Dobro jest w mniejszości. Wywiad z Januszem Onufrowiczem

Data: 2025-12-08 12:07:45 Autor: Danuta Awolusi
udostępnij Tweet

Dlaczego ludzie nie są gotowi na dobro, pokój i braterstwo? Po co nam przemoc w literaturze? Dlaczego ofiary tak często przegrywają ze złem? Na te pytania odpowiada Janusz Onufrowicz, autor książki Portfel z ludzkiej skóry. Powieść ta narodziła się z jednego obrazu, który wywołał w pisarzu ciarki przeczucia, że z tego może być naprawdę dobra historia.

fot. Michał Buddabar

Tytułowy portfel uszyty z ludzkiej skóry to makabryczne znalezisko, które wywołuje ciarki. Co, według Pana, jest najważniejsze w tej scenie i jak wpływa ona na dalszy przebieg śledztwa?

Ta scena pojawiła się u mnie w głowie jako rozbłysk i wywołała ciarki przeczucia, że z tego może być dobra historia. Martwy, milczący przedmiot, który jest dziwny. Czuje się od niego niewytłumaczalną grozę. Wygląda prawdziwie, ale przecież na początku nie wiemy, że jest prawdziwy. Grozą napełnia nas myśl, że mógłby być prawdziwy! Aż tu nagle z tego małego przedmiotu rozwija się niewyobrażalny koszmar.

Niedługo po znalezieniu portfela policja odkrywa mężczyznę więzionego ponad dwadzieścia lat na fermie drobiu. Oba przypadki wydają się skrajnie różne. Kiedy planował Pan fabułę, co łączyło te dwa światy w Pana myśleniu o tej historii?

Portfel jest wymyślony przeze mnie. Historia niewolnika jest oparta na faktach. Kiedy przeczytałem o Mikołaju Jerofiejewie, nie mogłem uwierzyć, że coś takiego jest możliwe w środku Europy w XXI wieku. Czego jeszcze nie wiemy? Co jeszcze mogłoby się wydarzyć? I – przede wszystkim – do czego jeszcze mogą się posunąć ludzie? Fakty i moja wyobraźnia splotły się, a w efekcie powstała fabułą tej książki.

Podkomisarz Sławbor Kosmowski jest chłodny, elegancki i bezwzględny. Jego sposób oceny sytuacji może wzbudzać pewne wątpliwości, ale jest skuteczny. Co według Pana kształtuje jego osobowość?

Dzieciństwo. Utrata matki. Dorastanie w sierocińcu. W pierwszym tomie nie podałem szczegółów pobytu Sławbora w domu dziecka. Te retrospekcje znajdą się w kolejnej części. Ale Sławbora ukształtowała walka o przetrwanie w sierocińcu. Również urazy fizyczne z tamtego okresu. Urazy głowy.

Muszę zapytać o imię bohatera. Znam jednego Sławbora (śmiech) i wydawałoby się, że on jest jedyny na świecie. A jednak! Co zadecydowało właśnie o wyborze tego imienia?

Na to pytanie nie da się odpowiedzieć krótko. Niestety (śmiech). Nie używałem  dziwnych imion w swoich książkach. Nie przypominam sobie. A, mówiąc od początku (śmiech), nie ma imienia Sławbor. Jest imię Sławobor, ale nie Sławbor. Historia jest taka, że przez osiemnaście lat byłem skoczkiem spadochronowym i jednym z pierwszych moich autorytetów, kiedy zaczynałem, był Sławbor Cergowski. On zaczerpnął swoje imię z wojennego pseudonimu dziadka. Sławbor był bardzo charyzmatyczną postacią polskiego skydivingu na początku XXI wieku. Był autorytetem, miał wielkie serce i był świetnym kolegą. Niestety, zginął tragicznie w trakcie jednego ze skoków. To był duży cios dla wszystkich, którzy go znali. Dla całego środowiska. Co roku kilkudziesięciu spadochroniarzy – i nie tylko – spotykało się na jesieni, żeby upamiętnić jego wypadek. Ta tradycja urwała się w pewnym momencie, ale spotkaliśmy się jakiś rok temu na dwudziestoleciu śmierci Sławbora. Już wtedy układała mi się w głowie fabuła tej książki. Postanowiłem, że Kosmowski zostanie Sławborem. Bo… w sierocińcu miał przyjaciela, który był silniejszy, starszy i go bronił, kiedy Kosmowski jako dzieciak tam trafił. A w sierocińcu, niestety, ze wszystkich stron spotykał się z agresją otoczenia. W pewnym momencie Sławbor, przyjaciel Koskowskiego, ginie i wtedy Kosmowski przejmuje jego imię na znak szacunku. Wcześniej Kosmowski miał zwyczajne imię (śmiech) Karol. Sławbor z sierocińca będzie wzorowany na moim nieżyjącym koledze. No… długa ta historia. Przepraszam (śmiech).

Marta Olszak to policjantka, która próbuje pogodzić śledztwo z opieką nad córką. Jej sytuacja prywatna silnie wpływa na odbiór tej postaci. Jakie znaczenie miało dla Pana wprowadzenie bohaterki z takim bagażem codziennych obowiązków?

Jest taka zasada w sztuce, której staram się trzymać: musisz sobie utrudniać, coś tworząc. Wtedy tworzysz ciekawsze rzeczy i się rozwijasz. Podobnie jest z bohaterami. Żeby byli ciekawi, trzeba im utrudniać życie. Rzucać kłody pod nogi. Wtedy opowieść staje się ciekawsza. Marta taka mi się po prostu spodobała. No i też mam pewne plany z nią związane na kolejne części serii.

W powieści pojawia się motyw kontrastu między Kosmosem a Martą. On – zimny i analityczny. Ona – emocjonalna i bardziej ludzka. W jaki sposób ich różnice wpływają na napięcie całej historii?

To nie jest nic nowego. Po prostu skorzystałem z mądrości o opowiadaniu historii, które znamy od wieków. Różnica charakterów tworzy napięcie między bohaterami, a takie napięcie zawsze jest ciekawe dla czytelnika. Czytelnicy dzięki napięciu między bohaterami i napięciu, jakie wywołują trudności, które napotykają bohaterowie, mogą poczuć dreszczyk emocji.

W książce pojawia się środowisko neonazistów. Jak wyglądała praca nad tym wątkiem?

Trochę wiedziałem, bo do człowieka przyklejają się informacje z nagłówków i artykułów. A kiedy wiedziałem, o czym chcę napisać książkę, to po prostu zacząłem czytać. Szukać. I wyczytałem rzeczy, które – niestety – są niewesołe.

Ta historia, choć tak makabryczna, jest też zaskakująco realna. Czy tworząc fabułę, chciał Pan pokazać, jak cienka jest granica między fikcją a tym, co moglibyśmy zobaczyć w aktach spraw karnych?

Chyba tak. Staram się szukać tematów niezwykłych, ale prawdopodobnych. Możliwych, po prostu. Jeśli tylko się da oprócz wciągającej fabuły przemycić jeszcze jakieś drugie dno, to podejmuję to ryzyko. Czy ktoś uwierzyłby, że całkiem jawnie, w dzisiejszych czasach, w Europie, tuż obok nas może istnieć niewolnictwo? A już wcześniej mówiliśmy, że to się wydarzyło za płotem. Co chwilę media zaskakują nas przerażającymi faktami, pokazującymi, do czego zdolni są ludzie. Czy zatem fikcja, którą buduję w książce jest aż tak bardzo nierealna?

Akcja dzieje się w Kotlinie Kłodzkiej. To miejsce ma swój klimat i swoje legendy. Co zadecydowało o tym, że to właśnie tam rozgrywa się ta mroczna historia?

Złożyło się na to kilka rzeczy. Na samym początku, kiedy pomysł dojrzewał w mojej głowie, widziałem go jako opowieść w stylu westernu. Widziałem obrazy jak z filmu Prawo i pięść. Wyludnione miasto, banda złoli i główny bohater, który z nimi walczy na opustoszałych uliczkach, wśród opustoszałych domów. Nie wiem, dlaczego, ale omyłkowo skleiły mi się te wizje scen z Kłodzkiem, z twierdzą, chociaż wiem, że film był kręcony, zdaje się, w Toruniu. Rejony Kłodzka nie są mi obce, niedaleko, w Opolu, się wychowałem i całkiem niedaleko mieszka moja rodzina. Pamiętam też, jakie wrażenie na mnie zrobiła twierdza, kiedy ją zwiedzałem. Lubię te okolice. Lubię Sudety i góry Stołowe. Ale, żeby już nie przedłużać, chodziło też o umiejscowienie akcji w pobliżu granicy czeskiej i niemieckiej. I jeszcze dwie rzeczy, o których nie mogę wspomnieć, bo za bardzo zdradziłbym fabułę (śmiech).  

Ofiary najczęściej są bezradne. Dlaczego zło i mrok tak łatwo triumfują?

Trudne pytanie. I znowu muszę się rozgadać. Sorki. (śmiech) Żyjemy, teoretycznie, w kulturze chrześcijańskiej. Ja myślę, że to manipulacja. Nauki Jezusa są świetne! Gdyby nasz (teoretycznie chrześcijański) świat żył według jego nauk, mielibyśmy raj na ziemi. Nie mamy. Upraszczając sprawę. Ponad trzysta lat po śmierci Jezusa chrześcijaństwo z nieszkodliwej, łagodnej, dobrej religii, głoszącej nadstawianie drugiego policzka, stało się religią państwową. Metodą manipulacji rządzących. Dlaczego o tym mówię? Bo myślę, że ludzkość nie jest gotowa na chrześcijaństwo, a grupa trzymająca władzę pomyślała sobie w tamtych czasach, że chrześcijaństwo to bardzo fajna religia dla mas. Idealna, żeby łatwiej kontrolować poddanych. Bo, u źródła, chrześcijaństwo jest trochę religią frajerów. Nie kłam. Nie kradnij. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Nadstawiaj drugi policzek. I prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty dostanie się do raju. Wtłacza się taką naukę ludziom po to, żeby nie fikali przeciwko tym, którzy mają władzę. A gdyby zaczęli wytykać rządzącym, że ci nie postępują wedle własnych nauk, to włącza się narrację, że prosimy o chrześcijańskie wybaczenie itp… itd…

Ludzie nie są gotowi na dobro, pokój i braterstwo. Żyjemy trochę w iluzji, że ludzie są lepsi niż prymitywne rządze i instynkty, bo uwierzyliśmy, że to chrześcijański świat. Może jakiś mniejszościowy procent ludzkości jest na to gotowy, ale absolutnie nie całość. Przypieprzam się tak bardzo do chrześcijaństwa, bo wyrosłem w tej kulturze i w niej osadzam swoje historie. Ciągle się ludziom powtarza, że chrześcijaństwo to nasze korzenie i fundament. I jesteśmy wielce zaskoczeni, że w tej niby wspaniałej tradycji takich dobrych ludzi tyle złego się dzieje. Rosja niby ma korzenie w chrześcijaństwie, tak samo jak Ukraina. Europejscy kolonizatorzy, którzy zniewolili terrorem, ogniem i mieczem połowę świata, to teoretycznie też porządni chrześcijanie… i tak dalej… No, dobra. Zostawmy to już i do brzegu… (śmiech) Myślę, że ludzka świadomość nie dojrzała do dobra. Może za sto… dwieście… tysiąc lat. Bez gorsetu zakazów, nakazów i prawa mielibyśmy na świecie dżunglę. Zawsze najpierw człowiek wybierze swoją korzyść, inny człowiek w najlepszym wypadku będzie gdzieś tam na drugim miejscu. Na razie my chcemy się dzielić, my chcemy ustawiać granice, my chcemy być chciwi, chcemy być powierzchowni i małostkowi, my chcemy być zwierzęcy, chcemy się wywyższać i pogardzać, i tak dalej… Strasznie ponuro to zabrzmiało, co? (śmiech) Żeby było trochę lżej: mimo takich poglądów w dalszym ciągu dostrzegam piękno świata, piękne chwilę, piękne ludzkie postacie i ich zachowania. Uważam jednak, że dobro jest w mniejszości i niepopularne. Ale głęboko wierzę, że to się może zmienić na lepsze (śmiech).

Portfel z ludzkiej skóry to mocna książka, momentami brutalna. Jak ocenia Pan rolę tej brutalności w oddaniu prawdy o ludziach, którzy wyznają ideologie oparte na przemocy?

Nigdy, w żadnej mojej książce nie używałem brutalności dla samej brutalności. Nie lubię książek pisanych według recepty, że wymyślamy kilka brutalnych zbrodni, wręcz masakr, opisujemy je, a pomiędzy nie wstawiamy cokolwiek – nawet bez ładu i składu – byle tylko jakieś wypełnienie było. Takich książek mógłbym pisać pięć rocznie (śmiech). Według hollywoodzkiej reguły, najlepiej sprzedaje się seks i przemoc. Chciałbym, żeby brutalność, której używam, była związana logicznie z historią, którą zdecydowałem się opowiedzieć i żeby niosła też to drugie dno, na którym mi zależy. Rozgadałem się wcześniej na temat tego, dlaczego zło w świecie ma łatwiej niż dobro. Wybierając taki temat i brutalne środki, może uda mi się czytelnikiem potrząsnąć?

Co dalej? Jakie są pańskie dalsze plany literackie?

To chyba najłatwiejsze pytanie (śmiech). Staram się podtrzymywać taki rytm w pisaniu, żeby wydawać dwie książki rocznie. Moje życie obraca się nie tylko wokół pisania, więc tyle jestem w stanie z siebie dać (śmiech). Proces wydawniczy trochę trwa, więc kiedy jesteśmy po premierze Portfela…, czeka już skończona książka Kukułcze dziecko i pracuję nad kontynuacją powieści Umrzesz za sześć godzin. Po niej zabieram się za ciąg dalszy przygód Sławbora.  

Książkę Portfel z ludzkiej skóry kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.