Chciałam wrócić do klasyki. Wywiad z Ałbeną Grabowską

Data: 2025-12-04 14:05:24 Autor: Danuta Awolusi
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla Chciałam wrócić do klasyki. Wywiad z Ałbeną Grabowską z kategorii Wywiad

– Odnoszę wrażenie, że dziś w literaturze kryminalnej bohaterowie zaczynają zjadać własne ogony. Detektyw jest coraz bardziej tajemniczy, ma dziwną przeszłość, niemal nadnaturalne moce, a morderca porozumiewa się z nim jakimś wyrafinowanym kodem, zostawiając wskazówki w nutach koncertów fortepianowych. Uważam, że to przesada. Powinniśmy wrócić do klasyki, przełożyć wahadło na drugą stronę i pisać kryminały z wartością dodaną, ale osadzone w realiach – mówi Ałbena Grabowska, autorka książki Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa

fot. Weronika Kosińska

Zacznijmy od uderzającego motywu w powieści, czyli zaginięcia trójki dzieci z Pruszkowa. Mamy lata siedemdziesiąte. Zaginięcia dzieci to bardzo trudny temat, który na zawsze zmienia społeczność, w której coś takiego się wydarza.

Też tak sądzę. Nigdy nie doświadczyłam takiej sytuacji ani ja, ani nikt wśród moich znajomych. Wyobrażam sobie jednak, że to zmienia nie tylko bliskich zaginionych dzieci, ale całe otoczenie. Wystarczy posłuchać, co dzieje się z rodzicami dziewczynki zaginionej w Portugalii, Madeline, która od kilkunastu lat się nie odnalazła. Rodzice nadal jej szukają, nie odnajdują spokoju, chociaż mogłoby się wydawać, że mogliby skupić się na innych swoich dzieciach. Podobnie jest z matką i otoczeniem Iwony Wieczorek. Napisano setki artykułów na ten temat, kilka książek, prasa wciąż podgrzewa tę sprawę, a dziewczyny wciąż nie ma. To musi być piekło dla najbliższych. Przecież to jasne, że nic nie będzie takie jak dawniej, nikt nie będzie funkcjonował jak dawniej. Jedyną szansą na jakąkolwiek normalność jest odnalezienie zaginionego, nawet martwego. Wtedy można przepracować traumę, odbyć żałobę i osiągnąć względny spokój.  

Książka Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa porusza temat zbrodni, zaginięcia. Jak zawsze opowiada Pani przez kryminał o czymś więcej, mocno stawiając na psychologię. Jak używa Pani tego gatunku, żeby opowiedzieć o tym, co jest dla Pani naprawdę ważne?

Wybrałam opowieść kryminalną, żeby pokazać psychologię bohaterów, którzy zderzają się z trudną sprawą, zbrodnią. Zawsze pogłębiam psychologicznie swoich bohaterów – nawet jeśli to postaci drugoplanowe czy trzecioplanowe. Z tego jestem znana i chcę być z tego znana. Przywiązuję ogromną wagę do postaci, które opisuję. Nawet jeśli jest to kryminał – a może zwłaszcza wtedy, bo kryminał często bywa kojarzony tylko z rozrywką. Uważam, że to mnie nie zwalnia z odpowiedzialności przed sobą i czytelnikami. Chcę, żeby znaleźli oni w moim kryminale to, co mnie charakteryzuje: bardzo pogłębione psychologicznie postaci, umotywowane działania, różne wątki i zagadkę, która układa się jak puzzle i na końcu, mam nadzieję, zaskakuje.

To zdecydowanie się Pani udaje. Skoro zatrzymałyśmy się na chwilę przy bohaterach: komisarz Stawicki i jego partnerka mają różne temperamenty i style pracy, ale tworzą dobry duet. Jak się Pani z nimi czuje? To nie jest przecież pierwsza książka, w której się pojawiają.

Pojawili się po raz pierwszy w Nożu w sercu. Musiałam ich wtedy zbudować od podstaw. Założyłam, że to będą bohaterowie, których polubię i z którymi będę czuła się dobrze. Wydaje mi się, że czytelnicy też ich lubią. Stawicki mówi o sobie, że jest zwyczajny. Gdy czyta się współczesne kryminały, można zauważyć, że morderca jest zwykle wyrafinowany, a detektyw musi być co najmniej alkoholikiem albo cierpieć na skomplikowaną chorobę genetyczną czy psychiczną. Stawicki nie zmaga się z alkoholizmem, z żadnym uzależnieniem ani chorobą psychiczną. Ma swój dramat rodzinny związany z utratą dziecka, ale uważa, że każdy człowiek ma jakiś dramat i nie powinno to wpływać na pracę. Zresztą, mój bohater stara się tę stratę przepracować tak, jak umie. Stworzyłam zwyczajną niezwyczajną postać. Muszę powiedzieć, że Stawicki jest bohaterem, którego sama bym podziwiała i którego chciałabym spotkać na swojej drodze, bo to właściwie marzenie każdej kobiety. Nie mam takich bohaterów, więc postanowiłam, że w powieści kryminalnej pokażę właśnie taki ideał.

Właśnie: śledczy w kryminałach po takich przejściach to zwykle alkoholicy, hazardziści, seksoholicy, często łamią prawo. A Pani stworzyła bohatera, którego naprawdę można polubić i z którym można się utożsamić. To duża siła tej serii. Rozumiem, że będzie kolejna książka z tym duetem?

Tak, właśnie nad nią pracuję. To będzie Sprawa neurologa. Jestem bardzo podekscytowana, wyjątkowo przyjemnie mi się nad nią pracuje. Dążyłam do tego, żeby było w tym coś oryginalnego. Patrząc na to, co dzieje się w literaturze skandynawskiej, odnoszę wrażenie, że ci bohaterowie zaczynają zjadać własne ogony. Detektyw jest coraz bardziej tajemniczy, ma dziwną przeszłość, niemal nadnaturalne moce, a morderca porozumiewa się z nim jakimś wyrafinowanym kodem, zostawiając wskazówki w nutach koncertów fortepianowych. Uważam, że to przesada. Powinniśmy wrócić do klasyki, przełożyć wahadło na drugą stronę i pisać kryminały z wartością dodaną, ale osadzone w realiach. Wczoraj na spotkaniu autorskim użyłam określenia normalny morderca i wszyscy zaczęli się śmiać.

Zgadzam się: kiedyś było tak, że w kryminale mieliśmy normalnego mordercę, a w thrillerze – mordercę psychopatycznego. Dziś to się rozjechało i moim zdaniem kryminał oraz thriller na rynku przestają być rozróżnialne. To mi się nie podoba.

Mnie też się to nie podoba. Kryminał, sensacja i thriller na półkach księgarskich stoją obok siebie. Dla mnie ideałem jest Agatha Christie. Uwielbiam jej książki i zaskakujące zwroty akcji. Staram się myśleć jak detektyw, ale nie udaje mi się ustalić, kto zabił i dlaczego. Potem, gdy Poirot czy panna Marple wyjaśniają, co się stało, widzę, że wszystko było logiczne, wskazówki były czytelne od samego początku, a wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Nie lubię thrillerów, gdzie morderca-psychopata morduje na oślep z niewiadomych powodów albo z przyczyn wydumanych, będących jedynie pretekstem dla autora, żeby pokazać takiego mordercę i takie zbrodnie. Chciałam od tego odejść i bardziej odwołać się do tradycji. Pokazać, że ludzie, którzy się tym zajmują, mają zawód, tak jak my-lekarze. Nie jesteśmy bogami. Mamy wiedzę i narzędzia, żeby wykonywać swój zawód, podobnie jak detektywi.

Seria skupia się po części na środowisku medycznym...

Nie wszyscy pewnie wiedzą, że z zawodu jestem lekarzem. Lekarzem neurologiem, mam dwa stopnie specjalizacji i doktorat. Specjalizuję się w epileptologii, czyli w padaczce, ale jestem też neurologiem ogólnym. Przez wiele lat pracowałam w Klinice Neurologii i Epileptologii, pracowałam naukowo. Czuję się upoważniona do tego, by – skoro już piszę książki, a teraz serię kryminalną – nadać im oryginalny, charakterystyczny dla mnie rys. Co mogłam wymyślić? Że będą to kryminały w jakiś sposób osadzone w medycynie!

Odeszłam jednak od konwencji powieści szpitalnych. Moje książki rozgrywają się na komisariacie, ale zagadki, które rozwiązują detektywi, wiążą się z medycyną. W pierwszej części bardzo konkretnie, bo podejrzanym był lekarz. W drugiej medycyna też jest obecna, choć bardziej subtelnie. Niektórzy mówią, że medycyny jest mało, ale uważam, że jest jej dużo. Po prostu nie stoi na pierwszym planie. Jest w tle.

Na początku książki mamy cytat Adhib rationem difficultatibus, czyli w trudnościach odwołuj się do rozumu. Dlaczego akurat te słowa?

Wymyśliłam sobie, że zawsze będzie jakiś cytat. Najpierw myślałam, żeby zawsze był ten sam, jak w Nożu w sercu: Lekarzu, lecz się sam. Ale potem pomyślałam, że istnieje tyle wspaniałych sentencji łacińskich. Uczyłam się łaciny przez cztery lata w liceum i bardzo to lubiłam. To piękny, choć martwy język. Nie mogę powiedzieć, mówię po łacinie, ale język jest mi bliski. Uznałam, że dobrym cytatem będzie: Jeśli nie wiesz, co zrobić, odwołaj się do rozumu. To bardzo proste. Kiedy nie wiesz, co zrobić, usiądź i pomyśl.

Czasami o tym zapominamy.

Zapominamy.

Łacina ma z medycyną wiele wspólnego, więc to pięknie się splata. Ja miałam łacinę przez rok na studiach, ale nie wspominam tego aż tak dobrze.

A ja lubiłam łacinę. Przydała mi się później do libretta Kopernika, bo wtedy wykształcona Europa i Polacy mówili po łacinie.

Wrócę teraz do dzieci. One znikają w podobnych okolicznościach i w gęstej mgle. Czym jest ta mgła w takim metaforycznym ujęciu?

To tytuł wieloznaczny. Dzieci we mgle, czyli dzieci, które znikają we mgle konkretnej, ale także detektywi, którzy bardzo długo poruszają się jak dzieci we mgle. Nie widzą właściwego rozwiązania zagadki prawie do końca. Ta mgła symbolizuje niewidzenie tego, co powinniśmy zobaczyć. Zasłania rzeczy oczywiste. Nie tylko w zagadce. Czasami nie widzimy oczywistych rzeczy dotyczących naszego życia. Nie wiemy, jak rozwiązać problemy, jaką drogą iść, jakich wyborów dokonywać. Jest też mgła strachu, niewiedzy, lęku, wątpliwości. To pojęcie bardzo wieloznaczne. Lubię, gdy czytelnicy zastanawiają się nad tym, co miałam na myśli, gdy odwołują się do własnych wrażeń. Nie lubię wszystkiego dopowiadać. Chcę otworzyć pewną furtkę dla wyobraźni.

Przyszło mi do głowy to, co mówiła pani o kryminałach i o powrocie do klasyki. Od lat ogromną popularnością cieszy się true crime. W jakimś sensie true crime jest odwołaniem do klasycznego kryminału, bo w prawdziwych historiach najczęściej morderstwa są przypadkowe albo, jeśli już zaplanowane, to mają bardzo skomplikowane rodzinne podłoże. Ludzi to fascynuje. W tych historiach często jest tak, że społeczności w mniejszych miejscowościach, osiedlach, wsiach są milczące. Są półprawdy, urwane tropy. Wszyscy coś wiedzą, ale nikt nie chce mówić wprost. Dlaczego ta prawda jest przemilczana albo zasłonięta, skoro łatwo byłoby ją odkryć?

Społeczności zwykle są zamknięte i bardzo hermetyczne. Bazują na wypracowanych zasadach. Tak jak społeczeństwo jest całą komórką, tak każdy w tej komórce określonym zasadom hołduje. Po pierwsze dlatego, że tak jest łatwiej. Po drugie: wyłamanie się z tych zasad skutkowałoby wykluczeniem ze społeczności. Mamy w sobie atawistyczną potrzebę przynależności. Kiedyś wykluczenie oznaczało śmierć, więc bardzo pilnujemy, żeby nikomu się nie narazić.

Jesteśmy tylko ludźmi. Lubimy trzymać się silniejszych. Jeżeli jakaś jednostka, na przykład rodzice zaginionego dziecka, znajduje się w niemocy, to burzy całą strukturę. Nawet dowody solidarności, jak wspólne poszukiwania, kończą się po pewnym czasie. Inni odsuwają się od rodziców, którzy ponieśli stratę. Zwyczajnie nie wiedzą. co dalej z tym robić.

W mojej powieści jest jeszcze inaczej. Dopiero po trzecim zaginięciu ktoś zajmuje się sprawą. Gdy ginie pierwszy chłopiec, sprawa uznana zostaje za ucieczkę z domu i właściwie nikt nic nie robi. Rodzice nie potrafią się zintegrować i wspólnie szukać dzieci, bo pochodzą z różnych środowisk. Nawet w latach siedemdziesiątych były pewne kasty. Chciałam to pokazać. Byli zwykli ludzie i osoby nieco bardziej uprzywilejowane. Te różnice są ogromną trudnością i dziś, bo trzeba wyjść ze strefy komfortu, powiedzieć coś niepopularnego, zrobić coś niepopularnego i narazić się na ostracyzm, hejt, żeby coś zmienić. A zmiany nie są witane entuzjastycznie.

Sięga pani do lat siedemdziesiątych. Dlaczego akurat ten okres? Częściej w literaturze pojawiają się lata osiemdziesiąte.

Właśnie dlatego, że lata siedemdziesiąte rzadziej się pojawiają. Urodziłam się w siedemdziesiątym pierwszym roku, więc w siedemdziesiątym czwartym czy szóstym byłam małym dzieckiem. A jednak dużo pamiętam, szczególnie z Pruszkowa, bo stamtąd pochodzę. Pamiętam też ówczesną rzeczywistość. Odwołałam się do własnych wspomnień. Lata osiemdziesiąte są łatwiejsze, bardziej kolorowe, ciekawsze. A ja zawsze wybieram coś trudniejszego.

To jest wyzwanie i wysiłek dla kreatywności. Chciałabym zwrócić uwagę na bohaterki kobiece. Muszę zapytać o pewne imię. Krzysztofa. Od początku w książce pojawia się uzasadnienie tego imienia, ale dlaczego właściwie Krzysztofa? Ja nie znam żadnej Krzysztofy i nie wiedziałam nawet, że takie imię istnieje.

Poznałam kiedyś Krzysztofę. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba na spotkaniu autorskim. Podeszła do mnie, podała książkę do podpisu i powiedziała: „Krzysztofa”. Zapytałam: „Dla Krzysztofa?”. A ona: „Dla Krzysztofy”. Pokazała mi dowód osobisty. To było bardzo ciekawe! Mogłaby nazywać się inaczej, ale nagromadzenie drobiazgów buduje atmosferę. W książce jest cały plan córek, z których każda ma męskie imię. Krzysztofa jest dziennikarką śledczą, ma epizod pracy w prasie kobiecej. Pozwoliłam sobie sięgnąć do własnych wspomnień, bo przez osiem lat pracowałam nie w „Tinie”, ale kilka pięter niżej, w „Tele Tygodniu” i „Życiu na gorąco”. To mało znany epizod z mojego życia. Pozbierałam swoje wspomnienia. W powieści wspomniana jest pewna „bździągwa”, młoda lekarka – współpracowniczka Krzysztofy Denell. To ja kryję siępod tą postacią.

(śmiech) No proszę. Myślę, że kiedyś będzie musiała pani napisać wspomnienia albo poprosić kogoś o przygotowanie biografii. Dla autorki nie ma nic lepszego niż czerpanie z własnych doświadczeń.

Też tak uważam. Jeśli mam możliwość odwołać się do doświadczenia, albo choćby do ukończenia szkoły muzycznej, to trzeba to zrobić. Dlaczego szukać gdzie indziej, skoro najlepiej poruszać się w obszarach, które się zna? A jeśli nie, to przynajmniej na nich bazować i szukać innych. Wtedy jest mniejsza szansa na błąd.

W powieści pojawia się Krzysztofa, są matki zaginionych dzieci, pielęgniarki, Marianna. Która z nich była dla pani najbardziej poruszająca?

Myślę, że Krzysztofa. To były czasy, kiedy marnowano ogromny potencjał. Stawicki i Maja mówią między sobą, że to dziwne, że z jej możliwościami intelektualnymi i potencjałem nie odkryła morderców. Stworzyłam bohaterkę, która ma zmarnowane życie – zawodowe i prywatne. Na prywatne mogła nie mieć wpływu, ale jej kariera zawodowa mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Gdyby żyła w innych czasach, miała możliwości, wybór. Jej potencjał mógłby zostać wykorzystany.

Cóż, my trochę romantyzujemy dawne czasy.

Też jestem temu bardzo przeciwna, szczególnie romantyzowaniu PRL-u. Pamiętam PRL. To nie były fajne czasy. Skoro mówię słusznie minione, to naprawdę uważam, że słusznie minione.

Zgadzam się. Moi rodzice też tak ten okres wspominają. Chciałam zapytać już na koniec: skoro pracuje pani nad częścią trzecią, to kiedy mniej-więcej możemy się jej spodziewać? I czy zostanie pani z kryminałem na dłużej? Widzę, że czytelnikom się podoba. Mnie zresztą również!

Ku mojej radości czytelnikom bardzo się podoba. Nie ukrywam, że pierwsza część, Nóż w sercu, była trochę eksperymentem, ale zebrała bardzo przychylne recenzje. Z wielką radością napisałam zatem drugą część. Trudno powiedzieć, która jest mi bliższa, ale uważam, że w drugiej bardziej się rozkręciłam. Teraz wejdę w obszary dobrze mi znane, czyli umysł. Mam nadzieję, że to będzie widać i że z przyjemnością będzie się tę książkę czytało. Na razie powstaną trzy części. Potem wrócę do książek z historią w tle, bo czeka na mnie inna, zupełnie nowa historia. A później może wrócę do Stawickiego i Mai.

Książkę Dzieci we mgle. Sprawa ginekologa kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.