygnacji z siebie, tylko integrację własnych potrzeb z obowiązkami. Dylemat jest trudny, bo łatwo popaść w skrajności. Ale życie rzadko oferuje czyste wybory między dobrem a złem – częściej między różnymi rodzajami dobra.
Z tej książki bije nadzieja. Czy jest ona dla Pani kluczem do interpretacji całej książki?
Nadzieja to powód, dla którego książka w ogóle powstała. Bez nadziei Emily nigdy nie podjęłaby się tej pracy, chłopcy nie uwierzyliby w możliwość zmiany, a czytelnik nie miałby po co sięgać po tę historię. Ale nadzieja w mojej książce nie jest słodka i łatwa – to nadzieja wywalczona, czasem bolesna.
Emily nie mówi dzieciom wszystko będzie dobrze, tylko możecie sprawić, żeby było lepiej. To różnica między pustym optymizmem a prawdziwą nadzieją, która wymaga działania. Może dlatego książka rezonuje z czytelnikami – bo żyjemy w czasach, gdy łatwo popaść w cynizm. A Lustrzane Wzgórze przypomina, że nawet w najgorszych okolicznościach można coś zmienić. Nie wszystko, nie od razu, ale coś. Nadzieja nie jest tu tematem – jest fundamentem.
Wątek walki o wolność Irlandczyków i odniesienia do politycznych intryg dodają powieści szerszego kontekstu. Jak udało się Pani pogodzić wątki obyczajowe, romantyczne i historyczne w jedną spójną opowieść?
Nie próbowałam ich jakość specjalnie godzić – one same się ze sobą przeplatały, bo w prawdziwym życiu wszystko dzieje się jednocześnie.
Emily nie może romansować w próżni, ignorując fakt, że dzieci głodują. Nie może walczyć o lepszą edukację, nie zdając sobie sprawy z politycznego kontekstu tej walki. A polityka nie istnieje bez ludzi, którzy ją przeżywają na co dzień.
Sekret polega na tym, żeby każdy wątek służył głównemu konfliktowi. Romans Emily nie jest dodatkiem do fabuły – jest częścią jej dylematu między osobistym szczęściem a obowiązkiem. Polityczne intrygi nie są tłem – są realnym zagrożeniem dla sierocińca.
Gdy wszystkie wątki wpływają na siebie nawzajem, przestają być odrębnymi elementami, a stają się organiczną całością. Historia Irlandii wpływa na życie Emily, jej osobiste wybory mają konsekwencje społeczne, a walka o sierociniec odbija się echem w szerszym kontekście walk o wolność. Prawdziwe życie nie dzieli się na kategorie i ja też staram się tego unikać, pisząc swoje książki.
Emily to kobieta wyprzedzająca swoje czasy. Jak, Pani zdaniem, czytelniczki XXI wieku mogą odnaleźć w niej cząstkę siebie?
Emily po prostu odmawiała przyjmowania ograniczeń, które narzucało jej społeczeństwo. I właśnie to czyni ją postacią uniwersalną. Współczesne kobiety wciąż mierzą się z podobnymi dylematami – czy wybrać bezpieczną ścieżkę, czy walczyć o swoje przekonania. Czy słuchać głosów mówiących to nie dla ciebie, czy wierzyć we własne możliwości. Czy godzić się na kompromisy, czy stawiać sprawę jasno?
Emily pokazuje, że można być wrażliwą i jednocześnie nieugiętą. Że troska o innych nie musi oznaczać rezygnacji z siebie. Że czasem trzeba być niewygodną, żeby zostać usłyszaną.
Czytelniczki widzą w niej kobietę, która nie czeka na pozwolenie – po prostu robi to, co uważa za słuszne. A to bardzo współczesne podejście, tylko umieszczone w XIX-wiecznych realiach. Fundamentalne pytania się nie zmieniły – zmieniły się tylko okoliczności, w jakich musimy na nie odpowiadać.
W tytule pojawia się metafora lustra – Lustrzane Wzgórze. Co ono symbolizuje w odniesieniu do bohaterów i całej historii?
Lustrzane Wzgórze to miejsce, w którym bohaterowie stają twarzą w twarz z prawdą o sobie – bez możliwości ucieczki. Emily przyjeżdża tam, myśląc, że będzie ratować dzieci. Odkrywa, że to one ratują ją – pokazują jej, kim naprawdę jest pod fasadą ułożonej guwernantki. Chłopcy patrzą w to lustro i po raz pierwszy widzą w sobie kogoś więcej niż sieroty z problemami.
Lustra odbijają też prawdę o systemie – pokazuje różnicę między tym, czym „Ogród Nadziei” powinien być, a tym, czym dla wygody uczynili go inni.
To metafora konfrontacji z rzeczywistością. Na szczycie luster nie da się okłamać – pokazują wszystko wyraźnie, bez upiększeń. I dopiero z tej perspektywy można podejmować prawdziwe decyzje. Lustro nie kłamie, ale też nie osądza. Po prostu pokazuje. A co zrobisz z tym, co zobaczysz – to już Twój wybór. Dokładnie jak w przypadku Emily i jej chłopców.
Książkę Lustrzane Wzgórze kupicie w popularnych księgarniach internetowych: