Uzależnienie nigdy nie dotyczy jednej osoby. Wywiad z Moniką Koszewską
Data: 2025-11-27 11:54:20
Zanurzone w zatraceniu to poruszająca, pełna emocji opowieść o kobietach, które z zewnątrz wydają się silne i poukładane, a w środku toczą cichą walkę z samotnością, wstydem i uzależnieniem. Monika Koszewska – autorka trzynastu książek, znana z odwagi w podejmowaniu trudnych tematów – tym razem zagląda tam, gdzie zwykle odwracamy wzrok. Rozmawia z kobietami, słucha ich historii i tworzy literaturę, która ma moc uzdrawiania. Przeczytajcie wywiad z pisarką:
W książce pokazuje Pani kilka różnych historii kobiet uzależnionych od alkoholu. Co zadecydowało, że to właśnie kobieca perspektywa jest przedstawiona w powieści?
Bo to kobiety najczęściej piją po cichu. Po pracy, po kolacji, gdy wszyscy już śpią. Wciąż świetnie funkcjonują – dbają o dom, dzieci, wygląd. A jednak w środku powoli gasną.
Chciałam pokazać ten rodzaj samotności, o którym się nie mówi – samotności w roli, w perfekcji, w ciągłym udawaniu, że wszystko jest w porządku. Kobieca perspektywa była dla mnie jedyną prawdziwą.
Często słyszę od kobiet: Ja nie jestem uzależniona, ja nie mam problemu z alkoholem. Piję od czasu do czasu, lampkę wina, jak położę dzieci spać. A potem widzę te same kobiety na konferencjach, na których występuję jako prelegentka – jak piją kieliszek za kieliszkiem, a ich źrenice z godziny na godzinę stają się coraz mniejsze.
Irena to postać, którą trudno jednoznacznie ocenić. Balansuje między winą a próbą ocalenia siebie. Jak chciała Pani, by czytelnik ją odebrał?
Nie chciałam, żeby ją oceniano. Chciałam, by ją zrozumiano.
Irena jest kobietą, która przestała dawać radę – ale nie potrafiła się do tego przyznać. Każda jej decyzja to próba ocalenia siebie, czasem bardzo nieudolna. Ale w tym właśnie jest prawda o człowieku – że nie zawsze wybieramy dobrze, tylko tak, jak w danej chwili potrafimy.
Rozmawiając z prawdziwą Ireną, odniosłam jednak wrażenie, że ona nie chciała ocalić siebie – chciała odzyskać rodzinę.

W powieści widać, jak alkohol powoli rozbija rodzinę. Czy zależało Pani na tym, by pokazać uzależnienie nie jako dramat jednostki, ale całego systemu rodzinnego?
Tak. Uzależnienie nigdy nie dotyczy jednej osoby. Zawsze wciąga wszystkich wokół – dzieci, partnera, rodziców. Jedni ratują, inni kontrolują, jeszcze inni milczą. Wszyscy stają się częścią tego samego dramatu. Chciałam, by czytelnik zobaczył, że to choroba całego domu, otoczenia, systemu – nie tylko butelki. W Polsce z powodu alkoholu cierpi około 12 milionów osób.
Zosia, córka Ireny, jest jednym z najbardziej poruszających elementów książki. Jak budowała Pani tę relację między matką a dzieckiem, w której miłość i strach przenikają się tak boleśnie?
Zosia była dla mnie kluczem. Pisałam ją oczami dziecka, które kocha bezwarunkowo, ale zaczyna się bać.
Chciałam, by czytelnik poczuł ten moment, gdy miłość zamienia się w lęk – i zrozumiał, że dla dziecka nie liczy się ilość wypitego alkoholu, tylko zmiana w oczach mamy.
Kobieta, która zainspirowała mnie do stworzenia postaci Ireny, powiedziała mi, że kiedy piła, jej córka się jej bała. A najszczęśliwszym momentem w jej życiu był ten, gdy w trzeźwości usłyszała od córki pytanie:
Mamo, czy mogłabym dziś spać z tobą?
Wątek zawodowy Ireny – jej praca jako lekarki – pokazuje, jak nawet osoby pomagające innym mogą same nie radzić sobie z własnymi problemami. Czy to miało być przełamanie stereotypu o tym, kto może pić?
Dokładnie tak. Uzależnienie nie ma twarzy. Nie rozróżnia zawodów, wykształcenia ani statusu.
Lekarka, nauczycielka, matka, bizneswoman – każda może się zatracić.
Irena miała pomagać innym, ale sama nie umiała poprosić o pomoc. To bardzo częste u kobiet – dajemy, ale nie potrafimy brać.
Czy któraś z bohaterek książki ma dla Pani szczególne znaczenie?
Każda. Bo każda niesie w sobie fragment prawdy o którejś z nas.
Ale jeśli miałabym wskazać jedną – to Irena. Najbardziej szczera, choć pełna wstydu. Mówi wprost to, co inne próbują ukryć.
Dla mnie jest głosem odwagi – tej, która zaczyna się wtedy, gdy przestajemy kłamać przed sobą.
Wiele scen rozgrywa się na granicy wstydu i rozpaczy. Jak opowiadać o uzależnieniu tak, by nie oceniać, a jednocześnie nie usprawiedliwiać?
Trzeba pisać z empatią, ale i z prawdą. Nie robić z bohatera ani ofiary, ani potwora.
Uzależnienie to nie wybór, ale i nie wymówka.
Dlatego w moich książkach nie ma moralizowania – jest człowiek. Z bólem, z błędami, z nadzieją.
To wystarczy, żeby zrozumieć więcej niż osąd.
To są prawdziwe kobiety, które żyją wśród nas.
Pisząc tę książkę, rozmawiałam z szesnastoma z nich.
Dziś nadal śledzę ich historie kobiet mających problem z alkoholem– i często z przyjemnością zamieniam się w spowiednika.
O tym problemie trzeba mówić głośno – i nie zatrzymam się na Zanurzonych w zatraceniu ani na Na skraju przepaści.

W powieści jest moment, w którym Irena doprowadza do tragedii w pracy. Czy to miało być symboliczne dno, z którego dopiero można się odbić?
Tak, ale nie tylko.
Dno to nie zawsze jeden moment. Czasem to cała seria upadków, które mają nas obudzić.
Irena musiała coś stracić, żeby zobaczyć, ile już dawno utraciła.
To był jej punkt graniczny – miejsce, w którym można już tylko się zatrzymać albo zniknąć.
Zwrócę uwagę obecność mężczyzn, zwłaszcza Andrzeja. Czy chciała Pani pokazać, że uzależnienie jednej osoby wciąga w spiralę współuzależnienia innych?
Tak, bo współuzależnienie to druga twarz tej samej choroby.
Andrzej przez lata żył w złudzeniu, że panuje nad sytuacją. Pomagał, ratował, kontrolował – aż sam się w tym zatracił.
Chciałam pokazać, że miłość bez granic potrafi być równie niszcząca jak alkohol.
Są granice, których nie można przekroczyć – nawet w imię miłości.
Pamiętam rozmowę z kobietą, która zadzwoniła do mnie w niedzielny poranek i powiedziała:
Wczoraj mąż oznajmił, że odchodzi. Byłam w szoku. Przecież ja go kocham.
To zdanie wciąż we mnie brzmi. A wraz z nim pytanie, które wtedy pojawiło się w mojej głowie: kogo naprawdę kochałaś bardziej – jego czy alkohol?
W książce pojawia się wiele emocji: złość, żal, tęsknota, lęk. Która z nich była dla Pani najtrudniejsza do oddania?
Wstyd.
To emocja, która paraliżuje najbardziej.
Kobiety potrafią przyznać się do smutku czy strachu, ale wstyd chowają głęboko.
Pisałam te fragmenty z ogromnym ciężarem, bo wiem, że to właśnie wstyd najczęściej trzyma nas w miejscu.
Czy relacja Ireny i Klaudii – kobiety, która pojawia się w życiu Andrzeja – ma w sobie coś więcej niż tylko wątek zdrady i rywalizacji?
Oczywiście.
To spotkanie dwóch kobiet, które w gruncie rzeczy są do siebie podobne – obie czegoś szukają, obie próbują być zauważone.
Nie chciałam pokazać klasycznej rywalizacji o mężczyznę, tylko dwie kobiety, które na swój sposób walczą o siebie.
W powieści terapia i spotkania grupowe odgrywają dużą rolę. Czy zależało Pani, by pokazać ich prawdziwy przebieg, bez upiększania i mitów?
W powieści kobiety jeszcze nie dotarły do tego momentu.
Terapia dopiero przed nimi – i to, czy podejmą to wyjątkowo trudne wyzwanie, okaże się w kolejnych częściach.
Na zaproszenie kobiet, które mnie inspirowały, uczestniczyłam jako cichy słuchacz w kilku terapiach.
Jedno mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem – podziwiam każdą osobę, która miała w sobie tyle siły, by pójść na terapię i głośno powiedzieć: Mam problem.
W tytule pojawia się słowo zatracenie. Czy w Pani rozumieniu to stan bez powrotu, czy raczej moment graniczny, który może prowadzić do przemiany?
Zatracenie to dla mnie moment, w którym człowiek przestaje siebie słyszeć.
Ale nie wierzę, że to stan bez powrotu.
Czasem trzeba się właśnie zatracić, żeby wreszcie się odnaleźć.
Dno może być początkiem – jeśli tylko przestaniemy w nie uciekać.
Zanurzone w zatraceniu to nie tylko historia o alkoholu, ale też o wstydzie, samotności i potrzebie bliskości. Który z tych tematów był dla Pani najistotniejszy podczas tworzenia tej opowieści?
Alkohol.
Bo to on staje się sposobem na zagłuszenie samotności, na poradzenie sobie z perfekcjonizmem, z lękiem, z pustką.
To ucieczka od samej siebie.
Każda z moich bohaterek szukała wymówki, powodu, dla którego sięgnęła po alkohol, ale tak naprawdę – uciekała przed tym, co sama w sobie stworzyła.
Monika Koszewska – autorka trzynastu książek, właścicielka wydawnictwa 1Punkt, prowadzi hotel i restaurację Pomarańczowa Plaża w Sopocie. Była dyrektor ds. sprzedaży i marketingu oraz wiceprezes zarządu w jednej z największych polskich firm IT. Dziś łączy pisanie z działalnością społeczną i wystąpieniami o świadomości, sile kobiet i życiu bez iluzji.
Jej książki kupicie w księgarniach, jak również na stronie www.monikakoszewska.pl