Kiedy inni śpią

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– No, chcemy.

Od pół roku nie przeklinam, to nie lada wyczyn. Muszę szukać słów i odpowiednio je dobierać, żeby dały efekt. Ciężko nie bluzgać w tej robocie i przy kolegach zwyrodnialcach. Z tymi trzema durniami kiedyś pojechałbym krótko i może by się wystraszyli, ale nie chcę. Chociaż trochę mniej syfu w tym bałaganie.

Chcę ich ostrzec, zanim stłukę, ale wpadam na pomysł.

Po co zawsze na poważnie i nerwowo?

Dla odmiany porobię sobie jaja. Wklepać jeszcze im zdążę.

Wychodzę zza kontuaru. Poruszyli się, nie wiedzą, co zrobię. Oni nie zrobią nic, bo to ciepłe kluski.

Łączę palce na wysokości brzucha i czekam. Patrzę po tych pijanych mordach, nie mają pojęcia, co się wydarzy. Tylko grubas w środku ma wciąż cwaniacką minę.

Tłusty pajac.

Unoszę brew i zaczynam teatralną przemowę. Moduluję, jakbym opowiadał dzieciom bajkę i gestykuluję palcem.

– Zrobię trzy grube naleśniki na słodko, obleję porządnie lepkim syropem i sturlam z górki za płotem.

Widzę jak im się coś nie zgadza, zwiera pod deklami - nie wiedzą jak zareagować. Walczę, żeby zachować powagę. Nawet trzaskając ich po pyskach, będę robił sobie jaja.

– Jakie naleśniki? – pyta grubas. – To jest restauracja?

Koledzy śmieją się ze świetnej riposty bossa.

– Podane na wynos za płotem w lesie, tam jest górka. Na dole tłustych pączków trójka. – Wytrzeszczam oczy.

Kiedy nie mówię, poruszam brodą na boki.

Hahahaha, hipnotyzuję ich!

– Co ty pieprzysz, gościu? Chłopaki, to jakiś wariat.

To jest lepsze niż bluzganie i darcie ryja!

Jeśli nie będę musiał ich zlać dzięki tym wygłupom, to będzie najlepsza metoda na idiotów.

Jeden taryfiarz się śmieje, ten który siedzi w poczekalni na wprost drzwi. Bodzio siada koło niego, żeby popatrzeć. Ten, który ich przywiózł stoi i się nie śmieje, bo zachodzi obawa, że nie zarobi.

– Jak będzie, galaretki? Wchodzicie do słodkiej krainy szczęśliwości, gdzie obtoczą was w cukrze pudrze i poleją lukrem? Czy paszoł won?

Wesołość bije z mego lica. Zrobiłem im error w głowach. Ten najwyższy z lewej chce wychodzić, zwracam się do niego

– Zaniepokojony paluch czekoladowy? – Wbijam w niego wzrok.

– No przecież wchodzimy, ale zapłacimy potem – powtarza grubas już bez uśmiechu.

Mądrala.

Jakiś mecenas, może kierownik. Ktoś wykształcony i zarozumiały, dlatego cwaniakuje.

Wyszczerzam zęby i mówię mu w gębę.

– Wielka wygładzona kula marcepanowa. Cała do wylizania i oblania. Dokładnie w tej kolejności.

– Chłopaki, chodźmy stąd – mówi paluch czekoladowy.

– Karmel zostanie, przylepi się do kuli marcepanowej i obklei piachem – mówię do tego w bluzie po prawej.

Widzę kątem oka idącą tutaj Klaudię. Paluch drży na dźwięk otwieranych drzwi i głośnej muzyki.

Klaudia wymija typów i obcina ich od stóp do głów.

Już gra, już się reklamuje, piczka.

Łapię ją za rękę i przyciągam do siebie, przytulam od tyłu. Dziwi się, ale się poddaje i o mnie opiera.

– Cukiereczek toffi do ciumkania z whisky polewą – mówię.

Dziewczyna przykuwa ich uwagę, jak żarówka ćmy. Śledzą moje dłonie, które wędrują z talii na brzuch, a kiedy docieram do piersi, Klaudia się wykręca i ze śmiechem ucieka do poczekalni.

– Świnia! – rzuca stamtąd.

Próbują zajrzeć za nią do środka, ale dystrybutor stoi w rogu i stąd go nie widać, zasłaniają go otwarte do środka drzwi poczekalni.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-01-19 08:57:23