Przeczytasz z zachwytem, zdumieniem i wzruszeniem! „¦wiat³o¶æ i mrok" Ma³gorzaty Niezabitowskiej
Data: 2022-12-02 11:30:36Mi³o¶æ wbrew regu³om w wielokulturowym ¶wiecie.
Rok 1939. Ko³ki nieopodal £ucka. ¦lub przed synagog± gromadzi ca³e sztetel. Chana, siostra panny m³odej, i Jan, przyjaciel nowo¿eñca, ujrzawszy siê po raz pierwszy, niczym ra¿eni piorunem zakochuj± siê w sobie i wywo³uj± skandal, gdy na weselu – wbrew ¿elaznym zasadom -zatañcz± razem. Chasydkê i ziemiañskiego syna dzieli wszystko, religia, wychowanie, obyczaje, a tak¿e prawo talmudyczne. Czy Chana odwa¿y siê je z³amaæ, nara¿aj±c siê nawet na ¶mieræ z rêki ojca? Czy Jan, mimo wszelkich przeciwno¶ci i dzia³añ w³asnej rodziny, znajdzie sposób, by po³±czyæ siê z ukochan±?
¦wiat³o¶æ i mrok to historia wielkiej mi³o¶ci, opowie¶æ pe³na dramatycznych zwrotów, w której splataj± siê losy wielu postaci o wyrazistych, mocnych charakterach. Ma³gorzata Niezabitowska z niespotykan± dba³o¶ci± odtwarza klimat lat trzydziestych i z pasj± kre¶li obraz nie³atwych relacji miêdzy ¯ydami, Polakami i Ukraiñcami.
– Zale¿a³o mi, ¿eby niczym w kapsule czasu, przenie¶æ czytelnika na przedwojenne Kresy i przez historiê trudnej mi³o¶ci, która nie mia³a prawa siê zdarzyæ, a wybuch³a z ogromn± si³±, przedstawiæ skomplikowany fragment naszej historii – powiedzia³a w naszym wywiadzie Ma³gorzata Niezabitowska.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Znak. Dzi¶ na naszych ³amach przeczytacie premierowy fragment ksi±¿ki ¦wiat³o¶æ i mrok:
Piorun z gwia¼dzistego nieba
Chana
Ten dzieñ musia³ byæ inny od wszystkich innych dni. Wiedzia³am o tym od chwili, gdy ojciec podj±³ decyzjê, a z zaci¶niêtych w grymasie oburzenia ust ciotki Rozy, niczym syk wê¿a, wy¶lizgnê³o siê „nigdy”.
W naszej rodzinie nigdy nie zdarzy³o siê ma³¿eñstwo z misnagdem. My, chasydzi turzyscy, pobierali¶my siê miêdzy swymi. Dopuszczalni, choæ niezbyt chêtnie, byli jeszcze di stepaner, maj±cy równie¿ bo¿nicê w naszym miasteczku, w ostateczno¶ci di stoliner, którzy, jako ¿e nieliczni, zbierali siê w ma³ej modlitewni, w swoim sztiblu. Ci drudzy, przyznajê, byli mi bli¿si, gdy¿ ich cadyk, Nachum, jak ja, gor±co kocha³ muzykê i – opowiadali ¶wiadkowie – na ganku swojego dworu w Stolinie co wieczór wygrywa³ na flecie rzewne melodie podchwytywane chóralnym nuceniem przez uczniów, którzy go otaczali.
„Ty powinna¶ wyj¶æ za m±¿ za stolinera, a najlepiej za kantora”, ¿artobliwie proponowa³y mi siostry, a ja uwa¿a³am, ¿e pomys³ by³ ca³kiem dobry, lecz dzisiaj to najstarsza spo¶ród nas i najpiêkniejsza mia³a stan±æ pod chup± z jednym z tych, którzy – wierzyli¶my – jako niechasydzi, maj± martwe dusze.
Nie mog³am zatem cieszyæ siê, ¿e us³yszê z bliska, a nie przez otwarte okna Wielkiej Synagogi g³os-orkiestrê, to wibruj±cy wprost do nieba w najwy¿szych tonach, potê¿ny, gro¼ny, niemal zuchwa³y, to p³yn±cy delikatnie, tkliwy, ³agodny, ³kaj±cy, który sprawia³, ¿e dr¿a³am w boja¼ni bo¿ej lub ko³ysana têskn± s³odycz± modlitewnej pie¶ni zaczyna³am marzyæ. W sobotê lub ¶wiêto wymyka³am siê z naszej bo¿nicy i udaj±c, ¿e spacerujê nad rzek±, kr±¿y³am z ty³u Di Grojse Szi³, która wbrew nazwie nie by³a du¿o wiêksza od pozosta³ych domów modlitwy, wyró¿nia³a siê natomiast posiadaniem kantora. A ¿e na jego utrzymanie p³acili w gminie dobrowolnie, nie przymuszani przez kaha³, tak¿e chasydzi, nie czu³am, ¿e grzeszê, gdy opuszcza³am swoich, by uczestniczyæ w mod³ach misnagdów, które prowadzi³ ten, co by³ dum± sztet³.
Ale nigdy dot±d – te dwa s³owa nawracaj± dzisiaj refrenem – nie bra³am w nich udzia³u bez po¶rednictwa drewnianych ¶cian Wielkiej Synagogi. Nigdy nie widzia³am kantora ¶piewaj±cego w uniesieniu, bo by³am pewna, ¿e tak w³a¶nie ¶piewa³ i wyobra¿a³am sobie jego postaæ na bimie, rozmodlonego, z wyci±gniêtymi ku górze rêkami, kiedy zwraca³ siê tam, gdzie pod±¿a³y i moje pro¶by. ¯eby to wreszcie zobaczyæ, oczekiwa³abym z niecierpliwo¶ci± w ka¿dy dzieñ poza tym, w którym Sara rozpoczyna³a nowe, niezgodne z nasz± tradycj± ¿ycie, na domiar z³ego inaczej, ni¿ nakazywa³y nasze obyczaje.
Ojciec stara³ siê na wszelkie sposoby przekonaæ Finkelsztejnów do chasydzkiego ¶lubu i wesela i obiecywa³, ¿e sprowadzi samego reb Twerskiego. Rodzice Meira okazali siê nieprzejednani, Sara wchodzi do ich rodu i domu i zostanie tam przyjêta wedle ich obrz±dków. Zreszt±, jak przypuszcza³am, w±tpili w spe³nienie przez ojca obietnicy. Niedawno nasz cadyk zabroni³ ma³¿eñstwa kuzynki Fajgi z Chaskielem z Kiwerc, m³odzieñcem pobo¿nym lecz niechasydem. Jak¿e by wiêc Trisker Rebe zechcia³ pob³ogos³awiæ zwi±zek Meira i Sary?
Tate te¿ chyba nie w pe³ni w to wierzy³. Nie pojecha³, jak ojciec Fajgi, prosiæ o zgodê przed zarêczynami, tylko t³umaczy³, ¿e uda siê do Lublina, gdzie Rebe obecnie mia³ swoj± siedzibê, dopiero kiedy bêdzie móg³ zaprosiæ go do Ko³ek, no, a wtedy – twarz mówi±cego ojca rozpromienia³a siê – o, wtedy nasz cadyk przyjedzie w z³otej karecie. S³owa ojca b³yskawicznie rozesz³y siê po sztet³ i wzbudzi³y zdumienie, ¿e kto¶ tak stateczny jak Pinkus Zingelbojm sk³ada przyrzeczenia wprawdzie piêkne, któ¿ by nie pragn±³ przybycia ¶wiêtego mê¿a, ale niestety zupe³nie z chmur wziête. I sk±d on wymy¶li³ z³ot± karetê?, pytano. Mo¿e je¼dzi³ ni± Wielki Magid, za³o¿yciel dynastii, natomiast jego praprawnuk ju¿ æwieræ wieku temu, gdy w 1914 roku jeden jedyny raz odwiedzi³ nasze miasteczko, zosta³ tutaj przywieziony w modnym, odkrytym powozie.
Tymczasem w dzieñ ¶lubu zamiast cadyka statkiem z £ucka przyp³ynêli go¶cie Finkelsztejnów. Z nowin± przybieg³ Idzi, który korzystaj±c, ¿e nie pos³ano go do szko³y, postanowi³ sprawdziæ, czy woda w rzece nadaje siê do k±pieli i zobaczywszy parowiec, z bliska obserwowa³ schodz±cych z pok³adu. W¶ród nich odznacza³a siê spora, trzymaj±ca siê razem grupa. S±dzi³, ¿e to miastowi Polacy do momentu, a¿ podszed³ do nich reb Ozjasz, jak mój braciszek z szacunkiem tytu³owa³ starego Finkelsztejna, który hojnie ¶wiadczy³ na Talmud-Torê, o czym nie dawali zapomnieæ uczniom, w¶ród nich Idziemu, nauczyciele tej religijnej szko³y.
– Mo¿e to byli Polacy, Ozjasz Finkelsztejn prowadzi z nimi interesy – matka nie dowierza³a rewelacjom.
– Nie, mame – Idzi pokrêci³ g³ow±. – By³y w¶ród nich kobiety i dzieci i mówili po naszemu. S³ysza³em, reb Ozjasz wita³ siê z ka¿dym.
– Ale nie z kobietami! – wykrzyknê³a ciotka Roza.
– Nie, nie! – Idzi gwa³townie zaprzeczy³, a my odetchn±wszy z ulg±, jedna przez drug± wypytywa³y¶my go o przyjezdnych.
Przejête ciekawo¶ci±, chcia³y¶my poznaæ ich liczbê, ubiory, zachowanie, lecz braciszek powtarza³ w kó³ko, ¿e go¶cie reb Ozjasza stanowili wiêkszo¶æ pasa¿erów i wygl±dali jak Polacy z miasta. Na koniec, przyci¶niêty pytaniem, a sk±d on wie, jak miastowi Polacy wygl±daj±, wypali³:
– Jak doktor Ry¿kowski i jego ¿ona.
¯ona doktora?! Patrzy³y¶my na siebie – matka, ciotka, Sara, Riwka i ja – w niemym przera¿eniu. Doktorowa rzeczywi¶cie pochodzi³a z miasta, z du¿ego miasta, z Krakowa i ubiera³a siê, jakby dalej tam mieszka³a. Tak twierdzi³a Chajka, której matka, krawcowa, choæ szy³a tradycyjne stroje, zna³a siê na gojskiej modzie. Jednak, czy garderoba doktorowej by³a najmodniejsza, czy z zesz³ego sezonu, nie mia³o znaczenia. Ona jedyna w sztet³ nosi³a sukienki ods³aniaj±ce nogi prawie do kolan i krótkie w³osy, które strzyg³ fryzjer w £ucku, bo nasz miejscowy, Mosze Ajzenberg, ani by nie umia³, ani nie chcia³ wykonaæ podobnej fryzury, przystaj±cej wy³±cznie mê¿czy¼nie. Inne Polki w miasteczku, nauczycielki, ¿ony i córki urzêdników, policjantów, rzemie¶lników nie zmusza³y swym widokiem pobo¿nych ¯ydów do odwracania wzroku, a ¯ydówek do zgorszonego gapienia siê. W³osów, co prawda, nie zakrywa³y, ale mia³y d³ugie, upiête u starszych, zaplecione w warkocze u m³odszych i nie ¶wieci³y obna¿onymi ³ydkami.
Wiedzia³am, ¿e s± ¯ydzi, którzy ubieraj± siê i prowadz± jak goje, ale to byli apikorsim. Straszono nas nimi od ma³ego na równi ze zbrodniczym Hamanem z purimowej historii o Esterze: „To diabelskie nasienie zrodzone z ¿ydowskiej matki,” powtarza³ ponuro ojciec, „gorsi od wychrzt. Mechesi przynajmniej jawnie przechodz± na drug± stronê, oficjalnie przestaj± nale¿eæ do narodu, a apikorsim s± podstêpni. Niby ¯ydzi, a nie przestrzegaj± zasad Zakonu, które pozwoli³y nam przetrwaæ dwa tysi±ce lat galut, wygnania. S± odstêpcami zas³uguj±cymi na cherem” koñczy³, podkre¶laj±c z satysfakcj±: „I wielu cadyków oraz rabinów kl±twê na nich rzuci³o”.
Czy¿by, je¶li Idzi siê nie myli, na co, znaj±c jego bystro¶æ, trudno by³o liczyæ, tacy odszczepieñcy mieli staæ siê Sary, a po¶rednio i nasz± rodzin±?, martwi³am siê. Jak siostra bêdzie siê w¶ród nich czu³a, jak bardzo bêdzie rozdarta miêdzy sprzecznymi nakazami pos³uszeñstwa wobec mê¿a i wobec Rebego? Do tej pory podobne problemy nas nie dotyczy³y. Apikorsim ¿yli gdzie¶ daleko, w miastach, nie w naszym sztet³. W ogóle nie stykali¶my siê z nimi, nie zna³y¶my ¿adnego.
I nagle ¶cisnê³o mnie w ¿o³±dku. A Chaim? Popatrzy³am na matkê. Czy jej równie¿ przysz³o to do g³owy? Twarz mia³a powa¿n±, lecz nie smutn±. Uspokojona postanowi³am, ¿e i ja nie bêdê my¶la³a o Chaimie, dzisiaj nie. Wystarczy innych curesów, bo po relacji braciszka wróci³y strachy przyt³umione zapewnieniami Ozjasza Finkelsztejna, które sk³ada³ ojcu.
„¦lub ¿ydowski to ¶lub ¿ydowski. Nawet ci, którzy do synagogi chodz± raz do roku w Jom Kipur, staj± pod chup±”, mówi³. „A wy i my jeste¶my religijni, bardzo religijni” dodawa³, starannie unikaj±c dyskusji nad odmienno¶ci± miêdzy nimi a nami, która przy wybuchowym charakterze ojca mog³a ³atwo przerodziæ siê w spór. Czeka³am wiêc na ¶lub z niepewno¶ci± i z nadziej±, ¿e mimo tych ró¿nic bêdzie to dla Sary najwa¿niejsza w ¿yciu ceremonia, wznios³a i przepe³niona szczê¶ciem, kiedy traktuje siê pañstwa m³odych niczym parê królewsk±, która swoim zwi±zkiem odnawia Przymierze – ma³¿eñstwo zawarte miêdzy Bogiem a ludem Izraela. I do przybycia statku z weselnymi go¶æmi wydawa³o siê, ¿e tak bêdzie.
Prowadzi³y¶my pannê m³od± przez uliczki w pochodzie bli¿szych oraz dalszych krewnych i powinowatych, kuzynek i ciotek, przyjació³ek i s±siadek, a w miarê, jak sz³y¶my, do³±cza³y siê nastêpne, te¿ te niezaproszone, wszystkie ze ¶wiat³ami. Na placu przed Di Grojse Szi³ panowa³ ¶cisk. Zebra³o siê chyba ca³e sztet³, aby uczestniczyæ w chasene najpiêkniejszej dziewczyny w Ko³kach z najbogatszym m³odzieñcem i zaspokajaj±c ciekawo¶æ, spe³niæ jednocze¶nie micwê, dobry uczynek. A okazja by³a tym wiêksza, ¿e ¶lub odbywa³ siê w Lag ba-Omer, trzydziesty trzeci dzieñ siedmiotygodniowej ¿a³oby, której przestrzegali¶my na pami±tkê zarazy, jaka w staro¿ytno¶ci u¶mierci³a tysi±ce uczniów Rabiego Akiwy. Pomiêdzy ¶wiêtami Pesach i Szawuot tylko dzisiaj, osiemnastego ijar w tym roku 5699, dozwolone by³o zawieranie zwi±zków ma³¿eñskich, obcinanie w³osów i ró¿ne formy zabawy. Któ¿ by wiêc nie chcia³ przybyæ tutaj i odgoniæ smutek.
Zapad³ zmierzch, lecz od setek p³omieni lampek i ¶wiec by³o jasno. Podnios³am g³owê i z trudem dojrza³am hen, w górze, b³yszcz±ce na ciemnym tle punkciki i ucieszy³am siê, ¿e w tê noc s± niezakryte chmurami, przypominaj±c obietnicê Boga z³o¿on± Abrahamowi, ¿e da mu „potomstwo liczne jak gwiazdy na niebie”. W tym momencie z bo¿nicy wyszli rabin i kantor, graj±ca w podnios³ym tonie kapela zamilk³a i ludzie rozsunêli siê, utworzyli wokó³ chupy wielki kr±g, a gdy pod baldachim wprowadzono oblubieñców, rodziny, nasza i Finkelsztejnów, ustawi³y siê po stronie Meira lub Sary ze swoimi go¶æmi. I wtedy ich zobaczy³am.
Braciszek mia³ racjê. To nie byli nasi, to byli obcy, zupe³nie obcy. Ta inno¶æ bi³a w oczy. Wokó³ dominowa³a czerñ i biel. Chasydzi w jedwabnych lub at³asowych kapotach, kaszkietach i spodniach wpuszczonych w wysokie buty i misnagdzi w przed³u¿onych marynarkach, kapeluszach z rondem i d³ugich spodniach, jedni i drudzy w bia³ych koszulach, odcinaj±cych siê od czarnych wierzchnich okryæ, w migotliwym ¶wietle niewiele ró¿nili siê od siebie, a kobiety i dziewczyny jeszcze mniej. Ubrane w ciemne spódnice, spod których ledwo wystawa³y trzewiczki, w perukach albo chustkach, okryte by³y przewa¿nie szalami, przestrzegaj±c tak¿e w ¶wi±tecznym stroju nakazu skromno¶ci, cnijut.
A obok du¿a grupa, bo wci±¿ trzymali siê razem, odmieñców. Kobiety z nieos³oniêtymi w³osami, w barwnych sukienkach, niektóre b³yskaj±ce skór± ods³oniêtych ramion i nóg. I mê¿czy¼ni… Mê¿czy¼ni bez nakryæ g³owy i bez bród! Stara³am siê skupiæ na ceremonii, która siê rozpoczê³a. Sara okr±¿a³a Meira siedem razy, buduj±c w wymiarze duchowym wokó³ obojga now±, wspóln± przestrzeñ, w któr± sama, po ostatnim obrocie, wkroczy³a, zajmuj±c miejsce u boku narzeczonego, a ja zamiast wodziæ oczami za najdro¿sz± mi osob±, wspó³odczuwaæ z siostr± ¶wiêty obrz±dek, co i raz zerka³am ku stoj±cym naprzeciw.
Nigdy wcze¶niej nie mia³am okazji przyjrzeæ siê ludziom z miasta. W czasie kilku krótkich wyjazdów do £ucka, po za³atwieniu interesów ojca, który mnie tam zabra³, wracali¶my na stacjê, by jechaæ poci±giem do Kiwerc i dalej autobusem do Ko³ek, a zreszt± zbyt by³am oszo³omiona ruchem i gwarem na ulicach, by obserwowaæ przechodniów. Teraz mimo woli mój wzrok kierowa³ siê na przybyszów, nie z pustej ciekawo¶ci, ale dlatego, ¿e byli ¯ydami. Ta ¶wiadomo¶æ mêczy³a mnie. Je¶li ¯ydzi wygl±daj± jak goje, jak rozpoznaæ, kto jest nasz, a kto nie? W miasteczku i okolicy nie sprawia³o to ¿adnej trudno¶ci. ¯ydzi nosili siê jak ¯ydzi, Ukraiñcy i mieszkaj±cy na wsi Mazurzy po swojemu, tak samo Polacy w sztet³. A ci…
„Mi Adir al ha-kol”, pro¶ba o b³ogos³awieñstwo dla m³odych, przerwa³a te rozmy¶lania. ¦piew kantora zdawa³ siê wznosiæ do Tego, który „jest ponad wszelkimi istotami”, a tu, na dole, przenika³ na wskro¶ nas, ¶wiadków ponownego z³±czenia przez Pana w jedno¶æ dusz mêskiej i ¿eñskiej, uprzednio w chwili przyj¶cia na ziemiê rozdzielonych. Pie¶ñ odgoni³a mój niepokój. Znów zwróci³am siê ku Sarze i Meirowi, którzy po b³ogos³awieñstwie wyg³oszonym przez rabina po kolei pili wino z kielicha. Potem, gdy Meir w³o¿y³ na palec Sary ozdobny pier¶cieñ, mówi±c: „B±d¼ mi po¶wiêcona tym pier¶cieniem, zgodnie z Prawem Moj¿esza i Izraela”, wraz z rzesz± zgromadzonych na placu krzycza³am: „Mekudeszet! Mekudeszet!”, po¶lubieni.
Przepe³nia³o mnie wzruszenie, ³zy pop³ynê³y po policzkach. Czy mo¿e istnieæ prostsza, a jednocze¶nie tak pe³na znaczeñ symbolika?, pyta³am siê w duchu, zachwycona motywem otaczania, powtarzaj±cym siê w dniu za¶lubin, gdy¿ okr±g symbolizuje nadprzyrodzone ¶wiat³o, które do¶wietla nasz± rzeczywisto¶æ. Welon otacza pannê m³od±, oddaj±c na wy³±czno¶æ pana m³odego walory jej cia³a i ducha, panna m³oda, okr±¿aj±c pana m³odego, otacza go opiek±, chupa otacza obydwoje, niczym dom, któremu wkrótce nadadz± kszta³t, pier¶cieñ otacza palec, jako codzienne przypomnienie o u¶wiêconym zwi±zku, a na weselu go¶cie wyra¿aj± swoj± rozradowanie, tañcz±c w ko³ach. I odpowiedzia³am sobie, czuj±c g³êbok± wdziêczno¶æ dla naszej tradycji i rytua³ów: nie, podobnych nie ma na ¶wiecie.
Lejzor Sznycer, wuj Meira i ¶lubny ¶wiadek, zacz±³ czytaæ ketubê, a ja ponownie popatrzy³am na apikorsim, jak okre¶la³am go¶ci Finkelsztejnów, bo g³adko wygolone twarze mê¿czyzn i kobiece g³owy z w³osami w ró¿nych kolorach i z dziwacznymi fryzurami nie pozostawia³y w±tpliwo¶ci, kim s±. Tote¿ popatrywa³am na nich ukradkiem, aby obejrzeæ dok³adnie ¯ydów wyklinanych przez ojca. Nie wiem, czego siê spodziewa³am, przecie¿ nie rogów ani diabolicznych znamion lub demonicznych cech, lecz to, ¿e przynajmniej z zewnêtrznego ogl±du nie byli tacy okropni, zaskoczy³o mnie.
Nagle moje oczy napotka³y wzrok m³odego cz³owieka, którego zauwa¿y³am ju¿ przedtem, a teraz znalaz³ siê bli¿ej, nieopodal rodziców Meira. Wyró¿nia³ siê wzrostem i nie tylko tym. Od pierwszego wejrzenia uzna³am, ¿e to on powinien staæ pod baldachimem przy boku Sary i natychmiast skarci³am siê za g³upi± my¶l. Wraca³a jednak natrêtnie, poniewa¿ nieznajomy, jak nikt inny, kogo zna³am, dorównywa³ mojej siostrze piêkno¶ci±, je¶li mo¿na u¿yæ tego okre¶lenia wobec mê¿czyzny. By³ wyra¼nie widoczny w blasku lampki, któr± mia³ w rêku. Te ozdobne cacka z knotami os³oniêtymi r¿niêtym szk³em sprowadzi³ z £ucka specjalnie dla zaproszonych przez siebie Ozjasz Finkelsztejn. Inaczej, ni¿ chybotliwe p³omyki ¶wiec, dawa³y mocne ¶wiat³o, co pozwala³o dostrzec szczegó³y wygl±du i te¿ utkwione we mnie spojrzenie wysokiego m³odzieñca.
Zawstydzona, szybko odwróci³am siê ku chupie. Po odczytaniu wuj przekaza³ Meirowi kontrakt ¶lubny, który on wrêcza³ akurat Sarze na wieczne przechowanie jako zabezpieczenie jej bytu. Rabin, wzi±wszy puchar, szykowa³ siê do wyg³oszenia Siedmiu b³ogos³awieñstw, z których pierwsze dotyczy³o wina, a sze¶æ ma³¿eñstwa. Kiedy wolno, z namaszczeniem wypowiada³ kolejne wersy, us³ysza³am szloch stoj±cej obok matki. Sama by³am dziwnie rozproszona, niezdolna do nale¿ytego wczucia siê w s³owa b³ogos³awieñstw, nawet w ulubione przeze mnie, które zawiera³o ¿yczenia dla nowo¿eñców, aby odkryli w sobie wzajemnie spe³nienie, jakiego zaznali w nieskalanej formie, przebywaj±c pierwotnie w Rajskim Ogrodzie.
Przy³apa³am siê na tym, ¿e znowu bezwiednie porównujê Meira z nieznajomym, z podobnym, co poprzednio, wnioskiem. Meir, owszem, podoba³ siê dziewczynom w sztet³, bo mimo ¿e do¶æ niski i ry¿awy, odznacza³ siê masywn± budow± i zrêczno¶ci±, by³ energiczny, wygadany, sympatycznie zaczepny i ¶mia³ siê czêsto w prowokacyjny sposób, prezentuj±c niezachwian± pewno¶æ siebie. O nieznajomym nie wiedzia³am nic, ale i bez patrzenia widzia³am jego twarz, poci±g³±, zakoñczon± kwadratowym podbródkiem, z niezwykle jasn± cer±, podkre¶laj±c± zarys prawie prostych brwi nad ogromnymi oczami oraz czerñ faluj±cych, zaczesanych do góry w³osów. Meir móg³ uchodziæ za przystojnego, lecz takich by³o wielu, a wysoki m³odzieniec odznacza³ siê urod±, jak Sara, wyj±tkow±, st±d mój niem±dry pomys³, ¿e stanowiliby idealn± parê.
Tymczasem, przyci±gana si³±, której nie by³am w stanie siê przeciwstawiæ, zwróci³am spojrzenie ku nieznajomemu. Spogl±da³ na mnie! Powinnam odwróciæ wzrok. Powinnam, ale nie chcia³am i nie potrafi³am. Co siê ze mn± dzieje? Rumieni³am siê, dr¿a³am i nadal wpatrywa³am w jego oczy. Naraz wstrz±sn±³ mn± okrzyk: „Maz³ tow!”. Oprzytomnia³am. Gromkie „Maz³ tow!, Maz³ tow!”, ¿yczenie szczê¶cia, unosi³o siê nad placem, koñcz±c ¶lub.
Fragment powie¶ci Ma³gorzaty Niezabitowskiej ¦wiat³o¶æ i mrok.
W tek¶cie zastosowano skróty.
W naszym serwisie przeczytacie ju¿ kolejny fragment ksi±¿ki ¦wiat³o¶æ i mroki. Powie¶æ kupicie w popularnych ksiêgarniach internetowych: