Bo miłość nie jest taka prosta. Tom1, część 2
-Chyba czy jednak tak?- Milczała. Nie wiedziała jak zacząć.
-Bo zaczynam się niepokoić.- Powiedziała Roxana.
-To ja się niepokoje o ciebie.
-O mnie?- Spytała zdziwiona.
-Mike powiedział mi dzisiaj, że słyszał w nocy jak płakałaś.- Jej oczy nieco się zwęziły a twarz przybrała poważny wyraz.
-Więc to był on.- Mruknęła ale Marika nie zwróciła na to uwagi. Odwróciła się niby coś przekładając w rzeczach, które przed chwilą przeniosła.
-Roxie, wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć. Jeśli tylko mogę, zawsze ci pomogę.
-Nie pomożesz mi.
-Dlaczego?- Usiadła obok niej na łóżku. Głos miała inny niż przed chwilą ale nie płakała.
-Wczoraj… Przed wczoraj zmarł mój przyjaciel.
-Tak mi przykro.- Zobaczyła na twarzy przyjaciółki szczere współczucie. Marika odruchowo przytuliła Roxanę. Ta znów nie spodziewała się tego ale poczuła ulgę, potrzebowała tego. Ciągle walczyła z sobą by nie wybuchnąć płaczem. Po policzku spłynęła jej łza, którą szybko wytarła chusteczką.
-Wypłacz się. Mówią, że to pomaga.- Pociągnęła cicho nosem.
-Może.- Przewracając w dłoni mokrą chustkę dokończyła.
-Przepłakałam chyba pól nocy i nie wiem czy mi to pomogło.- Dopiero teraz dostrzegła jej lekko przypuchnięte oczy.
-Szef dał mi wolne, bo nie nadaje się nawet do pracy.
-Naprawdę bardzo mi przykro… A mogę wiedzieć dlaczego nie żyje?- Zapytała Marika chcąc się dowiedzieć.
-Długo chorował. Na rodzinną bezsenność. Co za ironia, nie uważasz?- Roxana wydała z siebie lekki śmiech, który bardziej przypominał ciche prychnięcie.
-Ironia?
-Być może dlatego też go oddano. Tak samo jak ja wychowywał się w sierocińcu. Długo nie wiadomo było co mu jest. Podejrzewali, że może być genetycznie obciążony jakąś chorobą ale skąd mógł wiedzieć? Nie znał nikogo. Ani matki, ani ojca.- Zamilkła. Wyglądała jakby się nad czymś zastanawiała.
-Ile miał lat?- Wyrwała ją z zamyślenia Marika.
-W tym roku skończyłby trzydzieści dwa lata.
-Niewiele więcej niż ja.
-Owszem. A do tego większą połowę tych lat spędził w szpitalach.- Marika przytaknęła. Nagle Roxana przerwała ciszę. Zupełnie zmieniła przygnębiający temat.
-Nic. Pokoik gotowy. Nie powinno tam być więcej moich rzeczy. Aha i otworzyłam okno. Nie zapomnij zamknąć go później.
-A tak, dziękuje.- Wtedy przyszła jej do głowy pewna myśl.
-A może masz ochotę wyjść dziś gdzieś? Jestem umówiona z koleżanką na krótkie spotkanie. Pójdziesz ze mną?- Patrzyła na nią swymi radosnymi oczami.
-Chyba nie.- Odmówiła z cięzkim sercem. Jednak przyjaciółka nie poczuła się zawiedziona.
-Czemu? Odetchniesz trochę.- Miała na myśli, że nie będzie ciągle rozmyślała o przyjacielu, którego niedawno straciła.
-Może nie będzie życzyła sobie mojej obecności? Nie lubię sztywnej atmosfery.- Wykręcała się Roxana.
-Głupoty gadasz. Ana to niemal moje lustrzane odbicie!
-Burza loków na głowie, błyszczące oczy i ciągły uśmiech na twarzy?- Krótko lecz życzliwie scharakteryzowała przyjaciółkę.
-Oczy i uśmiech ujdzie jednak moje włosy są niepowtarzalne!- Roxana uśmiechnęła się.
-Chodziło mi o charakter. Często się zdarza, że myślimy i mówimy to samo. Mało kiedy się z sobą nie zgadzamy. Ale i tak na koniec okazuje się, że chodziło nam o to samo tylko nie umiałyśmy tego dokładnie opisać.
-W takim razie muszę to zobaczyć na własne oczy. Nie wierze, że na świecie istnieje druga taka Marika jak ty.- Dała za wygraną.
-Cieszę się. Jesteśmy umówione na osiemnastą. Tak siedemnasta trzydzieści myślę wyjść aby dojść do kawiarni.
-Dobrze, będę gotowa.- Marika uradowana, że może zrobić coś dobrego wyszła z pokoju.
***