Magia kryje się w książkach. Wywiad z Maciejem Rożnem

Data: 2022-12-08 14:59:17 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

– W książkach ktoś słowami pozwala Ci się przenieść do innego miejsca, poczuć inne emocje, zobaczyć przygody, których w prawdziwym życiu nie doświadczysz. To, o czym czytasz, widzisz w swojej głowie oczyma wyobraźni. Więc chyba to właśnie jest najprawdziwsza magia, gdy się tak człowiek zatopi w jakiejś opowieści – mówi Maciej Rożen, autor książek z cyklu Strażnicy Wrót – Jaga i dom na orlich nogach oraz Jaga i stalowy chochoł.

Prawdziwa magia kryje się w książkach?

Zdecydowanie. Już od najmłodszych lat chłonąłem magię wyobraźni, czerpiąc ją z książek. Magia kryje się nie tylko w literaturze fantasy, można ją znaleźć w książce przygodowej czy dobrym thrillerze. W książkach ktoś słowami pozwala Ci się przenieść do innego miejsca, poczuć inne emocje, zobaczyć przygody, których w prawdziwym życiu nie doświadczysz. To, o czym czytasz, widzisz w swojej głowie oczyma wyobraźni. Więc chyba to właśnie jest najprawdziwsza magia, gdy się tak człowiek zatopi w jakiejś opowieści.

Gdzie jeszcze możemy obecnie znaleźć prawdziwą magię?

Chociaż jestem pisarzem, to sporo magii znajduję, wbrew pozorom, na platformach VOD. Oglądam dużo animacji, czerpię z nich często inspirację, a echa obejrzanych filmów często lądują w moich tekstach. Magię znajduję też, zbierając dokumentację do kolejnych książek. Rozmawiamy dzisiaj o drugiej części Jagi, obecnie piszę już tom trzeci i świeżość, ale też oryginalność czarów, jakimi posługują się moi bohaterowie i jakie funkcjonują w opisywanym świecie, zyskuję właśnie oglądając animacje, miksując obejrzane pomysły, łącząc je ze sobą.

A gry komputerowe? Nie jest to obce Panu medium, a wielu pisarzy wciąż jeszcze uważa, że gry komputerowe to samo zło.

Naprawdę? Dzisiaj? Myślę, że może było tak jeszcze dwadzieścia lat temu, ale dziś pisarze często realizują się także jako scenarzyści gier komputerowych, pomagają tworzyć wirtualne światy, piszą dialogi. Gry są dziś bardzo dojrzałym tworem kulturowym. Znajdujemy gry, które komentują rzeczywistość na bardzo poważnym poziomie, jak choćby polskie „This war of mine”, które mogą być dobrą rozrywką, które mogą nas nauczyć historii. Znajdujemy też gry, które są wspaniałymi propozycjami dla dzieci. Pamiętam, że jedną z gier, które sam przechodziłem z dużą przyjemnością, nim jeszcze doczekałem się dzieci, była seria „Little Big Planet". To niesamowite, jak połączono w niej ładną animację, dobry dubbing, pięknie napisane dialogi – widać w niej po prostu świetną pracę wielu artystów. Wszędzie, gdzie spotykają się artyści pierwszej próby: pisarze, graficy, scenarzyści, narrative designerzy, ilustratorzy, animatorzy, którzy dorzucają do tego część wizualną, game designerzy, którzy tworzą cały mechanizm gry, powstaje piękna historia, w którą można „wskoczyć". Oczywiście, tworzenie gry różni się trochę od tworzenia książki. Pisanie scenariusza do gry bardziej przypomina tworzenie konspektu powieści, jest dużo bardziej surowe, polega na tworzeniu nieco innego rodzaju konstrukcji, z których pozostali twórcy gry będą czerpać, na których będą się opierać.

Ale jest jednak trochę tak, że i telewizja, i gry komputerowe rywalizują z książkami o nasz czas, o czas młodego człowieka. A czasu nawet dzieci nie mają dzisiaj zbyt dużo.

Tutaj muszę się zgodzić, że rywalizacja różnych mediów o nasz czas jest dziś naprawdę bardzo duża. Czas jest jednym z najbardziej deficytowych zasobów, a jednocześnie największą wartością dla producentów treści. Bo – odchodząc już wyłącznie od kwestii czysto literackich – mamy dziś bardzo dużą nadprodukcję treści. Istnieje dziś, moim zdaniem, kryzys nadpodaży, który dla czytelnika, dla widza, dla gracza objawia się tym, że bardzo trudno jest być na bieżąco, konsumować wszystko, co wydawałoby się, że warto konsumować. Oznacza to, że trzeba dokonywać bardzo solidnej selekcji, a i tak człowiek może się bardzo łatwo pogubić. Rywalizuje o naszą uwagę VOD, rywalizują serwisy społecznościowe, gry, seriale i książki. To nie jest łatwa sytuacja dla twórców – także dla twórców książek dla młodych czytelników.

To prawda. Bohaterką Pańskich książek kierowanych do tej właśnie grupy odbiorców jest Jaga. Jaga jest jedenastoletnią dorastającą czarownicą, której imię natychmiast nasuwa bardzo oczywiste skojarzenia. Nieprzypadkowo.

Zdecydowanie nieprzypadkowo. Pełne imię i nazwisko mojej bohaterki brzmi „Jaka Kurzastopka". Jaga jest córką czarownicy, uzdrowicielki i hodowcy chat na kurzych nogach. Tworząc tę postać, opierałem się na coraz bardziej popularnym dziś zabiegu literackim.

Sama koncepcja zamienienia postaci negatywnej w pozytywną nie jest niczym oryginalnym. Widzieliśmy to niedawno w Disneyu – w nowych filmach tego studia opowiedziano historię z punktu widzenia Malefiki czy Cruelli. To niezwykłe, wspaniałe, chaotyczne postaci, pełne sprzeczności, a jednocześnie mogące budzić sympatię. Ile w tych historiach jest warstw i emocji! Bardzo mnie to fascynuje. Jaga – podobnie jak wspomniane przeze mnie bohaterki – oryginalnie jest postacią negatywną, ale jest też bardzo rozpoznawalna. Jej imię budzi natychmiastowe skojarzenia – gdy je słyszymy, od razu wiemy, o co chodzi, od razu wiemy, w jakim jesteśmy świecie.

Kiedyś trafiłem na coś takiego jak „dekalog Disneya" i jednym z przykazań było, by tytuł filmu od razu budził bardzo wyraźne skojarzenia. Oczywiście, można potem grać z nimi, bawić się z oczekiwaniami widzów czy czytelników – i to właśnie robię w moich książkach.

Podobnie jest z postaciami Twardowskiego czy Zawiszy Czarnego, które również zaczerpnął Pan z tradycyjnych baśni i podań ludowych. Myśli Pan, że to też są postaci, które jakoś rezonują z młodymi czytelnikami?

Mam nadzieję. W dzieciństwie przez wiele lat byłem harcerzem i dla mnie samo już imię Zawiszy Czarnego, ponieważ pojawiało się w prawie harcerskim – „słowny bądź jak Zawisza Czarny" – było bardzo ważne i do dziś pamiętam opowieści z nim związane. Z kolei Jan Twardowski jest najsłynniejszym polskim magiem, w wielu miejscach w Polsce są jego domy, pracownie, warsztaty. W dodatku pochodzę z Krakowa. Kraków to szczególne miejsce dla średniowiecznej magii. Na ówczesnym Collegium Maius można było studiować alchemię, to była kolebka ludzi zajmujących się tego rodzaju sztukami, znana na całą Europę. Na Rynku Głównym pod numerem 25, znajduje się Dom Twardowskiego, jest on również sportretowany w serii Jaga, jest kamienica przy Rynku Głównym 25.

Tradycyjne baśnie i podania ludowe są w Pana cyklu bardzo, bardzo ważne. Lubi je Pan, czy tylko wykorzystuje je w swoich książkach? Myśli Pan, że to wszystko jest żywe, czy właśnie o takich opowieściach dawno już zapomniano i warto przypomnieć je współczesnemu czytelnikowi? Jak Pan pracuje nad tym researchem?

Proszę spojrzeć na moją biblioteczkę. Atlas legend, Mitologia słowiańska, Księga smoków polskich, Bestiariusz, Smoki świata, Magiczne zawody, piękna seria Wydawnictwa Bosz, której autorów serdecznie pozdrawiam i dziękuję im za ten cykl. Wszystko zaczęło się od książki Bestiariusz Słowiański autorstwa Pawła Zycha i Witolda Vargasa – czułem wcześniej, że chcę wpisać tego typu opowieści w moją twórczość, ale miałem problem ze znalezieniem dobrych źródeł. Przez 2-3 lata czytałem, przeglądałem, wertowałem, szukałem inspiracji. Obecnie, rozwijając serię, sięgnąłem jeszcze głębiej – do mitologii japońskiej i japońskich stworów zwanych jokai, do mitologii hinduskiej, czytam też o mitologii ludów afrykańskich. Słowniki, encyklopedie, leksykony – to i fascynująca lektura, i niewyczerpane źródło inspiracji. Potem wystarczy tylko pozwolić, by to przez jakiś czas popracowało, pofermentowało w mojej głowie, a następnie po prostu spisać. Tak w moich książkach zrodziły się zmorcy, czyli magowie władający zmorami . Zmory są to ożywione koszmary, więc można było dorzucić maga, który starał się nimi władać.

Zastanawiałem się, jak taki mag się mógłby nazywać. Myślałem o Mararzu, o Koszmarniku, ostatecznie stanęło na Zmorcy. Zmorca Krzysztof Strachota to jedna z głównych postaci serii, to władca koszmarów, który potrafi je wyciągnąć z czyjejś głowy i sprawić, by stały się żywymi bestiami. Ta profesja magiczna to wartość dodana ode mnie, to element, którego nie znalazłem w mitologii, ale nie byłoby go bez godzin lektur, przeglądania encyklopedii, słowników, zgłębiania tych opowieści.

Czyli prawdziwa magia kryje się w książkach, nie ma wyjścia. I kryje się chyba w Krakowie, bo właśnie to miasto wybrał Pan jako scenerię swojej opowieści. Zapytać: „dlaczego" w kontekście tego, że jest to magiczne miasto, byłoby chyba niestosowne.

Ja urodziłem się i wychowałem w Krakowie, przeżyłem, przemieszkałem tam pierwsze 22 lata życia. Studiowałem też w Krakowie, na samym Rynku, więc o bardzo dziwnych godzinach chodziłem okolicznymi uliczkami. Jest w tym mieście magia. Czuje się ją w tych kilkusetletnich ulicach, kamienicach – zwłaszcza gdy można się nimi przejść o godzinie siódmej rano, gdy nie ma wokół turystów. Wówczas bardzo łatwo można wyobrazić sobie, że w tych miejscach żyją rusałki, że gdzieś w krzewach pochowane są julki i w każdej chwili można trafić na aucia, który Ci podłoży nogę i kiedy solidnie wyrżniesz, to mówisz: „auć!". Z gałęzi jesienią może na Ciebie spaść postrzyk, by Cię ugryźć w szyję i żeby Ci tam strzyknęło.

Kraków miał Pan z pewnością przed oczami, gdy pisał Pan swoją książkę – i jest to chyba pewne ułatwienie podczas tworzenia takiej powieści. Ale czy nie kusiło Pana, by stworzyć jakąś zupełnie własną przestrzeń, jakiś świat, by trochę pobawić się w Tolkiena?

Chyba nie miałbym śmiałości stawiać się na tej samej półce co Tolkien, natomiast muszę powiedzieć, że w swoich książkach stworzyłem własny świat. Jest w nich Kraków, ale są też Zaklęte Kotliny, które położone są nieopodal Krakowa, a pierwowzorem ich jest Jura Krakowsko-Częstochowska, konkretniej zaś – Dolina Będkowska. Zaklęte Kotliny stworzyłem właściwie od zera, obsadziłem je magicznymi istotami, tam zwykli ludzie nie mają wstępu. Stworzyłem też ten magiczny świat w domu, w którym mieszka Jan Twardowski. W historii o Jadze Twardowski prowadzi Dom Niespokojnej Starości dla Magicznych Istot. To dom stary, pięćsetletni, który rozrósł się tak, że swoimi korytarzami, komnatami praktycznie oplata cały świat. Nikt nie wie, jaki ten budynek jest duży – nie wie tego nawet sam dom – i faktycznie można się w nim zatopić. Mieszka tam bardzo dużo magicznych istot, które spędzają w nim swoją niespokojną starość. A Jaga w tym domu jest złotą rączką.

Stworzył Pan też dziesiątki fantastycznych, magicznych, niezwykłych istot. Zastanawiam się, które spośród nich „podkradł" Pan z mitologii, a które wymyślił Pan od początku?

W mojej powieści znaleźć można bardzo różne magiczne istoty, w dużej mierze zaczerpnięte z kultury słowiańskiej. Kręciek jest demonem powietrza, Perunica Jesienna to wielka pramatka burz, która 4. września nawiedza Polskę. To postaci zaczerpnięte bezpośrednio lub pośrednio z dokumentacji. Kręciek to duszek, demon opisany w Bestiariuszu Słowiańskim, Perunicę z kolei zaczerpnąłem z kalendarza świąt słowiańskich. Zresztą cała druga część jest wkomponowana w taki kalendarz właśnie. Historia w pierwszym tomie rozpisana jest na 4-6 tygodni, w drugiej jest to już kilka miesięcy i staram się w miarę możliwości wplatać dawne święta słowiańskie – tak, żeby cały czas pulsowały w tle. Bardzo mocno miksuję, biorę coś z folkloru i mieszam to tak, by pasowało do fabuły, ale też do spójności świata.

Istoty, które od początku do końca stworzyłem, to na przykład plątacze. Plątacze przypominają pająki, ale zamiast odnóży mają ręce do plątania. Inspiracją były stukacze, czyli takie złośliwe istotki, które w dawnych czasach chowały się po szufladach i stukały drewnianymi łyżkami. Dziś w domach raczej nic już nie stuka, ale ktoś przecież plącze nam te wszystkie kable komputerowe, prawda?

Prawda. Powiedział Pan, że dużo Pan miksuje w książkach legend, fikcji, prawdy, opowieści, historii. To taki postmodernizm w wersji dla dzieci?

Właściwie tak, jest to koncepcja bardzo mi bliska. Jestem też wielkim fanem kultury, animacji amerykańskiej, Pixara, Warner Bros, Dreamworks, zawsze marzyłem o tym, by tworzyć tego typu historie: spektakularne, z dużą ilością akcji, które potrafią bez skrępowania czerpać z tradycji, ale budują na tej bazie nowoczesną opowieść, ze współczesną dynamiką i charakterem.

W Pańskich książkach mamy domy na kurzych lub orlich nogach, które są żywymi istotami, z własnymi charakterami. Myśli Pan, że domy w naszym świecie też mają dusze?

Myślę, że niektóre mają. Ale by dom miał duszę, ktoś musi go tą duszą obdarzyć – i myślę tu o mieszkańcach tego domu. Dla mnie takim domem z duszą był dom mojej babci od strony mamy, który pamiętam od najwcześniejszych lat. To był dom, który dorastał piętrami. Pamiętam, jak odbywały się rozłożone na lata kolejne etapy tego dorastania. Mam gdzieś w swojej pamięci obraz parterowego, bardzo topornego domu z pustaków. Pamiętam dobudowane później jego pierwsze piętro i płaski dach. Pamiętam górali, którzy – gdy miałem 7 lat i donosiłem im wodę – budowali drugie piętro ze spadzistym dachem. Gdy ten strych został dobudowany, przez wiele lat pozostawał surowy – i to był mój plac zabaw. Na strychu mieliśmy wykonany z płyty paździerzowej stół do ping ponga, było tam hałda siana, zardzewiałe gwoździe, jakieś zakamarki, robiliśmy tam z moim kuzynem dosłownie wszystko i tak sobie myślę, że ten dom mógł przeniknąć do tej opowieści.

Ale był też mniejszy domek – bo tak, jak w historii o Jadze jest wielki dom na orlich nogach, Nieustraszony, tak jest też mały domek, drewniany, przyjaciel Jagi, który ma na imię Cykor. U mojej babci również był duży dom, była też mała altanka, która należała do mnie, do mojej siostry, gdy tam przyjeżdżaliśmy i która miała bardzo silną osobowość. Pamiętam słoje, ciemnobrązowe drewno w kolorze ciemnego bursztynu, pamiętam sęki...

Kiedy Pan opowiada, ale też kiedy Pan pisze, mocno widać, że myśli Pan obrazami. Szuka Pan takich namacalnych rzeczy, które każdemu mogą nasuwać skojarzenia, które od razu stają przed oczami. Jak to się robi i dlaczego?

Na pewno robię tak dlatego, że jest to moja cecha, pewna osobnicza „przypadłość", ale też dlatego, że przez większość dorosłego życia jestem związany z telewizją i filmem. Pracowałem przez wiele lat jako montażysta programów telewizyjnych, zdarzało mi się pracować jako copywriter i redaktor. Obecnie jestem liderem działu kreacji między innymi w telewizji Nickelodeon. Tworzymy na co dzień zwiastuny, ale oglądam też bardzo dużo telewizji w sposób zawodowy, świadomy i wciąż uczę się tego, staram się za każdym razem dowiedzieć, dlaczego pewne rzeczy działają – i w jaki sposób działają. Myślę, że to jedna moja noga tego mojego wizualnego myślenia.

Druga sprawa to fakt, że o pisaniu marzyłem od bardzo dawna. Miałem 17 lat i mówiłem, że chcę zostać pisarzem, natomiast 20 lat temu nie bardzo były kursy literackie, które tego uczyły. Panowało wówczas przekonanie, że pisarz jest artystą i ma po prostu chłonąć inspirację. Jeśli jest genialny, to sam się nauczy, a jeśli nie, to nic z tego nie będzie. Natomiast w branży telewizyjnej i filmowej panowało zupełnie inne przekonanie. Wiedziano, że scenarzystów można nauczyć pisania – ba, nawet trzeba ich tego nauczyć. Więc się uczyłem, zrobiłem dużo kursów scenopisarskich. Jedną z moich mentorek i nauczycielek na tym etapie była Agnieszka Kruk, która prowadzi szkołę pisania StorylabPro. W scenariuszu musi być wszystko napisane tak, by od razu było wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie można napisać, że ktoś wyglądał, jakby miał twardy orzech do zgryzienia. Trzeba wyjaśnić: zmarszczył brwi, wykrzywił usta, skrzywił się tak, jakby go bolał ząb. W scenariuszu od razu myślimy obrazami. Pewnie przez to, przez to, że mam doświadczenie w montażu, przez to, że warsztatu uczyłem się od scenarzystów, a w prozie szkoliłem się sam, dziś piszę bardzo, bardzo wizualnie.

To kiedy powstanie serial, film, albo chociaż animacja na podstawie przygód Jagi?

Bardzo bym chciał, by tak się stało – to moje wielkie marzenie, by Platige Image stworzył serial animowany o Jadze, albo żeby na przykład zaprosiło mnie do współpracy studio animacji Laika. Wydaje mi się jednak, że do tego trzeba czasu, seria musi się zakorzenić, zdobyć swoich fanów, poistnieć, by było wiadomo, jak duży ma potencjał dla producentów telewizyjnych czy twórców gier komputerowych.

Pisze Pan właśnie trzeci tom - a na ile części łącznie swój cykl Pan zaplanował?

Bardzo dużo myślę ostatnio o tym, w którym miejscu powinienem postawić ostatnią kropkę. Jest dziś taka tendencja, by rozciągać serie na bardzo wiele tomów – tyle że one w pewnym momencie zaczynają zjadać własny ogon. Mam wrażenie, że gdy niektóre cykle powieściowe zostają rozpisane na 8, 10 czy 15 części, w pewnym momencie zaczynają się stawać wtórne. Bardzo mi się podoba świat, który stworzyłem, dobrze się w nim czuję, ale samą historię o Jadze, Cykorze, Nieustraszonym, samą historię Strażników Wrót chciałbym zamknąć w czterech częściach. Jeśli później powrócę do tego świata, to może wezmę się za bary z Krzysztofem Strachotą i opowiem jego historię? Chętnie obsadziłbym go kiedyś w roli głównej. Może pojawi się w tej książce Jaga, ale sądzę, że po tych czterech częściach warto by było pozwolić jej trochę odpocząć. W końcu przechodzi bardzo intensywny okres w życiu – musiała uratować rodziców, gdy skończyła 10 lat, zagoniłem ją do pracy, co jest nielegalne, uczy się magii od Jana Twardowskiego i codziennie może przeżywać niezwykłe przygody... Dam jej te cztery tomy, by się wyszalała. A potem – zobaczymy.

Powieść Jaga i stalowy chochoł kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.