Za komentarz do tej genialnej moim zdaniem książki niech posłuży fragment protokołu po spotkaniu klubu książki, do którego pretekst stanowiła "Córka dyrektora cyrku":
Lektura pobudziła nas do zażartej dyskusji, której wnioski wyłożone są poniżej:
a. Większości z nas książka bardzo się podobała, a na wszystkich (obecnych) zrobiła wrażenie.
b. Postać głównego bohatera jest... wkurzająca, szczególnie z tymi jego szowinistycznymi tekstami i uproszczeniami, ale przecież nie każdy bohater literacki jest stworzony po to, by go lubić. Ten natomiast, choć trudno pałać do niego miłością, jest na pewno spójny -- od pierwszej do ostatniej strony autystyczny i tak skomplikowany, że aż prosty. Budzi złość czytelnika swoim niefrasobliwym podejściem do spraw powszechnie uważanych za ważne, swoim przesadnym podkreślaniem ,,olewania" sławy przy jednoczesnym stałym dbaniu o ,,rozprzestrzenianie się" na świecie. Doszłyśmy nawet do wniosku, że Beate była jego formą rozprzestrzeniania się (vel ,,wypróżniania"...)
c. Sam motyw pisarza, który w zasadzie nie jest pisarzem, wymyśla tylko wątki dla innych twórców jest arcyciekawy. Historie, które opowiada tym bardziej. Szczególnie do gustu przypadły nam opowieści o żywych szachach i Marry Ann McKenzie, o limicie na 12 miliardów dusz na świecie i o Więcej już o tym nie mówmy. Nie odkryłyśmy za to, czemu służyła historia o Paninie Maninie opowiedziana na trzy różne sposoby.
d. Zakończenie jest absolutnie przewidywalne (co nie znaczy, że nie jest ciekawe) i budzi protesty i oburzenie, z drugiej strony historia zatoczyła koło, wąż pożarł własny ogon (ogon pożarł węża?) i tak widocznie miało być. Natomiast już ostateczna końcówka (szachy na podłodze) niestety jest dla nas zupełnie niezrozumiała i pewnie niepotrzebna (może komuś się jednak skojarzyło jaki jest związek ostatniej sceny z historią o żywych szachach?).
e. Gaarder ujawnił też znów swoją filozoficzną duszę w rozważaniach włożonych w usta głównego bohatera. Poza wątkami o tym, że produkujemy więcej kultury niż jesteśmy w stanie przetrawić (ja osobiście się z tym zgadzam, ale też nie widzę w tym nic złego -- każdemu według potrzeb), pojawiają się w książce takie literackie perełki jak (...) czasy się zmieniają. Nawet Japończycy przestali popełniać harakiri, uważam, że to głupie, dekadenckie.
f. Moje wewnętrzne przekonanie: Córka dyrektora cyrku bardzo kojarzy mi się z książkami Murakamiego -- dzieje się w podobnym czasie, co książki niedoszłego noblisty (lata '60-90te), jest pisana w pierwszej osobie, zdania są dość krótkie, ale treściwe, klimat oderwania od rzeczywistości, nie wspominając już o motywie Metra -- karła bliźniaczo podobnego do tańczącego karla ze ,,Zniknięcia słonia" [sprawdziłam -- Elephant vanishes jest z 1993, a Córka... z 2001] oraz motywie pisarza, który ma wiele do powiedzenia, ale nie pisze z trylogii 1Q84 [2009].
g. Zaczęłam się też zastanawiać, czy być może i ja mam takich uczniów?
P.S. Jeżeli któraś z nas ma jeszcze jakieś nadzieje na to, że kiedyś napisze książkę, pamiętajmy słowa Gaardera: Tylko prości ludzie piszą powieści...
Informacje dodatkowe o Córka dyrektora cyrku:
Wydawnictwo: Jacek Santorski
Data wydania: 2008-05-01
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
8375540758
Liczba stron: 205
Dodał/a opinię:
Natalia Szumska
Sprawdzam ceny dla ciebie ...