Siła pióra jest większa niż miecza. Wywiad z Lechem Muchą

Data: 2021-11-30 15:55:32 Autor: Barbara Garczyńska
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla Siła pióra jest większa niż miecza. Wywiad z Lechem Muchą z kategorii Wywiad

– Mam taką nieśmiałą nadzieję, że w chwili, gdy czytelnik weźmie do ręki moją powieść, w umyśle albo sercu czytelnika powstanie chociaż punkt – mały, bezwymiarowy punkt – w którym ziemia zetknie się z Niebem – mówi Lech Mucha, autor książki Wojownicy Kecharitomene.

Tytułowa Kecharitomene to jedno z imion Maryi. Dlaczego właśnie „Pełna Łaski"? Czemu nie, przykładowo, Pocieszycielka Strapionych, Matka Dobrej Rady, Ucieczka Grzesznych?

Kecharitomene to – nie licząc imienia wybranego przez rodziców – najstarsze z imion Maryi. Takim właśnie mianem określił ją Archanioł Gabriel w czasie  Zwiastowania. Nie wiem, w jakim języku do niej przemówił, ale gdyby to było po grecku, to brzmiałoby właśnie tak:

Chaire Marie, Kecharitomene... 

Zdrowaś, Mario Łaski Pełna...

Oznacza to, że Kecharitomene jest imieniem najbardziej pierwotnym, wcześniejszym nawet niż określenie „Matka Boża". Jest to imię nadane Maryi przez Niebo. Sądzę, że większość innych nazw nadawanych Maryi jest pochodzenia ludzkiego. A to jest pochodzenia boskiego, jest więc najdoskonalszym ze wszystkich imion. Jak wszystko co pochodzi od Boga, jest idealne.

Od razu wiedział Pan, że znajdzie się ono w tytule Pańskiej powieści?

Nie wiem, jak jest w przypadku innych autorów, ale w moim przypadku tytuł zostaje wybrany na samym końcu. Książki piszę pod tytułami roboczymi, bo jakoś przecież trzeba nazwać w komputerze dokument tekstowy z powstającą książką, a potem, na samym końcu, gdy tekst jest gotowy, na drodze burzy mózgów zostaje wybrany tytuł. Tym razem było tak, że wymyśliłem kilkanaście propozycji tytułów, a pracownicy wydawnictwa wybrali właśnie taki. Tytuł jest bardzo ważny. W przypadkach takich, jak mój: mało znanych autorów, jest on obok okładki czymś, co ma zasadnicze znaczenie dla kupującego. Dlatego też nie spierałem się przy jego wyborze z fachowcami z eSPe.

Wojownicy Kecharitomene to raczej nietypowa historia, łącząca z pozoru niepowiązane ze sobą postaci w jedną, spójną opowieść. 

Kiedyś usłyszałem, że w czasie Eucharystii, w przestrzeni świątyni albo w  miejscu, gdzie Eucharystia jest sprawowana, ziemia styka się z Niebem. Trochę Nieba schodzi na ziemię. Tymczasem współczesny świat i wielu współczesnych ludzi robi wszystko, by ziemia stykała się z piekłem. Dzieje się to na wiele różnych sposobów, między innymi poprzez coś, co nazywam antykulturową sztuką. Poprzez antykulturowe dzieła sztuki, między innymi poprzez literaturę, teatr, film, świadomie, w bardzo konkretnym celu, zniekształca się obraz Boga, wiary, chrześcijaństwa, katolików, patriotów, Polaków. W ten sposób nie tylko sprowadza się ludzi na drogę ku przepaści potępienia, ale niszczy się podstawy cywilizacji łacińskiej. Niektóre z tych dzieł są naprawdę świetnie zrobione. Klasycznym przykładem jest Imię Róży Umberto Eco, książka i ekranizacja. Obie świetnie zrobione, ale niezwykle kłamliwie opisujące Inkwizycję Kościoła Katolickiego. Nieco mniej sprawnie napisaną książką, ale równie nieprawdziwą, był Kod Leonarda da Vinci Dana Browna, która również doczekała się ekranizacji. To książka zakłamująca prawdę o życiu Chrystusa i o Opus Dei. Nie ma najmniejszego problemu by znaleźć mnóstwo takich współczesnych dzieł. Nie chcę ich za bardzo reklamować, więc nie podam więcej tytułów, ale z łatwością można znaleźć wiele takich filmów, które przedstawiają Boga jako złośliwego starca, a diabła jako przesympatycznego, dowcipnego i w gruncie rzeczy porządnego przystojniaka. Widziałem ostatnio serial wyprodukowany na Dalekim Wschodzie, który najpierw przedstawia Boga i wiarę jako zupełną karykaturę, zasady wiary jako coś skrajnie przypadkowego i niesprawiedliwego, Boga jako istotę okrutną i niesprawiedliwą, a później, w jednej z ostatnich scen padają znamienne dla współczesnego świata słowa: Niewiele wiem o Bogu i mało mnie on obchodzi. Ale jedno wiem na pewno. Ten świat należy do ludzi. Sami powinniśmy się o siebie zatroszczyć.

Czytaj również: Lech Mucha - wywiad. Co nas odróżnia od zwierząt? 

W Polsce wydano książkę i nakręcono później serial (zarówno jedno, jak i drugie na wysokim poziomie), których głównym bohaterem jest diler narkotykowy. Gdzieś podprogowo sugeruje się nam, że diler narkotykowy, cyniczny przestępca, człowiek, którego działania skutkują dokładnie tym, czym działania porywacza dzieci, to jest równy gość, ma przyjaciół, kochającą matkę, swoje zasady etyczne... Na tle występujących tam policjantów diler narkotyków, sprzedawca śmierci (!) jest  pokazany jako przyzwoity facet! Zaczynamy mu sprzyjać. Gdy inni przestępcy go napadają, okradają i krzywdzą, życzymy mu powodzenia. Czytelnik i widz – chcąc nie chcąc – identyfikuje się z takim bohaterem. Takie wzorce pokazywane są dziś masowo młodym ludziom! Jestem przekonany, że ma duże znaczenie, jakich bohaterów pokazujemy i propagujemy. Siła pióra jest większa niż miecza, to wiadomo od dawna, a od jakiegoś czasu okazało się, że siła obrazu w Internecie i w filmach na platformach streamingowych jest większa niż moc rażenia czołgów. Daleki jestem od postulatu cenzurowania, ale uważam, że mądre państwa powinny przez swoje agendy, poprzez dofinansowanie określonych projektów promować sztukę procywilizacyjną, a nie antykulturową. Ale, niestety, dziś łatwiej jest pisać o rzeczach złych, diabelskich itd., niż o rzeczach dobrych. Zarówno ze względu na to, że dzisiejszy statystyczny odbiorca lubi okrucieństwo, przestępstwo, litry przelanej krwi, magię, brzydotę, itp., ale też dlatego, że taki rodzaj twórczości jest chętniej promowany przez możnych tego świata. Zwłaszcza, gdy mówimy o masowej skali. Pierwotnym celem mojej książki (tak jak i poprzedniej) było przeciwstawienie się tej fali zakłamania rzeczywistości i promowania zła. Pokazanie Boga, wiary, wolnej woli, ludzi wierzących takimi, jakimi według mnie są, opakowanych w zajmującą (mam nadzieję) historię. Ja wiem, że katolicy nie są pozbawieni wad i nie próbuję powiedzieć, że to same chodzące ideały, ale jeśli kogoś mamy pokazywać jako bohaterów w książkach i filmach, to właśnie ludzi dobrych, a nie dilerów narkotykowych. W ten skromny sposób postanowiłem się włączyć w walkę o umysły ludzi, w ich formację intelektualną i umysłową. Mam taką nieśmiałą nadzieję, że w chwili, gdy czytelnik weźmie do ręki Wojowników Kecharitomene, to powstanie nie przestrzeń, jak w przypadku kościoła, w którym odprawiana jest Eucharystia, ale może chociaż punkt. Punkt w matematyce to coś, co jest tak małe, że nie ma własnego wymiaru. Może w umyśle albo sercu czytelnika w chwili czytania o Kecharitomene powstanie chociaż taki mały, bezwymiarowy punkt, w którym ziemia znów zetknie się z Niebem. Mam taką nadzieję.

Czy w tej historii o zagadce Kecharitomene jest ziarno prawdy, czy też w pełni oparta jest na fikcyjnych inspiracjach?

Zagadka i pamiętnik pustelnika są akurat jedną z niewielu rzeczy całkowicie wymyślonych. Jak mówiłem przed chwilą, chciałem pokazać czytelnikom, jak to naprawdę jest ze światem, ale zadaniem, jakiemu musi sprostać autor, jest utrzymanie zainteresowania czytelnika. Jeżeli autor nie podoła temu zadaniu, wszystko inne na nic, czytelnik porzuci książkę. W tym celu trzeba było posłużyć się pewnymi zabiegami literackimi. Trzeba znaleźć coś, co zainteresuje czytelnika na tyle, że nie porzuci lektury. Stąd tajemnicze porwanie, tajemniczy pamiętnik i tajemnicza w nim zagadka, której rozwiązanie znajduje się na końcu książki. Poza pamiętnikiem całkowicie fikcyjny jest klasztor Teventia, w którym przez pewien czas żyje pustelnik, niemieckie miasto i opuszczona fabryka, w których rozgrywają się ostatnie sceny powieści.

Opisanej przez Pana historii jednak nie poznajemy zgodnie z chronologią wydarzeń.

Książka ma dwie części, w każdej z nich splecione są dwie historie. Historie te powstawały równolegle. Pamiętnik mnicha pisany był równolegle, na zmianę, w miarę pojawiania się weny, z historią żołnierzy i ich akcji na pustyni algierskiej. Podobnie było z historią rozwiązywania zagadki Kecharitomene przez Roberta Janeckiego w drugiej części książki i spowiedzią DJ-a. Po tym, jak już historie zostały napisane, „pociąłem” teksty na odpowiednie kawałki i przeplotłem. Pracując na tekście wirtualnym, jest to bardzo łatwe. Znacznie bardziej żmudna praca była udziałem autorów w czasach, gdy w użytku były maszyny do pisania... Pewnie musieliby użyć zwykłych nożyczek, a potem wszystko w odpowiedniej kolejności przepisać. Dodam jeszcze, że stosunkowo rozbudowany, długi prolog powieści, powstał pod koniec jej pisania. Czyli zarówno proces czytania, jak i pisania tej powieści nie był chronologiczny.

W powieści wyraźne widać, że jest Pan człowiekiem wierzącym

Jestem praktykującym katolikiem, człowiekiem wierzącym i choć niewątpliwie jestem grzesznikiem, to nigdy nie miałem tak zwanego kryzysu wiary. Zawsze wiedziałem, że On jest, co – oczywiście – czyni moje winy znacznie większymi i na pewno przyjdzie mi ciężej odpokutować za swoje grzechy, skoro w chwili ich popełniania wiedziałem dokładnie, że źle robię... Jestem zwykłym człowiekiem, nie miałem nigdy żadnych przeżyć mistycznych, objawień itp. I, nawiasem mówiąc, wcale się o nie nie modlę. Zatem to, co piszę w książkach o wierze, religii, wolnej woli, nie jest efektem żadnego mojego prywatnego objawienia, tylko rozumowego rozważenia tego, co o danej materii jest mi wiadome. Historia opisana w powieści jest wyłącznie moja i ja za nią biorę całkowitą odpowiedzialność, ale za zgodność tego, co piszę z teologią, odpowiada również Wydawnictwo eSPe, między innymi pan Michał Wilk, redaktor prowadzący, który jest biblistą i ma wielką wiedzę. Za korektę literacką dziękuję natomiast pani Weronice Wyciślik. Wkład zarówno pana Michała Wilka, jak i pani Weroniki Wyciślik, a także wszystkich innych pracowników wydawnictwa, jest nieoceniony. Bez nich książka nie byłaby tym, czym jest.

O Maryi pisze Pan w swojej książce w sposób bardzo łagodny, pozytywny, a jednocześnie pozbawiony fanatyzmu...

Kult Maryi był mi bardzo bliski od zawsze. A ponieważ jednym z celów, jakie sobie postawiłem, było pokazanie czytelnikom, że tak zwane prywatne objawienia, działania Nieba na ziemi, ale też okultyzm, opętanie, czarna magia i działanie Szatana, nie skończyły się wraz z końcem średniowiecza, to właśnie postać Matki Boga była bardzo wdzięcznym obiektem zainteresowania. Jak mówi jeden z moich bohaterów (i jest to jedna z prawdziwych informacji, nie wymyślona przeze mnie), indywidualnych objawień maryjnych było w historii świata ponad trzydzieści tysięcy, z czego aż dwadzieścia tysięcy w ciągu ostatniego półwiecza.

Natomiast łagodny sposób, w jaki opisuję Maryję, to chyba jej przymiot. Immanentna cecha. Jej modus operandi. To jest cała ona... Piękna i łagodna Matka Boga. Nasza matka. Czy to nie cudowne i czy to nie warte opisania, że Matka Boga jest też naszą mamą?

Czy scena piekła, a – tym samym – kolejność demonów ma oparcie w dokumentach kościelnych?

Jak już mówiłem, pisząc, staram się tam, gdzie tylko można, opierać się na prawdziwych wydarzeniach, lokacjach, wiedzy naukowej itd. Myślę, że dla czytelnika może być pewną wartością dodaną, czymś, co może być zabawne, albo ciekawe, odczytanie tych wszystkich inspiracji, odnalezienie w realnym świecie miejsc opisanych w książce, poczytanie o ich historii, nawiedzenie występujących w powieści figurek Matki Bożej w ich świątyniach (a przy okazji i pożytek duchowy z tego jakiś będzie). W jasnogórskiej bibliotece naprawdę znaleźć można Księgę Cudów Błogosławionej Maryi Panny Zakonu Częstochowskiego, założoną pod koniec szesnastego wieku na polecenie krakowskiego kardynała Jerzego Radziwiłła, w której spisane są cuda, jakie dokonały się za jej, Maryi, wstawiennictwem. Marzę o tym, by kiedyś wziąć tę księgę w ręce... Bardzo starałem się w tym, co mówi Matka Boża, opierać się na jej, ale nie tylko jej rzeczywistych objawieniach. Oprócz pewnych mniejszych i większych nawiązań do objawień świętej Faustyny Kowalskiej, do objawień z Fatimy, z Quito w Ekwadorze, sprzed prawie czterystu lat, znajdują się tam też na przykład odniesienia do objawień św. Nila z IV wieku, ucznia Jana Chryzostoma.

Oczywiście, moje życzenie odnalezienia lokacji nie dotyczy piekła ani kontaktów z owymi ośmioma demonami. Jeśli chodzi o tych ostatnich, to osiem demonów (albo „osiem duchów zła”) i kolejność ich ataku pochodzi od Ewagriusza z Pontu, mnicha żyjącego w Egipcie w IV wieku, a więc ma swoje oparcie w dokumentach. Podobnie obraz piekła nie jest moim pomysłem, tylko czymś, co przeczytałem. Znalazł się on w książce 23 minuty w piekle autorstwa protestanta Billa Wiese oraz w objawieniach św Faustyny Kowalskiej. Zwróciła moją uwagę zgodność między tymi wizjami. Dlatego uważam tę wizję, za – niestety – prawdziwą.

Dużą rolę w Wojownikach Kecharitomene odgrywa także pamiętnik pustelnika. 

Sam pamiętnik to mój pomysł, licentia poetica. Naturalnie, by opisać ten świat, rzeczywistość pierwszych wieków chrześcijaństwa, w której żył mój bohater, musiałem zasięgnąć informacji, poczytać o tamtych czasach. Trzeba było sprawdzić mnóstwo faktów, jak choćby to, kiedy do użytku powszechnego weszły książki w postaci tak zwanych kodeksów, czyli w znanej nam dziś formie. Kiedy te kodeksy zastąpiły zwoje. Żeby nie palnąć głupstwa, musiałem dowiedzieć się, jak i na czym spisałby pamiętnik mnich w tamtych czasach. Musiałem na przykład sprawdzić, jaki był zasięg występowania w Afryce lwów i hien w czwartym wieku naszej ery. Poznać zwyczaje efy pustynnej. Musiałem dowiedzieć się, jak wyglądała w IV wieku po Chrystusie Bazylika Grobu Pańskiego. Trzeba było zrozumieć, jak się wtedy żyło. Muszę powiedzieć, że niewielka część wiedzy, którą nabyłem z książek, została spożytkowana w powieści. Bardzo inspirujące były apoftegmaty ojców pustyni, które okazały się tak niezwykłe, że w kilku fragmentach znalazły się w powieści w formie dokładnych cytatów. Pustelnicy tacy, jak mój bohater, zamieszkiwali eremy na Bliskim Wschodzie, na pustyniach w Izraelu i Syrii, a także we wschodniej Afryce, w Sketis na terenie dzisiejszego Egiptu. Ja umieściłem mojego pustelnika w wymyślonym klasztorze Teventia w Numidii, na terenach obecnej Algierii, bo tak mi bardziej pasowało do fabuły. Z wielką przyjemnością odwołuję się w książce właśnie do ojców pustyni, bo uważam, że ich duchowość jest naprawdę niezwykła, zapomniana, a warta przypomnienia i poznania. My, ludzie Zachodu, nie musimy wcale szukać duchowości w Tybecie, u mnichów buddyjskich. Mamy własny, chrześcijański ryt, naszą duchowość, naszych ascetów, nie gorszych od innych. Pierwowzorem samego mnicha-pustelnika był wspomniany na kartach powieści ojciec Matteo da Agnone, zabójca dziecka, banita, a później kapucyn i egzorcysta, żyjący we Włoszech na przełomie XVI i XVII wieku. Zachęcam do zapoznania się z jego niezwykłą historią, która nie skończyła się wraz z jego śmiercią.

Wojownicy Kecharitomene to na swój sposób złożona i nieszablonowa historia, mająca wiele wątków. Dużo czasu upłynęło od pierwszej myśli na temat takiej opowieści, aż po postawienie ostatniej kropki?

To jest czas mierzony w miesiącach i latach. Po ukazaniu się poprzedniej powieści Biała Plama powstał w mojej głowie pomysł pokazania równolegle dwóch światów. Świata mnicha z pierwszych wieków chrześcijaństwa i świata współczesnego. Pokazania, że wbrew pozorom tych światów wcale tak wiele nie dzieli. Potem było wspomniane wcześniej czytanie i poznawanie historii, szukanie źródeł i inspiracji. Potem – pisanie, przerabianie, pisanie jeszcze raz, przerabianie jeszcze raz. Potem kolejne korekty we współpracy z wydawnictwem. I – wreszcie – efekt końcowy, czyli gotowa powieść. Jak już mówiłem, na etapie tworzenia opowieści, układania jej z klocków różnych inspirujących mnie zdarzeń i faktów, pracowałem sam, w pojedynkę, zatem wszystko szło powoli – zwłaszcza, że cały czas jestem czynnym zawodowo chirurgiem, sporo lat jeszcze do emerytury mi zostało i na nadmiar wolnego czasu nie narzekam.

Czy czytelnicy, którym Wojownicy Kecharitomene przypadną do gustu, mogą spodziewać się ewentualnego ciągu dalszego tej historii?

Dalszy ciąg historii bohaterów, Roberta Janeckiego i Ludwika Bascou, już istnieje, ponieważ Wojownicy Kecharitomene to prequel mojej poprzedniej powieści Biała Plama. Jeśli kogoś interesuje, co moi bohaterowie robili dalej, to zapraszam, by sięgnęli po powieść Biała Plama. Ale od razu ostrzegam, jest to powieść poruszająca całkiem inny problem, w inny sposób. Zajmuję się w niej – znów: poprzez wymyśloną historię – problemem wolnej woli. Jest zgodna z teologią chrześcijańską, tak samo jak Wojownicy Kecharitomene, bo wydana w tym samym katolickim wydawnictwie. Jest zgodna z tym, co współczesna nauka wie o ewentualnym istnieniu wolnej woli, ale jest inna niż Wojownicy... Właściwie łączą te dwie powieści tylko postaci bohaterów, no i wiara w Boga wyznawana przez autora. Jeśli kiedyś powstanie trzecia część, to też na pewno postaram się, by była to książka inna niż poprzednie – zarówno co do poruszanych problemów, jak i zapewne co do formy.

Powieść Wojownicy Kecharitomene kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.