By wszystko się zgadzało... Wywiad z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm

Data: 2020-05-12 14:15:40 Autor: Beata Bednarz
udostępnij Tweet

– Każdy z nas ma swoją obłaskawioną mniej lub bardziej rzeczywistość wokół, własny los – mówi Aleksandra Ziółkowska-Boehm, właścicielka archiwum Melchiora Wańkowicza, który zadedykował jej ostatnią książkę Karafka La Fontaine’a, autorka publikacji o bohaterach najnowszej historii Polski. W 2019 roku ukazały się jej książki Pisarskie delicje oraz Wokół Wańkowicza


Instytut Piłsudskiego, Nowy Jork, maj 2012

Uprawiany przez Panią gatunek literacki, zwany na Zachodzie creative non-fiction, wiąże się z dużą odpowiedzialnością za przytaczanie wypowiedzi rozmówców i mrówczą pracą dokumentacyjną. Szymon Kobyliński, który jest zacytowany w pięknym eseju otwierającym Pisarskie delicje, dowcipnie poradził Pani: Zawsze sprawdzaj informacje, nawet to, kto napisał „Pana Tadeusza", ja wiem, że Słowacki, ale muszę sięgnąć do biblioteki. Czy miała Pani jakąś szczególną przygodę związaną z weryfikowaniem faktów, np. taką, która dziś jest zabawnym wspomnieniem lub stała się lekcją pokory?

Aleksandra Ziółkowska-Boehm: Rodziewicz, bohater książki Z miejsca na miejsce w cieniu legendy Hubala, był nieszczęśliwy, gdy w pierwszym wydaniu napisałam, że jeden z wujów był właścicielem majątku na Kresach, a tymczasem go dzierżawił. Roman dostał maszynopis do sprawdzenia i to zdanie przeoczył. Powiedziałam, że poprawię w kolejnym wydaniu (było potem wydań w sumie cztery; także dwa w języku angielskim), ale widziałam, że się wręcz martwił.

Pomyślałam, jakie to ważne dla ludzi, o których się pisze, by się wszystko „zgadzało” (nie tylko daty, fakty historyczne). Że muszę o tym pamiętać, wysyłać kolejny raz tekst do sprawdzenia, samej także szukać potwierdzenia w materiałach, zbiorach, książkach.

Tak właśnie sprawdziłam, że bohaterka Kai od Radosława, Cezaria Iljin-Szymańska, której dzieciństwo upłynęło w Dżungarii, w miasteczku Zajsan wtopionym w góry Ałtaju na Syberii, wspomniała, że w Barnaule była duża kopalnia złota. Wyczytałam, że była tam przede wszystkim ogromna kopalnia srebra (Kaja podarowała mi na pamiątkę srebrną łyżkę, przywiezioną właśnie z kopalni w Barnaulu). Ustaliłyśmy w końcu, że chodzi o kopalnię srebra. Opowiedziała mi także na przykład o swoistej przyjaźni z wielbłądami. Pisałam ten fragment trzy razy, bowiem odsyłała mi z uwagą, że napisałam tak, jakby... męczyła wielbłądy, a ona się z nimi bawiła. Napisałam wreszcie zdania, które zatwierdziła, m.in.: drażniła je gałązką po chrapach. Na ogół były łagodne i posłuszne, klękały, gdy się na nie wsiadało, kroczyły majestatycznie, lekko się kołysząc.

W Pani książkach o Wańkowiczu często przewija się postać Zofii Romanowiczowej (z domu Górskiej), która była jego sekretarką, gdy pisał Bitwę o Monte Cassino. W Pisarskich delicjach przywołuje Pani cytat krytyka literackiego Mieczysława Orskiego, że Romanowiczowa jest świetną, wciąż u nas niedocenianą pisarką emigracyjną. Od jakiego utworu radziłaby Pani zacząć poznawanie jej bogatej twórczości?

AZB: Zofia Górska Romanowiczowa jest autorką pięknych powieści, które polecam, m.in. Baśka i Barbara, Przejście przez Morze Czerwone, Łagodne oko błękitu, Groby Napoleona, Sono felice.

Podczas okupacji niemieckiej była łączniczką ZWZ/AK. Po aresztowaniu przez gestapo w 1941 roku cztery lata była więziona w obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Po wojnie we Włoszech – jak Pani przypomina – była sekretarką Melchiora Wańkowicza, gdy pracował nad trzytomową Bitwą o Monte Cassino. Po latach w książce Sono felice napisała między innymi, jak wiele zawdzięcza pisarzowi, oraz że dzięki niemu została pisarką.

W książce o Wańkowiczu mam tekst Powroty Zofii Romanowiczowej, w którym napisałam o dość delikatnej sprawie, która do mnie „wróciła”, żeby pokazać... że Wańkowicz – wtedy pięćdziesięciokilkuletni – był „dżentelmenem” (mówiąc trywialnie: nie szczypał dziewczynek). Nie napisałam o tym wprost, tylko – powiedzmy – subtelnie. Pamiętam, jak Wańkowicz żartobliwie mówił o haśle, za które dostał nagrodę Cukier krzepi... Mówił, parafrazując: Szczypta soli, szczypta cukru, nie szczypta dziewczynek.

Z Rexem Alanem Smithem, Południowa Dakota

Wydaje mi się, że krzywdzące jest określanie poetów i pisarzy tworzących na obczyźnie mianem „emigracyjnych”. Niepotrzebnie dodaje się to słowo. Każdy autor piszący w języku polskim jest przecież po prostu polski… A jeśli dodatkowo czuje się on Polakiem, to tym bardziej. Nieważne jest, gdzie tworzy. Czy podziela Pani ten pogląd?

AZB: Zgadzam się. O wiele lepsze jest określenie: „pisarz polski mieszkający we Francji..., w Stanach Zjednoczonych...”. I tak już się od lat pisze, proszę popatrzeć w wikipedię. 

Nikt nie nazywał Miłosza, Mrożka czy Gombrowicza pisarzami „emigracyjnymi”, a mieszkali w różnych częściach świata. 

Sławomir Mrożek w 1963 wyemigrował do Francji (kolejno mieszkał w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Włoszech, Meksyku), wrócił do Polski w 1996. W 2008 roku wyjechał do Francji, gdzie w 2013 zmarł (prochy są pochowane w Krakowie).

Witold Gombrowicz od 1939 roku przebywał na emigracji: do 1963 w Argentynie, od 1964 aż do śmierci we Francji (gdzie w Vence jest pochowany).     

Czesław Miłosz pracował w dyplomacji komunistycznego rządu Polski w USA i we Francji, gdzie w 1951 roku poprosił o azyl polityczny. W 1960 przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych, w 1993 roku zamieszkał w Polsce, gdzie zmarł w 2004 (pochowany jest w Krakowie).

Określenie „emigracyjny” zwykle wciąż dotyczy okresu po drugiej wojnie światowej i odnosi się do twórcy, który wybrał emigrację (niekoniecznie z własnego wyboru, często losy wojny rzucały ludzi w różne miejsca, jak właśnie Zofię Romanowiczową).

Po wojnie było wielu znakomitych ludzi pióra, których książki nie docierały do Polski. Nazywano „emigracyjnymi” pisarzy, którzy mieszkali i wydawali książki na emigracji. Uważam, że wciąż wielu znakomitych autorów – jak np. Floriana Czarnyszewicza, Zofię Romanowiczową, Danutę Mostwin – należałoby przedstawić w Polsce. I tak się powoli robi. Paulina Subocz-Białek i Ireneusz Staroń – autorzy monografii Nostalgiczna pieśń powrotu. O twórczości Floriana Czarnyszewicza – napisali książkę Poza mapą. O „Nadberezyńcach” Floriana Czarnyszewicza (Arcana 2020).

Tak samo jak Zofia Romanowiczowa mało znany jest wśród polskich czytelników, szczególnie krajowych, dorobek literacki Tomasza Łychowskiego. Urodzony w Angoli, mieszkający w Brazylii – poeta, malarz, wykładowca, tłumacz – tak zaczyna się w Pisarskich delicjach niezwykle interesujący rozdział dotyczący tego „emigranta, który posiada multiosobowość”, jak sam mówi. Jego życiorys to gotowy scenariusz na kapitalny film!

AZB: Byłabym szczęśliwa... gdyby zainteresowali się filmowcy. Podobnie bogate są losy bohaterów opisanych w książkach: Kaja od Radosława czyli historia Hubalowego Krzyża;  Z miejsca na miejsce w cieniu legendy Hubala czy Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon.

Sławno, 2019

Początkowo Tomasz Łychowski pisał w języku polskim, potem w angielskim, a obecnie tworzy głównie po portugalsku, ale w jednym z wywiadów powiedział, że to, co pisze, jest polskie, a to, co maluje, brazylijskie. Który wiersz lub tomik poetycki Tomasza Łychowskiego jest Pani szczególnie bliski?

AZB: Wyjazdy przyjazdy, odległości. Wiersze Tomasza Łychowskiego jakby zatrzymują w czasie. Przywołują fragmenty, które są częścią jego dzieciństwa. Zatrzymują też w przestrzeni, bo – jak pisze: Dzisiaj Łazienki, jutro Rio de Janeiro... Ale też, że można być „swoim własnym miejscem”. Do mnie jego wiersze trafiają w odczucia najwrażliwsze, może najcenniejsze. Znając polską historię, miałam czasami skojarzenia, których nie miałby czytelnik innej strefy kulturalno-geograficznej.

Autor, którego historia życia jest przejmująca, interesująca i wzruszająca – w swoich wierszach przywołuje strzępy przeszłości i obecnej rzeczywistości. Przywołuje zapamiętane obrazy, krótkie migawki, które, jak nam wszystkim, tkwią w pamięci, wychodzą z zakamarków pozornie zapomnianych. Są one różne: przyjemne, są obojętne, i są te ranliwe.

Każdy z nas ma swoją obłaskawioną mniej lub bardziej rzeczywistość wokół, własny los. Los Tomasza Łychowskiego jest trudny, piękny i bolesny, jednak nie czyni z niego sztandaru, nie obnosi się z nim. Ten los zna się tylko, gdy zanurzy w jego biografii.

Napisałam wstęp do tomiku wierszy Tomasza Łychowskiego Spojrzenia. Wiersze Wybrane (Rio de Janeiro 2016). Pokażę wiersz, który przysłał mi niedawno:

Tym co jest
 
Nadszedł czas...
Słowo, fraza, westchnienie
Miast pocałunku, utulenia, uścisku dłoni
Uskrzydlają to, co nieraz było tylko zwykłym gestem
Liturgią, powszedniością
Stają się ucieleśnieniem
Wytęsknionej bliskości
Wyśnionych spotkań
Pieszczot, czułości
Gdy powróci ten stracony czas
Ożywią, odnowią to co było, tym co jest 

23/04/2020
Tomasz Łychowski
 
Uroczy wiersz, pełen mocnej prostoty. Przywołam opinię Józefa Kunca: I ten raczej rzadki w naszej literaturze rarytas: tak dużo i pięknie o polskich heroinach ‒ żaden naród nie miał tak zasłużonych aniołów! Czy Pani zdaniem są takie „polskie heroiny”, o których nadal za mało się pisze i mówi?

AZB: Profesor Kunc ma absolutną rację... Polki są wielkimi bohaterkami... Mężowie, bracia, walczyli, ginęli w powstaniach, one wychowywały dzieci, prowadziły dom. Ile niezwykłych kobiet brało udział w Powstaniu Warszawskim... To są nasze wielkie „polskie heroiny”, nasze kochane polskie dziewczyny. Trzeba je przypominać, trzeba o nich więcej pisać.

Biurko pisarki oraz Suzy i Claude (koty proszą o... porządek)

Świętej pamięci Barbara Wachowicz w książce wydanej w 2014 roku Bohaterki Powstańczej Warszawy. My musimy być moce i jasne napisała: Mam nadzieję, że Oleńka – do cyklu swych książek o życiu i twórczości pana Melchiora dopisze pasjonującą rozprawę o setkach listów, jakie otrzymywał, adresowanych na przykład tak: »Melchior Wańkowicz. Warszawa« z dopiskami na kopertach: »resztę powinien znać każdy warszawski listonosz)«, »Każde dziecko wskaże«, »Polski Pisarz Narodowy«, »Wielmożny Pan Melchior Wańkowicz – potężny utalentowany pisarz, myślący, zacny, Polak i człowiek!«. Wielki pisarz chętnie odpisywał na listy swoich wiernych czytelników. Jednemu z nich radził, jak nazwać psa. Czy takich kopert i listów zachowało się dużo i czy byłby to, według Pani, ciekawy materiał na książkę?

AZB: Napisałam o listach od czytelników do pisarza osobny rozdział w książce Blisko Wańkowicza (powtórzony w Wokół Wańkowicza). Zatytułowałam go Curiosa. Dziwny jest ten świat, i o nim pisze Barbara Wachowicz. Są to listy powojenne, kiedy pisarz wrócił do Polski i zaczęły się ukazywać jego książki.

Czy nadają się na osobną publikację? Nie wiem, wydaje mi się, że nie. Często zawierają zwierzenia, czasami prywatne problemy, wiele jest ujmujących, wiele zabawnych. Wiele „grzecznościowych”, trochę „nijakich”.
Aby opublikować pełne listy czytelników – szczególnie te bardziej prywatne – należałoby się zwrocić do adresatów – gdy nie żyją – spytać ich rodziny o pozwolenie; takie panuje prawo (o ile wiem – można wydrukować w prasie nazwiska i poprosić o zezwolenie... czyli wykonać próbę nawiązania kontaktu).

Zaintrygowała mnie wzmianka w Pisarskich delicjach, że Zofia Wańkowicz w kalendarzu prowadziła dziennik, na co składały się notatki, zasłyszane zdania i powiedzenia wnuczek. Urocza jest zacytowana przez Panią rozmowa o książkach Zofii Wańkowicz z wnuczkami Anią i Ewą, które zapytały ją, czy ich dziadek napisał w Zielu na kraterze prawdę. Może interesująca byłaby książka będąca zbiorem rozproszonych wypowiedzi Zofii Wańkowicz, a także jej córek i wnuczek? Na przykład paryska „Kultura” w 1954 roku opublikowała esej Zofii Wańkowicz pt. Kombatantki. Może nie znamy jeszcze wszystkich tekstów i zapisków Zofii Wańkowicz?

AZB: Czy jest wystarczająco tekstów na osobną książkę, nie wiem. Zapiski, które Pani wspomina, to są nieduże pojedyncze kartki. Ani Melchior, ani Zofia Wańkowiczowa nie pisali dzienników. Dużo dowiadujemy się z listów – ukazały się w dwóch tomach pt. King i Królik. Korespondencja Zofii i Melchiora Wańkowiczów. Są fascynujące i piękne. Zachęcam do ich lektury.

Zofię z Małagowskich Wańkowicz też można zaliczyć do zaszczytnego grona „polskich heroin”. Gdy w lutym 1918 bolszewicy otaczają Mińsk Litewski, Zofia działa w Kole Polek, w ramach którego opiekowała się więźniami i rannymi żołnierzami z rozbijanych polskich oddziałów. Przysięgam na tę Polskę, którą w sercu noszę, że wiary pokładanej we mnie nie zawiodę… – taką przysięgę składały działaczki tego stowarzyszenia. Może biografia Zofii Wańkowiczowej też zasługuje na przypomnienie?

AZB: Przywołuje Pani 1918 rok. Zofia i Melchior pobrali się w lutym 1916 roku. W 1919 urodziła się córka Krystyna, w 1921 – Marta.

Zofia Wańkowiczowa na pewno była niezwykłą osobą. Przywołam ponownie dwutomową korespondencję King i Królik Korespondencja Zofii i Melchiora Wańkowiczów. Tom pierwszy obejmuje lata 1914–1939, tom drugi –  lata 1939–1968 (Pani Zofia zmarła w 1969). Jakże dzielnie radziła sobie w czasie okupacji – wróciła na Żoliborz (z Ochoty, gdzie przed wojną Wańkowiczowie mieszkali) do domu na Dziennikarskiej, wynajmowała pokoje, by mieć z czego żyć.

Ogólnie mówiąc, w swoich kilku książkach poświęconych pisarzowi skupiłam sie na jego pisarstwie i bogatej biografii. Piszę o donosach na pisarza, o jego trudnościach w każdym niemal etapie życia. O rodzinie pisarza – żonie i córkach – zapewne mogłoby być więcej. W książce Mieczysława Kurzyny O Wańkowiczu – nie wszystko także mało jest o Zofii Wańkowiczowej, którą autor znał wiele lat. Szkoda, że ta książka nie jest wznawiana. Maszynopis Mieczysław Kurzyna pokazał Marcie z Wańkowiczów Erdman, córce pisarza. Nie ma błędów i jest starannie opracowaną biografią pisarza.

Ukazał się nieduży tom korespondencji Wańkowicza z córką Krystyną, która zginęła szóstego dnia Powstania Warszawskiego, podczas walk w rejonie cmentarza kalwińskiego na Woli. Świadkiem śmierci był jej ówczesny dowódca, „Gryf” – Janusz Brochwicz-Lewiński.

Inny tekst – to moja niedługa serdeczna korespondencja z Martą po śmierci jej ojca.

Zajęłam się tłumaczeniami – w Stanach Zjednoczonych ukazała się moja książka Melchior Wańkowicz Poland’s Master of the Written Word, w trakcie tłumaczenia jest Bitwa o Monte Cassino.

Crazy Horse, Południowa Dakota

Dzięki Pani pracy jako kustoszki pamięci Melchiora Wańkowicza znamy przywoływaną korespondencję małżeństwa: Kinga i Królika, z lat 1914‒1968. Jeden z Pani Wańkowiczowskich dylematów dotyczy ukazywania „trudnej strony” ich związku. Zna Pani wersję pisarza, który wręczył Pani tzw. diarusz, ale nie zna Pani „prawdy” Zofii Wańkowicz. Publikacja owego diariusza oraz wersji Zofii, jeśli taka istniałaby, chyba nie zmieniłaby opinii większości admiratorów twórczości Melchiora Wańkowicza? Że była to piękna para, która może być wzorem dla małżonków, ponieważ mimo wielu burz dziejowych oraz osobistych błędów i rozterek uczuciowych on i ona lojalnie przy sobie trwali ponad pół wieku.

AZB: Wańkowicz nie pisał dziennika. Przytaczany diariusz – niedługi (dziesięciostronicowy) – pisany w 1945 roku, był publikowany w „Plusie Minusie”, literackim dodatku do „Rzeczpospolitej” w 2010 roku pt. Róż na kraterze.

W 1951 roku, pięć lat po połączeniu z żoną (lata wojny byli osobno), ukazuje się książka Ziele na kraterze, gdzie Wańkowicz z wielką atencją i pietyzmem pokazał lata międzywojenne, okres okupacji i cierpienie matki po stracie córki. Karty pokazujące szukanie ciała Krysi są przejmującą elegią na rzecz zmarłego dziecka i oddaniem hołdu matce, jej bólu, jej przeżyciom.

Napisałam w Pisarskich delicjach, że małżeństwo Zofii i Melchiora Wańkowiczów było pod wieloma względami wyjątkowe: piękne, trudne i serdeczne. Ileż wspólnie przeżyli nieszczęść i katastrof! Pani Zofia straciła w młodym wieku matkę, braci, oboje stracili córkę, dom, dorobek życia. Na emigracji żyli w nędznych warunkach, po powrocie do Polski uzyskali względny spokój, przerwany procesem pisarza w 1964 roku. Ukochany przez czytelników pisarz osiągnął pozycję jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich.

Jak wiele książek pomogło nam przejść przez trudności, przez załamania… Pamiętamy książki, które wywołały nasze wzruszenie, łzy i uśmiech – przypominam słowa z Pani tekstu pt. Bądźmy dobrzy dla pisarzy, odczytanego w Londynie we wrześniu 2011 z okazji 60. rocznicy Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Do jakich tytułów często Pani wraca w trudnych chwilach oraz jakie książki poleciłaby przyjaciołom i admiratorom swojej twórczości na czas epidemii?

AZB: Lubię wciąż sięgać po nowe książki, poznawać nowych autorów. Lubię także powracanie do klasyki, których ponowna lektura pokazuje często, jak się zmieniamy.  

Jeżeli mogę polecić swoje książki na czas epidemii... Podróże z moją kotką – o mojej przyjaźni z kotką Suzy (potem dwoma kotami), która zaadoptowała Normana i mnie w Teksasie i przez piętnaście lat była naszą towarzyszką, także podróży. Wędrowała z nami po indiańskich rezerwatach, latała samolotami do Polski, gdzie była ponad dwadzieścia razy. Jej śmierć wciąż boli, była to kotka wyjątkowa. Teraz mam „drugą parę kotów” i wiele o nich mogę powiedzieć, chciałabym także napisać.

Polecę jeszcze książkę pokazującą moje dzieciństwo i młodość, myśli i pragnienia, które opisałam w Ulicy Żółwiego Strumienia.

Z kotką Suzy

Z moich innych książek na obecny czas –  jeżeli mogę polecić – o dzielnych ludziach, którzy wiele przeszli, których nieszczęścia, tragedie nie złamały. Są to: Kaja od Radosława, Lepszy dzień nie przyszedł już (opowieść o Rodziewiczu Z miejsca na miejsce w cieniu legendy Hubala), Dwór w Kraśnicy i hubalowy Demon.

Także indiańską Otwarta rana Ameryki, która przybliża współczesne niemałe problemy amerykańskich Indian....

Może te książki dodadzą sił w obecnym trudnym okresie?...Chciałabym.

Wracam do tych książek właśnie dlatego, że mają krzepiącą moc. W myśl przysłowia: „Bogactw nigdy dość” oraz słów napisanych do Pani w jednym listów przez „polską heroinę” – Cezarię Iljin-Szymańską, ps. „Kaja”: Co teraz piszesz? Czy jako Pani domu i literat masz czas na tęsknotki i towarzystwo do poplotkowania? (tak miło jest czasem poplotkować sobie) – i chęć do uśmiechania się tak do nikogo – po prostu, bo dobrze jest żyć, pragnę zapytać w imieniu wszystkich wiernych czytelników: co nowego z Pani twórczych zamierzeń?

AZB: Nigdy nie wiem, czy ukończenie książki zabierze mi rok, czy trzy... Nie chcę zapeszać... Pisanie to poświęcenie – ze swoistą pokorą o tym mówię. Mam kilka tematów, którymi się zajmuję. Oby mi życia starczyło na ich skończenie... Jak mówiła moja kochana Mama: obyśmy tylko zdrowi byli...


Od Beaty Bednarz:

Dwie książki, które ukazały się w ubiegłym roku: Pisarskie delicje oraz Wokół Wańkowicza, spotkały się z ciepłym przyjęciem ze strony zarówno znakomitych krytyków literackich, jak i zwykłych czytelników: „Dla czytelnika tej książki »delicje« rozpoczynają się na dobre w rozdziałach relacjonujących i komentujących okoliczności i drogi docierania przez autorkę do jej bohaterów, nawiązywania z nimi często bliższej znajomości i dzięki temu wynajdywaniu atrakcyjnych, mało w Polsce jeszcze wówczas zbadanych, tematów „kresowych” i innych” (Mieczysław Orski o Pisarskich delicjach); „To nie jest »tylko« książka wspomnieniowa. Wspomnienia zostały w niej połączone z rezultatami wielkiej pracy, której trud przede wszystkim historyk potrafi docenić” (Marcin Kula o książce Wokół Wańkowicza); „Dla miłośników twórczości autora Szczenięcych lat rzecz bezcenna” (Krzysztof Masłoń o książce Wokół Wańkowicza); W związku z tym, że dwie kompletnie różne książki trafiły do jednego tomu, każdy znajdzie we Wokół Wańkowicza coś, co go usatysfakcjonuje niezależnie od tego, czy woli suche fakty, czy też subiektywną i »domową« narrację (Izabela Mikrut); „Wokół Wańkowicza stanowi obszerne i bardzo drobiazgowe kompendium wiedzy o pisarzu oraz jego twórczości” (Natalia Rowińska); „Wyszła prawie encyklopedia Wańkowiczowska. M.[Melchior] W.[ańkowicz] byłby zachwycony zapewne” (Adam Wierciński); „rzecz pasjonująca. (…) Jest w tym pisarstwie Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm wielka czystość intencji. Ton, jak w wierszu Tarnina Zbigniewa Herberta „kilka czystych taktów/ to bardzo dużo/to wszystko” (Anna Bernat o Pisarskich delicjach); „Ogromną przyjemność sprawiło mi odczytywanie przemyśleń i rozważań Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm przekazywanych czytelnikom jako element wypełniania pisarskiej misji, którą przyjęła do realizacji” (Małgorzata Poniatowska o Pisarskich delicjach); „Książka bardzo ciepła, bo sercem pisana” (Tomasz Łychowski o Pisarskich delicjach); „Lepsze i ładniejsze byłyby »pisarskie owoce«. Bo publikując swoje historie, Aleksandra Ziółkowska-Boehm zbiera potem owoce. Tematy, które porusza, ludzie, którym poświęca opowieści ‒ to wszystko przynosi bogaty, wspaniały plon; właśnie piękne owoce. I to jest najbardziej poruszające w tej prozie” (Krzysztof Zajączkowski o Pisarskich delicjach); „I ten raczej rzadki w naszej literaturze rarytas: tak dużo i pięknie o polskich heroinach ‒ żaden naród nie miał tak zasłużonych aniołów!” (Józef Kunc o Pisarskich delicjach); „Tobie nikt się nie mógł oprzeć, nawet Giedroyć. Słodycz i stal, to ty” (Joanna Clark o Pisarskich delicjach).

To tylko kilka wybranych opinii. Recenzje Pisarskich delicji jeszcze ponoć mają się ukazać. Niebawem w londyńskim „Pamiętniku Literackim” Aleksandry Biegaj (obroniła pracę magisterską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach pt. Obrazy ludzkich losów w twórczości Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm). Ma też napisać dr Adam Wierciński.


Książkę Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm Pisarskie delicje możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - natanna
natanna
Dodany: 2020-05-15 11:28:01
0 +-

Bardzo ciekawy i inspirujący wywiad.

Książka
Pisarskie delicje
Aleksandra Ziółkowska-Boehm

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Niewolnica elfów
Justyna Komuda
Niewolnica elfów
Jak (nie) zostać królową
Katarzyna Redmerska ;
Jak (nie) zostać królową
Lucek
Iwonna Buczkowska ;
Lucek
Mykoła
Michał Gołkowski ;
Mykoła
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Faza kokonu
Joanna Gajewczyk ;
Faza kokonu
Bapu, opowieść o dobrym maharadży
Monika Kowaleczko-Szumowska
Bapu, opowieść o dobrym maharadży
Pokaż wszystkie recenzje