"Wahadło Foucaulta" po raz pierwszy zostało opublikowane w 1988 roku. Na rynku wydawniczym w Polsce miało swą premierę pięć lat później. Przyznam się, że to nie pierwsza moja próba zmierzenia się z tą lekturą. Dopiero za czwartym razem udało mi się dobrnąć do końca. Dlaczego? Umberto Eco stworzył tym razem powieść pełną odniesień do kabały. Przepełnioną wyrazami zaczerpniętymi wprost ze słownika języka francuskiego. Jakby tego było mało dodał do tego opis kreacji fikcyjnego spisku. Natomiast sam jej tytuł nawiązuje do rzeczywistego wahadła zaprojektowanego przez francuskiego fizyka Jeana Bernarda Léona Foucaulta dowodzącego obrotu Ziemi wokół własnej osi, które ma tu znaczenie symboliczne...
A zatem o czym opowiada "Wahadło Foucaulta"? Znudzeni swoją pracą, po przeczytaniu zbyt wielu rękopisów o okultystycznych teoriach spiskowych, trzej próżni mężczyźni (Belbo, Diotallevi i Casaubon) wymyślają własną teorię spiskową dla zabawy. Nazywają ją "Planem". Ma być to mistyfikacja, która połączy średniowiecznych templariuszy z innymi grupami okultystycznymi poczynając od starożytności do czasów współczesnych. A punktem, z którego wszystkie moce ziemi mogą być kontrolowane będzie właśnie wahadło Faucaulta w Paryżu. Nasi bohaterowie ogarnięci obsesją zapominają, że to tylko gra. Co gorsza, inni zwolennicy teorii spiskowych biorą ich wymysł na poważnie. I wtedy właśnie kończy się zabawa a zaczyna niebezpieczna przygoda...
Nie da się ukryć, że aby pojąć całość stworzonej tu historii trzeba znać język francuski i mieć rozeznanie w okultyzmie. Przydałaby się także wiedza o kabale i choćby podstawowe informacje o włoskim socjalizmie lat 60. ubiegłego wieku. Pojawia się tu także wiele nawiązań do historii średniowiecza, jednak żeby je zauważyć niezbędna okazuje się dość obszerna wiedza na ten temat. Niestety, ale oczekiwane napięcie zostało tu zagubione w bagnie dialogu i tła. "Wahadło Foucaulta" stało się w pewnej części historią o wizerunku twórców teorii spiskowych. Dodatkowo zagłębia się w dziedzinie semiotyki i epistemologii, a nawet ontologii. Pokazuje jak tworzone są mity. Podaje powody do krytycznego myślenia o historii i rozważa co jest prawdą, a co wyobrażeniem. Krytykuje w żartobliwy sposób naukowców i ich dokonania, które miały często istotny wpływ na bieg historii. Przytacza kontrowersje wokół tematów, które zazwyczaj nie mają nic wspólnego z templariuszami lub tajnymi stowarzyszeniami. Lektura ponadto uzmysławia, że jednostki postrzegają obiekty jako całość nawet wtedy gdy nie są one kompletne dzięki temu, że umysł wypełnia luki opierając się na wcześniejszych doświadczeniach.
Odniosłam wrażenie, że autor popisuje się tu swą wiedzą i bawi się ze mną w kuglarza, prawie tak samo jak jego bohaterowie. Tak tu dużo wyspecjalizowanych i różnorodnych informacji, że można się zastanawiać, jak jednemu człowiekowi udało się dopasować je wszystkie do siebie. Rozpoczynając od templariuszy i kultów religijnych kończąc na tajemnicach alchemii. Roi się tu również od aluzji do oświeceniowej filozofii, historii i rytuałów. Pojawiają się tu także pytania o dążenie do znalezienia sensu i zrozumienia tajemnic życia. Dlatego książka jest bardzo trudna w odczycie. Przyznam się, że byłam zdezorientowana i przytłoczona ogromem wiedzy. Momentami miałam wrażenie, że poznaję pewną historię, a autor między wierszami próbuje przemycić inną. Mimo wszystko myślę, że nie należy jej treści brać zbyt poważnie. Uważam, że jej urok polega na szyderstwie i sarkazmie. Złośliwe a zarazem sprytne poczucie humoru i realizacja tak wielu wątków tworzy jakby gobelin. Zamiast próbować znaleźć jakieś skomplikowane powiązania pomiędzy powieścią Umberto Eco i wynalazkiem Jeana Bernarda Léona Foucaulta popatrzcie w beztroski sposób na pierwsze 300 stron tej książki, gdzie prawie nic nie dzieje, o wiele łatwiej przyjdzie wam to wszystko "strawić".
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Data wydania: b.d
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 680
Dodał/a opinię:
Agnieszka Chmielewska-Mulka
Wszyscy mamy kłopot z kulturą masową. Twórcy, ponieważ ją tworzą, konsumenci, ponieważ ją konsumują, ci, którzy nie mają z nią nic wspólnego...
Czy Biblia miałaby szansę u współczesnego wydawcy? „Muszę powiedzieć, że na początku lektury i po pierwszych stu stronach byłem nastawiony entuzjastycznie...