Wędrowycz poradzi sobie nawet ze sztuczną inteligencją. Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem
Data: 2025-08-18 13:42:16 | artykuł sponsorowany– Jakub nie daje sobie w kaszę dmuchać – a tłucze przeważnie tych których i my nie lubimy. Śpi ile chce, je co chce, do lekarza nie chodzi. Pije bo lubi. Myje się nieczęsto, bo uważa że mężczyzna powinien mieć zdrowy męski zapach, a nie pachnieć kwiatkami czy owocami dodanymi do mydła. Zasady jakieś tam ma – tylko własne – choć zazwyczaj się ich trzyma. Jak zajdzie naprawdę paląca potrzeba, nawet do odwiecznych wrogów potrafi wyciągnąć pomocną dłoń. Tylko że zrobi to z obrzydzeniem. Pewnie dlatego czytelnicy wciąż mu kibicują – mówi Andrzej Pilipiuk, autor cyklu o Jakubie Wędrowyczu. Właśnie ukazała się jego najnowsza odsłona – książka Wojsławicka masakra kosą łańcuchową.

Dobrze jest wrócić do starego Jakuba Wędrowycza?
Zasadniczo tak. Postać i świat, a także konwencja tekstów, są już drobiazgowo wymyślone – wystarczy rzucać kolejne pomysły i odpowiednio obrabiać. Chwilami sam byłem ciekaw, co nowego powstanie tym razem…
Po wgryzieniu się w robotę pojawia się etap, gdy nagle rodzą się zupełnie nowe pomysły, pisany tekst rodzi się trochę sam, obrasta nieplanowanymi scenami i absurdalnymi dialogami.
Ale najfajniej jest, gdy robota już skończona.
W najnowszym zbiorze Wędrowycz ponownie staje przeciwko Bardakom, tym razem uzbrojonym m.in. w napromieniowanego pająka i zabójczą poduszkę. Czy wymyślanie przeciwników dało Panu moc frajdy?
Mam różne pomysły – opowiadania o Wędrowyczu są o tyle dobre, że pozwalają na skanalizowanie tych naprawdę odjechanych. Notuję sobie różne różności, neologizmy, dziwne teorie, powiedzonka, wymyślam fragmenty dialogów od czapy – to wszystko daje się wykorzystać w tych tekstach. Siłą rzeczy, pojawiają się też przeciwnicy od czapy. Na przestrzeni 160 opowiadań byli już szaleni naukowcy, krwawi zbrodniarze, szamani dziwnych kultów, sataniści, sekciarze oraz plejada bytów bionekrotycznych…
Pewna frajda oczywiście w tym jest…
Choć akcja toczy się na wiejskich obrzeżach rzeczywistości, w opowiadaniach pojawiają się nawiązania do popkultury, na przykład Psi Patrol czy Walaszek. Co, według Pana, łączy świat Jakuba Wędrowycza z tego typu odniesieniami?
Jakub żyje tu i teraz. Popkultura przenika nasz świat jak eter, więc oddziałuje także na niego… Z tym Psim Patrolem to było, oczywiście, dla jajec.
W tekstach powraca motyw obcości: obcy szybko ginie, a lokalność staje się wręcz wartością nadrzędną. Czy ta wiejska wspólnota z Wojsławic to rzeczywiście ostoja porządku, czy raczej krzywe zwierciadło rzeczywistości?
Obraz jest, oczywiście, przerysowany – takich wsi, takich wspólnot już nie ma, może nawet nigdy nie było. Zresztą, i w moich u-TFU!-orach przecież tlą się konflikty na styku zwaśnionych grup, na styku władzy i obywateli, na styku organów ścigania i elementu – nazwijmy to – winnego, ale jeszcze nie skazanego…
W opowiadaniach pojawiają się podróże w czasie, eksperymenty genetyczne, a nawet epoka lodowcowa. Czy to poszerzenie uniwersum Wędrowycza wynika z chęci zaskoczenia czytelnika, czy raczej z potrzeby pokazania, że Wędrowycz poradzi sobie dosłownie wszędzie?
Te łatwiejsze pomysły są już wymyślone i napisane. Szukam fabuł w coraz dziwniejszych miejscach. A Jakub, oczywiście, radzi sobie wszędzie i z każdym problemem. Jeśli zajdzie konieczność, nawet sztucznej inteligencji doradzi… Albo dokopie.
Czytelnika, oczywiście, należy pozytywnie zaskakiwać. Nie jest to łatwe, ale sądząc po pozytywnych recenzjach, jeszcze jakoś daję rade. Dwunasty tom też powstanie.

Jakub Wędrowycz bywa odpychający: brudny, sarkastyczny, pijany, ale jednak budzi sympatię i respekt. Jak, po tylu latach, tłumaczy Pan fenomen bohatera, który łamie wszelkie zasady, a mimo to nie sposób mu nie kibicować?
Jakub nie daje sobie w kaszę dmuchać – a tłucze przeważnie tych których i my nie lubimy. Śpi ile chce, je co chce, do lekarza nie chodzi. Pije bo lubi. Myje się nieczęsto, bo uważa że mężczyzna powinien mieć zdrowy męski zapach, a nie pachnieć kwiatkami czy owocami dodanymi do mydła. Tłucze Bardaków, bo lubi rozruszać bicepsy i triceratopsy. Awantury i bójki wszczyna dla zdrowia – by podnieść ciśnienie krwi… Przemoc uważa po prostu za jedną z nielicznych rozrywek, jakie zostały mu na starość. A przecież… wypada na starość mieć hobby.
Zasady jakieś tam ma – tylko własne – choć zazwyczaj się ich trzyma. Jak zajdzie naprawdę paląca potrzeba, nawet do odwiecznych wrogów potrafi wyciągnąć pomocną dłoń. Tylko że zrobi to z obrzydzeniem.
Mimo że to już 11. tom, nadal można po niego sięgnąć bez znajomości poprzednich. Czy to efekt zamierzonego resetu?
Z reguły piszę tak, że kolejne książki można czytać bez znajomości pozostałych – ale uważny czytelnik ma więcej radochy, bo puszczam czasem oko, robiąc aluzje do innych swoich opowiadań, a różne cykle składają się w pewne większe uniwersum.
Wyjątkiem są cykle Oko Jelenia, Norweski Dziennik i Przetaina – tu jest bardzo mocna ciągłość zdarzeń. Ale ogromna część mojej prozy to opowiadania – tu nie ma problemu.
Pojawia się ciekawe zestawienie: z jednej strony groteska i absurd, z drugiej – refleksja nad pamięcią, lokalną tożsamością czy biurokratycznym absurdem. Czy uważa Pan, że przez śmiech łatwiej trafić z komentarzem społecznym do czytelnika? Oni zawsze to wyłapują?
Wędrowycz to satyra. Wbijam szpilki – jak to satyrykowi wypada. Czasem pod pozorem wbijania szpilek i cały gwóźdź wpakuję. Refleksji jest tam tylko trochę.
Odwrotnie te proporcje stosuję w opowiadaniach pisanych na poważnie. Powiedzmy tak: piszę teksty, które można odczytać na różnych poziomach. Kto chce, łyknie warstwę przygodową. Kto chce się chwilę zastanowić nas sobą i światem, który nas otacza – znajdzie coś dla siebie do przemyślenia. Oczywiście, są też okruszki dla fachowców – rzeczy które wyłapie 1% czytelników.

Jedno z opowiadań opiera się na planie Bardaków, by przerobić swojego byka w superbohatera. Czy to parodia marvelowskich schematów, czy raczej ukłon w stronę absurdalnej logiki, która rządzi Wojsławicami?
Robię sobie jaja z popkultury. Bardacy obejrzeli Spidermana i zaczynają kombinować po swojemu – radioaktywny pająk to nie problem, stalkerzy z Czarnobyla złapią i przywiozą. Ale dać się ukąsić, by zdobyć supermoce? Tu jednak górę bierze chłopski zdrowy rozsądek – bo może w rzeczywistości jest inaczej niż na filmach…
Już mnie komplementowano stwierdzeniami, że Wędrowycz to jedyny polski superbohater. Więc jako twórca superbohatera szanuję twórców innych superbohaterów. Tak trochę szanuję. W granicach rozsądku.
W opowiadaniu o Poduszce Uduszce pojawia się artefakt rodem z radzieckiej tajnej historii. Czy to nawiązanie do klasycznych teorii spiskowych, czy własna wariacja na temat duchów przeszłości, które wciąż nawiedzają polską prowincję?
Pomysł autorski – choć puszczam też trochę oko do czytelnika, bo scenę duszenia Lenina poduszką znaleźć można też w innym opowiadaniu. Teorie spiskowe lubię – szczególnie te najbardziej idiotyczne – stąd np. w tomie Faceci w gumofilcach Mikołaj Kopernik po ucieczce z Czyśćca trafia na kongres zwolenników płaskiej ziemi.
Duchy przeszłości nawiedzają nas na każdym kroku – ale o tym wolę pisać na poważnie, w opowiadaniach cyklu Światy Pilipiuka.
Wędrowycz to postać, która funkcjonuje na pograniczu horroru, satyry i fantastyki. Czy, Pana zdaniem, jest mu bliżej do swojskiego superbohatera, antybohatera, czy może po prostu ostatniego rozsądnego w kompletnie nierozsądnym świecie?
Zasadniczo w satyrze zazwyczaj stosujemy jeszcze średniowieczną koncepcję budowania humoru przez odwrócenie świata. Wady Jakuba w walce z wrogiem nagle okazują się zaletami. Zacofanie techniczne pozwala mu uniknąć pułapek współczesności. Wieloma rzeczami w ogóle się nie przejmuje, bo to dla niego naukowy bełkot, albo jakieś zagraniczne słowa, ewentualnie teorie nieznanym mu ludzi etc.
Rozsądek pewien posiada – ale zarazem sam wprowadza tyle chaosu, że w żadnym wypadku nie można go uznać za czynnik stabilizacyjny. Fakt: kilka razy uratował ludzkość. Albo przynajmniej własną gminę…
Książkę Wojsławicka masakra kosą łąńcuchową kupicie w popularnych księgarniach internetowych: