Ludzie boją się przyrody. Wywiad z Olą Klonowską-Szałek
Data: 2025-10-17 10:36:46– Ludzie boją się przyrody. Boimy się lasu, bo są wilki i kleszcze. Obawiamy się leżenia na łące. Czasem goście Slowhopa czuli się niekomfortowo, budzeni o poranku przez śpiewające ptaki. Słyszałam relacje gospodarzy, którzy opowiadali, że goście przyjechali do domku w lesie, ale tak bardzo bali się prawdziwej ciemności, że uciekli na noc do miasta i wrócili rano. Nie wiemy już, jak wygląda prawdziwe nocne niebo, mamy takie zanieczyszczenie światłem, że stworzono parki ciemnego nieba, żeby ludzie mogli zobaczyć Drogę Mleczną. Dla mnie Dzida jest postacią, która może zachęcić do powrotu do natury. Ona ma świadomość, że to inny świat, ale potrafi ten świat obsługiwać. Jeśli jakaś mama lub babcia po przeczytaniu Zadr zabierze wnuczkę do lasu i zachęci do tego, żeby zdjąć buty, poczuć las gołymi stopami, zorganizuje rodzinny wypad na leśną polanę i pokaże dzieciom, jak rozpalić ognisko, będę czuła, że moja książka zrobiła coś dobrego – mówi Ola Klonowska-Szałek, autorka powieści Zadry.

Skąd wzięła się u Pani fascynacja miejscem, jakim są Zadry – opuszczona mazurska wieś, która w książce zyskuje nowe życie?
Opowiedziała mi o niej Danka Zlasu – właścicielka agroturystyki Kolonia Mazurska Mierki. To dom w samym środku Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej, a Danka zna jej wszystkie tajemnice. Kilka lat temu pisałam przewodnik po Warmii i Mazurach Odetchnij od miasta i szukałam takich właśnie tajemniczych miejsc, więc kiedy Danka opowiedziała mi o Orzechowie, nie mogłam przestać myśleć o losach mieszkańców. Pomysł, żeby osadzić akcję książki w opuszczonej wiosce w środku puszczy siedział we mnie około czterech lat, aż w końcu się zmaterializował. Takich wiosek w Polsce jest więcej, nie tylko na Warmii i Mazurach. Oprócz Orzechowa na Warmii odwiedziłam też Bieliczną, wieś w Beskidzie Niskim wysiedloną podczas Akcji Wisła i bardzo polecam wizytę w takich miejscach. Jest tam jakaś trudna do ogarnięcia, tajemnicza energia.
Malina, Dzida i Dana to trzy bohaterki, które patrzą na świat zupełnie inaczej. To, co je różni, buduje w powieści klimat, napięcie?
Kontrasty zawsze są ciekawe i budują napięcie. Ale rzeczywiście w tej rodzinie zderzają się ze sobą całkowicie inne charaktery, a jednocześnie jest miłość, więc postaci starają się znaleźć jakieś rozwiązanie. Dzida i Dana to istoty z zupełnie innych bajek, ale sądzę, że dla kogoś, kto ma dzieci, nie jest to żadna nowość. Budowanie tych postaci sprawiło mi dużą przyjemność i nie ukrywam, że pomogły mi w tym własne córki.
W książce mocno obecne są relacje matek i córek: trudne, pełne napięć, ale i czułości. Ten motyw jest dla Pani szczególnie ważny?
Obserwuję od dłuższego czasu, jak dorastają dzieci moje i przyjaciół i chyba w każdej rodzinie jest trudno. Mam wrażenie, że pokolenie moich rodziców żyło i wychowywało dzieci nieco inaczej. Było w tym więcej lekkości i przypadkowości, mniej presji i oczekiwań. Teraz wszystko jest jednakowo ważne: jakość jedzenia, spędzania czasu, edukacja… A jeśli ma się dziecko wymagające większej troski, jak dzieci neuroatypowe, to zaczyna się robić naprawdę trudno. Ja też przez to nasze, milenialsów, macierzyństwo przeszłam i nie powiem, ile razy płakałam w poduszkę, że nie dam sobie rady. Myślę, że większość z nas, matek, ma takie momenty, a rosnąca rola ojców w wychowywaniu sprawia, że oni też cierpią.
Wybaczanie sobie nawzajem i czułość to jedyna odpowiedź, żeby rodzina jakoś trzymała się razem i nie wyszła z okresu dojrzewania poraniona.
Dla mnie okres dojrzewania dzieci był też czasem, gdy sama dojrzałam. Szalenie ważny czas.
Zadry są jednocześnie realnym miejscem i przestrzenią owianą legendami, opowieściami o klątwie i ukrytym skarbie. Jak łączyła Pani warstwę realistyczną z elementami podania czy mitu?
Podobno każdy, kto mieszka na wsi na Mazurach, wcześniej czy później uznaje różne dziwne rzeczy za naturalne.
Kiedy zaczynasz mówić do pomidorów, to wiedz, że zachodzi w tobie jakaś zmiana.
Poza tym zawsze byłam fanką Marqueza i Isabel Allende, więc łączenie realności i baśni jest dla mnie łatwe.
Dzida ma wyjątkową wrażliwość – dostrzega życie w lesie, przypisuje roślinom czy drzewom duszę. Co dzięki temu czytelnik zyskuje?
Mam takie doświadczenie, również z pracy zawodowej, że ludzie boją się przyrody. Boimy się lasu, bo są wilki i kleszcze. Obawiamy się leżenia na łące. Czasem goście Slowhopa czuli się niekomfortowo, budzeni o poranku przez śpiewające ptaki. Słyszałam relacje gospodarzy, którzy opowiadali, że goście przyjechali do domku w lesie, ale tak bardzo bali się prawdziwej ciemności, że uciekli na noc do miasta i wrócili rano. Nie wiemy już, jak wygląda prawdziwe nocne niebo, mamy takie zanieczyszczenie światłem, że stworzono parki ciemnego nieba, żeby ludzie mogli zobaczyć Drogę Mleczną. Dla mnie Dzida jest postacią, która może zachęcić do powrotu do natury. Ona ma świadomość, że to inny świat, ale potrafi ten świat obsługiwać. Jeśli jakaś mama lub babcia po przeczytaniu tej książki zabierze wnuczkę do lasu i zachęci do tego, żeby zdjąć buty, poczuć las gołymi stopami, zorganizuje rodzinny wypad na leśną polanę i pokaże dzieciom, jak rozpalić ognisko, będę czuła, że moja książka zrobiła coś dobrego.
Witek i jego rodzina wnoszą do historii perspektywę miejscowych. Jak kontrastują z przyjezdnymi, którzy chcą odkryć i odbudować Zadry?
To była dla mnie okazja do opowiedzenia kawałka rzeczywistości, w którym żyję jako osoba, która przeniosła się z miasta na wieś, ale i ktoś, kto z racji zawodu styka się z podobnymi historiami na co dzień. W ostatnim czasie, może też za sprawą tego co robimy w Slowhopie, ale głównie z powodu zmian społecznych, sporo osób przenosi się z miasta na wieś. To są nowi wiejscy, którzy z entuzjazmem zabierają się do zmieniania rzeczywistości w nowym miejscu zamieszkania, nie bacząc na to, że starzy mieszkańcy wcale tych zmian nie potrzebują. To zderzenie kultur, które wymaga ogromnej delikatności i czasu. W większości przypadków mieszczuchy pojawiają się we wsiach z nastawieniem To wy tu tak żyjecie? Nie ma co się dziwić, że starzy mieszkańcy trochę się nas boją. Mówię nas, bo ja też nie uniknęłam tego błędu. W Zadrach chciałam o tym opowiedzieć. Marlena Szyło reprezentuje otwartą postawę na obcych, jej mąż – wręcz odwrotnie. Do tego dochodzi manipulacja, z którą też przecież mamy do czynienia na co dzień.
W książce mocno obecny jest temat pamięci – rodzinnej, lokalnej, historycznej. Jakie pytania stawia Pani czytelnikowi o to, co warto pamiętać i przekazywać dalej?
W mojej wsi mierzę się z potrzebami osób, które żyją i pracują tam od dawna. Dla nich bardzo ważne są zwykłe codzienne sprawy ułatwiające funkcjonowanie. Na przykład dobrej jakości droga, którą codziennie wożą dzieci do szkoły. Ja to rozumiem. Z drugiej strony mam osoby, które odnawiają stare cmentarze, przeglądają archiwa w poszukiwaniu dawnych mieszkańców, próbują poznać dawne zwyczaje i kulturę. Gdyby obie te strony zechciały działać razem, to mielibyśmy w Polsce piękne architektonicznie i kulturowo miejsca. Pytanie brzmi: czy jesteśmy w stanie ponad podziałami robić coś razem? To bardzo trudne we współczesnej Polsce.
Relacja między siostrami, Daną i Dzidą, to mieszanka rywalizacji, troski i podziwu. Jak w ich więzi odbija się dojrzewanie i poszukiwanie własnej drogi?
One od siebie, paradoksalnie, wiele czerpią. Ale wydaje mi się, że to jest całkowicie normalne. Ich charaktery, choć skrajnie odmienne, dają im perspektywę i inspirację. Ważne jest to, że mają tę własną drogę. Ktoś kiedyś powiedział, że błędy są dobre, jeśli są własne. One dość swobodnie idą po tych ostrych kamieniach i wierzę, że właśnie to pozwala im dojrzeć.
Wątek klątwy i opowieści o nieszczęściach w Zadrach buduje atmosferę grozy. Czy można je traktować jako metaforę nieprzepracowanej historii tego miejsca?
Zdecydowanie tak.
Warmia i Mazury są doskonałym przykładem tego, jak historia próbowała wymieść stąd mieszkańców, którzy byli tu od wielu generacji.
Niektórzy bardzo chcieliby całkowicie zapomnieć o ich istnieniu. Zlikwidować stare cmentarze, nie wspominać o przedwojennych mieszkańcach. Jest w tym poczucie winy, strach, uprzedzenia. Samo gęste i ciemne. Na szczęście, coraz więcej jest osób, które potrafią mówić o tym temacie szczerze i uczciwie. Mam nadzieję, że będziemy kiedyś potrafili rozmawiać ze sobą o historii Mazur bez uprzedzeń.
W książce pojawiają się też tematy społeczne. To ważne w Pani twórczości, aby je poruszać?
Tematy społeczne zawsze były mi bliskie, mam mentalność społecznika. W pracy zawodowej wspieram małe społeczności, które działają poza dużymi ośrodkami turystycznymi, zajmuję się turystyką regeneratywną, która ma naprawiać to, co kiedyś zepsuliśmy. Nie ucieknę od tego w mojej twórczości, to już wiem na pewno. Zadrami debiutuję, ale pracuję już nad powieścią historyczną na temat losów społeczności niemieckich kolonistów, które od XVII wieku zasiedlały okolice Płocka. Interesuje mnie temat wyrwania korzeni, układania sobie rzeczywistości na nowo poza swoim środowiskiem, kwestia tożsamości i ostracyzmu. Obawiam się, że tematy społeczne zawsze będą w moich książkach ważne.