Ciało (Malarz 9)

Autor: zielona
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

                Znów świat opanowała wiosna. Niby najnormalniejsza normalność. Gałęzie drzew uśmiechały się całym żłobkiem młodych, soczyście zielonych liści i lekkimi powiewającymi sukniami białego i różowego kwiatu, trawniki magią przyrody odświeżały swe kolory, pobocza dróg zakwitały żółtymi mniszkami, w ogródkach rozwijały się tulipany i żonkile, słońce świeciło coraz intensywniej, strumienie szemrały  o niedawnych deszczach, nawet błękit nieba był bardziej niebieski. Ta pora roku niesamowicie  potrafi oddziaływać na psychikę. Kryspin jakkolwiek nie miał czasu napawać się pięknem świata, jednak napełniał się nową energią. To był intensywny tydzień. Ojca wypisano  ze szpitala. Nasz malarz biegał za skierowaniami na rehabilitację i na zabiegi w sanatorium, pojechał do wybranego ośrodka, aby wszystko zobaczyć na własne oczy i dogadać. Duży budynek położony w górach wśród wiosennej zieleni, śpiewu ptaków, nad małą, energiczną rzeczką. Miły personel. Miejsce miało być już za tydzień. Żądali zaliczki w kwocie pięciu tysięcy. Sprawdził. Miał tyle na koncie. Po wpłacie zostało mu może na miesiąc życia. Za chwilę miał wernisaż, ceny jego obrazów szły w górę, więc nie miał żadnej wątpliwości, że zanim ojciec wyjdzie z uzdrowiska będzie miał wystarczająco gotówki, aby wszystko opłacić. Po powrocie do domu zaczęły się wielkie przygotowania do wyjazdu. Ojcem trzeba było się zająć. To jemu w udziale przypadły wszystkie czynności toaletowe łącznie z kąpielą, goleniem, myciem, zmianą pampersów. Ojciec mimo wykrzywionej wylewem twarzy niejednokrotnie składał usta, aby coś powiedzieć. Nie wychodziło nic, oprócz charczenia. Niesamowita drwina losu, wziąwszy pod uwagę jakim znakomitym oratorem był wcześniej doktor. Przychodzili znajomi, aby go odwiedzić, powitać w domu i z trudem ukrywali swoje zadziwienie, czy też obrzydzenie i chyba doktor niekoniecznie miał ochotę na gości i na bycie w centrum uwagi w takim stanie. Mama jednak postanowiła przed wyjazdem do sanatorium urządzić pożegnalne przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. W drugi dzień świąt nazjeżdżało się wujków, ciotek, przyjaciół rodziców. Profesor siedział pośród tego zamieszania umieszczony w wózku inwalidzkim w pozycji półleżącej i patrzył nie mogąc wypowiedzieć słowa. Twarz miał nadal zdeformowaną, z ust ciekła mu ślina. Kryspin siedząc obok niego z talerzykiem w ręku i jedząc sernik spoglądał na przybyłych i obgadywał ich bez krzty litości.
 - Widziałeś tata ciotkę Wandę? Ale się roztyła na stare lata. Kto by pomyślał?. Wujek Stefan przy niej wygląda teraz jak chucherko. Mogłaby go wziąć pod pachę. A te małe to kto? To dzieci Damiana? Ma już takie dzieci? Jest ode mnie siedem lat młodszy. Nie patrz tak na mnie. Wiem. Też mogłem mieć już takie dzieci. Cicho. Jeszcze wszystko nadrobię. Zobaczysz… - raz po raz do Kryspina ktoś podchodził, zagadywał. Długo go nie było, więc wszyscy byli zainteresowani co u niego słychać , jak mu się powodzi, czy się ożenił, czy ma dzieci – lawina pytań na które już nie miał ochoty odpowiadać. Kinga z dziećmi przyjechała tylko na chwilę. Gabrysia i jej dwa lata młodszy brat Kuba patrzyli na dziadka z zainteresowaniem.
 - Czy on żyje? – pytał chłopiec dotykając czerstwej, nieruchomej dłoni .
 - Chyba żyje – zawiadomił Kryspin i sam spojrzał z uwagą – Chyba, że nie żyje, tylko udaje. – spojrzał na chłopca przerażonym wzrokiem, a ten palcem popukał swoje czoło.
 - No co ty wujek? Jak można udawać, że się żyje? Jak się jest trupem to się nie da udawać.
 - A skąd ty możesz wiedzieć?. Nie znasz możliwości swojego dziadka. On wszystko potrafi.
 - Wiesz co? – Kinga spojrzała na brata karcąco – Jak dziecko – stwierdziła. - Dziadziuś jest chory, ale niedługo wyzdrowieje – wyjaśniła chłopcu – Teraz pożegnaj się, bo musimy iść. – Sama objęła ojca, szepnęła mu coś do ucha, pocałowała na pożegnanie, zabrała dzieci i poszła.
Podchodziły kolejne osoby, jedne wyrażając współczucie, inne dzieląc się swymi życiowymi mądrościami, jeszcze inne próbując żartować. Niemal wszyscy zagadywali do Kryspina ciekawi jak mu się życie układa. Matka zawsze stająca w obronie dobrego imienia swych dzieci opowiadała jak mu się kariera rozwija, jaką ma cudną narzeczoną, więc teraz wyglądali jej zdumieni, że jest sam. W końcu wstał postanawiając wymknąć się z tego tłoku. Stwierdził, że ojciec też pewnie nie pogardzi spacerem, więc zabrał go ze sobą. Nakrył mu nogi kocem i poszli. Zapadał zmierzch. Niebo było pogodne, gwiazdy świeciły coraz mocniej, wokół słychać było grające świerszcze i przekrzykujące je ptaki.
 - Wiesz co tata? –mówił po drodze – Tak pomyślałem, że jakbym za parę lat tak jak ty dostał wylewu to nawet nie miałby mnie kto wziąć na spacer. Pewnie leżałbym tak, jak ten Paweł ze szpitala… No wiem… Upominałeś, mówiłeś, ale może nie jest za późno. Może jeszcze coś się uda odkręcić. Mówiłem ci, że wernisaż mam w Madrycie? Muszę tam pojechać, ale potem tu wrócę. Poznałem taką jedną dziewczynę… Kindze też obiecałem pomóc przy dzieciakach. Może im się poukłada z Tomkiem, a może nie. Nie dowierzam temu facetowi. Tak, czy siak będę musiał sprawdzić i dopilnować. I ty się nic nie bój. Już ja jej krzywdy zrobić nie dam. Kruszynka też już ma wyjść do domu. Pewnie Kinga ci mówiła. Dobrze będzie.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
zielona
Użytkownik - zielona

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2019-07-21 10:48:39