Większość ludzi ma bardzo proste marzenia. Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem

Data: 2022-08-09 14:22:32 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

– W mojej prozie zazwyczaj mocno skupiam się na bohaterach, pokazuję ich poprzez codzienne czynności. Pozwalam czytelnikowi zajrzeć im do garnków i do kieszeni. To daje zrozumienie tła opowieści oraz poczucie bliskości i wspólnoty z opisywanymi postaciami – mówi Andrzej Pilipiuk, autor powieści Przetaina.

Nie lubi Pan fantasy?

Z fantasy lubię Conana – te stare klasyczne opowieści o osiłku z mieczem. Tolkien nigdy mi nie podchodził. Kilka razy próbowałem czytać książki z tego podgatunku – ale zazwyczaj szybko rezygnowałem. Achaja Andrzeja Ziemiańskiego i Pan Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza to chyba jedyne wyjątki. I nie jest to klasyczne fantasy posttolkienowskie.

Sam napisałem w życiu tylko jedno opowiadanie fantasy – Błękitny trąd – i też nie było klasyczne. Byli ludzie, elfy, krasnoludy, ale wprowadziłem do tego świata trochę techniki. Bohaterowie posługują się heliografem, a osią fabuły jest wojna biologiczna toczona w quasi średniowiecznej scenerii.

Dlatego trzeba było ponad dwudziestu lat, żeby napisał Pan prawdziwą powieść fantasy?

Zazwyczaj tryb mojej pracy wygląda tak: czytam o ciekawych miejscach czy wydarzeniach historycznych i zaczynam kombinować jak wpleść w nie fabułę, jakich bohaterów użyć, by przez nich pokazać czytelnikowi dany epizod naszej przeszłości. Tymczasem od pewnego czasu chodziła mi po głowie opowieść, która nijak nie pasowała do żadnych realiów... To musiał być świat wymyślony od A do Z.

Ale i tak nie mogło być tak całkiem typowo, bo powieść fantasy połączył Pan z elementami postapokaliptycznymi.

We wczesnej młodości czytałem Cień kata Gene’a Wolfe'a, drukowany w odcinkach w „Fantastyce”. Tam ukazano umierający świat, gargantuiczne miasto, którego całe dzielnice są od dziesięcioleci opuszczone... Społeczeństwo, które wymyślił, cofnęło się do średniowiecza choć arystokracja dysponuje jeszcze okruchami wysokiej technologii. Poszedłem trochę inną drogą, ale łapię się na tym, że tamta powieść stanowiła dla mnie pewne odległe źródło inspiracji.

Połączenie dwóch odległych gatunków wydało mi się ciekawą koncepcją. Przede wszystkim – pozwala wykreować bogaty i złożony świat. Znaleziska, ruiny, starożytne inskrypcje, które można odczytać, ale niekoniecznie od razu zrozumieć...

W powieści wciąż powracają ślady dawnej cywilizacji, które bohaterowie – jak archeolodzy – skrupulatnie odszukują i usiłują wykorzystać. Można powiedzieć, że momentami bliżej Przetainie do Indiany Jonesa niż chociażby do Tolkiena.

Moje dzieciństwo i wczesna młodość to był czas „kina nowej przygody”. Oglądało się i Gwiezdne Wojny, i Indianę Jonesa, i ówczesne filmy SF. To na pewno miało na nas wpływ. A ekranizacji Tolkiena nie było. Pierwszą ekranizację Opowieści z Narnii też widziałem dopiero jako student.

Nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, że poprzednie epoki były epokami recyklingu totalnego. Wykorzystywano wszystko: stare szmaty przerabiano na papier, meble które się zniszczyły, szły na opał. Potłuczonymi garnkami i gruzem łatano dziury w ulicach. Z kości robiono klej... Metale przetapiano. Archeolodzy znajdują resztki resztek albo przedmioty celowo ukryte w ziemi. Przeważnie podczas wojny najeźdźcy rabowali i niszczyli wszystko co cenne, a to, co ocalało i mogło być jeszcze wykorzystane, przejmowali pogorzelcy – ocaleńcy.

Bardzo niewiele znamy miejsc „zamrożonych w czasie”, takich jak Pomepeje czy wrak okrętu Vasa. Zbadanie podobnych „kapsuł” daje mam ogromną wiedzę o życiu codziennym tamtych ludzi – są tam absolutnie unikalne przedmioty, których nigdzie nie opisano, nie narysowano. Z wspomnianych Pompejów mamy np. samowar – niemal identyczny jak XIX-wieczne rosyjskie! Do tej pory sądzono, że Rosjanie podgapili to urządzenie od Chińczyków, a tu niespodzianka. Samowary w Europie były już przed herbatą – co najmniej w 79 roku naszej ery.  

Społeczeństwo, które wymyśliłem, ma sporo szczęścia. Cywilizację ich przodków zdmuchnęły kataklizmy, a dobiła zraza. Ich świat to jedne wielkie Pompeje. Nikt nie niszczył celowo budynków, wyposażenie uległo tylko niszczycielskiej mocy czasu. I sporo ocalało.

Osiemset lat po zagładzie ci ludzie przeszukują ruiny. Stary miedziany durszlak, ładne kafelki czy dobrze wypalone dachówki sprzed 800 lat mogą się przydać. Umieliby zrobić podobne przedmioty, ale każde znalezisko pozwala zaoszczędzić czas i zasoby.

A jak jest w tym świecie z magią, która przyciąga do fantasy wielu czytelników?

Nie pojawiają się w Przetainie potężni czarownicy. Magia – wyłącznie szamańska – istnieje, ale nie odgrywa większej roli dla fabuły.

To świat regresu religijnego. Kiedyś cały kontynent oddawał cześć Ojcu Stu Światów i jego córce. Po upadku cywilizacji dawnych bogów czczą już tylko nieliczne plemiona – reszta powróciła do religii szamańskich. Święte bębny, których rytm zsyła wizje, narkotyki, tańce ekstatyczne – to swego rodzaju namacalny konkret.

Trochę to przypomina nasze czasy – powszechna wiara w przepływy energii kosmicznych, radiestezję, czakramy, pola mocy, kamienie przypisane do znaków zodiaku. U wielu ludzi tego typu gusła wypierają wiarę przodków... Pamiętam też podobne zjawiska w latach 80-tych. W Polsce działało wielu uzdrowicieli. Poważni ludzie studiowali odbijane z powielacza przedwojenne broszury okultystyczne. Pojawiały się książki o jodze. To wszystko krążyło w mniej i bardziej oficjalnym obiegu czytelniczym.

Ukoronowaniem tego trendu były seanse uzdrowicielskie Anatolija Kaszpirowskiego, nadawane przez rządową telewizję ateistyczno-materialistycznego, socjalistycznego państwa... 

Ludzie mają potrzebę obcowania z „cudownością”. Religia, która opiera się na świętych księgach i której kapłani modlą się, ale nie czynią cudów na zawołanie, do prostych ludzi trafia z oporami. Ten mechanizm ukazałem w Przetainie.  

Można powiedzieć, że w Pańskim wydaniu fantasy mocno schodzi na ziemię – więcej uwagi poświęca Pan zwyczajnym, codziennym czynnościom, jak przygotowanie zapasów na zimę czy pogrzebanie ciał zmarłych niż konflikt cywilizacji.

W czasach, gdy współpracowałem z miesięcznikiem „Fenix”, na jego łamach recenzowano różne książki. Na potrzeby recenzji stworzono kod obrazkowy. Część pozycji określano jako „fantastyka bliskiego zasięgu”.

W mojej prozie zazwyczaj mocno skupiam się na bohaterach, pokazuję ich poprzez codzienne czynności. Pozwalam czytelnikowi zajrzeć im do garnków i do kieszeni. To daje zrozumienie tła opowieści oraz poczucie bliskości i wspólnoty z opisywanymi postaciami.

Towarzyszymy im, gdy wypruwają flaki z wrogów, ale też gdy w zelowanych butach brną przez błoto... Pokazujemy bohaterów, którzy mają problemy – czasem bardzo podobne do naszych, czasem inne.

Odwołuję się do pewnych doświadczeń archetypicznych. Pierwsza wspólna podróż Dave’a i Tyry? Wielu z nas dostało kiedyś pod opiekę młodszego krewniaka czy dziecko znajomych z zadaniem: „pokaż mu nasze miasto” albo: „przetransportuj bezpiecznie tu a tu”. Mamy doświadczenie nadchodzącej zimy – niemal każdy z nas robił z dziadkami czy rodzicami przetwory. Wielu z nas nocowało w namiocie w lesie, żyło choć przez kilka dni życiem obozowym. Konne eskapady po górach to już przeżycie nieczęste, ale ci, którzy go doświadczyli, wiedzą, ile jest jeszcze roboty przy zwierzętach, gdy dotrze się wreszcie w upatrzone miejsce.

Przetaina to rzeczywiście fantastyka dość bliska światowi, w którym żyjemy. I tu, i tu ludzie miewają podobne marzenia – jak pewna bohaterka, która nade wszystko marzy o tym, by stać się prawdziwą „dziewczyną z miasta".

Większość ludzi, nawet tych wykształconych, ma bardzo proste marzenia. Dobra robota, rodzina, fajne mieszkanie, auto, trochę pieniędzy na wakacje z dziećmi. Do tego czasem jakieś hobby.

Mała dzikuska nasłuchała się o tym, jak żyje się w mieście i, oczarowana tą wizją, podjęła wielotygodniową pieszą wędrówkę na południe... I znów – to doświadczenie nam bliskie. Niejeden z nas spakował kiedyś plecak i pojechał popracować w dużym mieście albo szukać lepszego miejsca do życia za granicą... Konieczność emigracji towarzyszy kolejnym generacjom Polaków.

A jednocześnie jej wybór nie jest tak do końca oczywisty. Tyra zakosztowała życia w mieście, znalazła miejsce dla siebie. Ale gdy pada propozycja, by wyruszyć na szlak, odzywa się w niej zew włóczęgi. Gdy dzikuski tańczą przy ognisku do rytmu bębnów, przyłącza się do nich. Lata spędzone w lesie wśród koczowników nie minęły bez śladu.

To też doświadczenie, które jest nam jakoś bliskie. Ile razy było tak że mieliśmy coś zrobić i nagle przypomniały nam się umiejętności, które nabyliśmy dawniej...

W Przetainie świat trochę się kończy – a przynajmniej może się skończyć dla Dave'a i jego plemienia, które musi znaleźć zupełnie nowe miejsce do życia. Wraz z towarzyszami wyrusza na wyprawę, która może im pomóc ocalić bliskich.

De facto bohaterowie już na wstępie przegrywają. Miasto Tess jest podobne do kwiatu w wazonie. Jeszcze jakoś wygląda, ale tak naprawdę jest już martwe i skazane na zagładę. Mądrzy ludzie to wiedzą. Kurczą się zasoby, dieta staje się monotonna. Kwaśne deszcze niszczą uprawy, jałowieją gleby, pojawiają się choroby ludzi, zwierząt, upraw... Po około stu dwudziestu latach istnienia kolonia chyli się ku upadkowi. Jakiś czas przed opisywanymi wydarzeniami sponiewierała ich epidemia.

Wyprawa nie uratuje miasta, ale jest cień szansy na ratunek dla plemienia... Trzeba iść, daleko, daleko, w poprzek kontynentu, odnaleźć miejsce z którego wyruszyli ich pradziadkowie, zbadać, czy jest możliwość powrotu.

Jestem ciekaw – próbował Pan przebywane przez bohaterów odległości oszacować w kilometrach?

Ta część podróży, gdy poruszają się konno, to pokonywanie dziennie po góra 35-40 km. Gdy są zmuszeni porzucić konie i ruszają przez naprawdę dzikie góry, sytuacja się komplikuje. To świat bez tworzyw sztucznych. Bohaterowie mają znacznie cięższe ubrania i namioty niż my. Zakładałem, że Dave niesie ciężar rzędu 40 kg, dziewczyny po ok. 20 kg. Szedłem kiedyś z ciężkim plecakiem 36 km przez norweskie góry. Sądzę, że w tak trudnym terenie realnie byliby w stanie przebyć po ok. 30 km. dziennie. 

Zachodnie pobrzeże leży naprawdę daleko. Trzeba przejść około ośmiuset, może tysiąca naszych kilometrów. Tak wynika z fabuły. Tak wynika też z logiki – bohaterowie żyją w kolonii. Metropolia, którą kiedyś opuścili, musi leżeć daleko, by na całe dekady zerwaniu uległy kontakty.

To „większy kawałek świata", który Pan opisuje, czy raczej mniejszy?

Założyłem, że ich planeta będzie rozmiarami trochę podobna do Ziemi. Poznają kawałek jednego kontynentu. Nie wiadomo, czy Przodkowie przebyli kiedykolwiek oceany – to prawdopodobne, ale nic na razie na to nie wskazuje.

Bohaterowie dobrze radzą sobie z odnalezieniem miejsca na mapie, używając stosunkowo prostych, wręcz prymitywnych metod. Ci ludzie rozgryźli, jak zastosować prosty układ dwu współrzędnych – coś jak u nas długość i szerokość geograficzna. Zapewne poradziliby sobie także z nawigacją.

Dave wydaje się mało przygotowany do tego rodzaju eskapady. Wydaje się, że nie ma zadatków na bohatera, jest raczej everymanem?

To zwykły chłopak, postawiony w sytuacji, która jest dla niego nowa. Bywał w górach, ale w innych. Nocował pod gołym niebem. Przebywał pieszo znaczne odległości. Obcował z bezludną dziczą – ale były to lasy. Podczas wyprawy natrafia na znacznie dzikszy teren. Brakuje tam nie tylko drewna, ale czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za opał. I dodatku jest znacznie zimniej niż na nizinach. Musi sobie jakoś poradzić... Co gorsza, musi nie tyko zajmować się sobą, ale i przeprowadzić przez góry dwie towarzyszki.

Jest też bardzo młody i podczas tej przygody przyjdzie mu mocno dojrzeć

17 lat to już próg dorosłości. Wydaje mi się, że jest stosunkowo dojrzały, podróż nadaje ostateczny szlif. Wielu rzeczy nie wie, musi planować, improwizować. Nam bardzo brakuje okazji zmierzenia się z własnymi słabościami, okazji do sprawdzenia się...

Myśli Pan, że każdy może zostać bohaterem?

Wydaje mi się, że to zależy od sytuacji. Kiedyś napisałem taką myśl: ogień walki jednych spiecze na żużel, innych wypali jak cegłę, a z nielicznych wytopi prawdziwą stal lub złoto. I w zasadzie to podtrzymuję.

Nasi przodkowie nieraz stawali w sytuacjach ekstremalnych. Obaj moi dziadkowie walczyli w II wojnie światowej. Wzięli karabiny i poszli zabijać Niemców. Wrócili, odwiesili broń. Obaj stanęli w sytuacjach etraordynaryjnych. Jeden z nich przeżył najazd na minę i dachowanie czołgiem oraz postrzał z rusznicy w miednicę. Drugi wpadł w SS-mańską pułapkę i przeżył, bo umiał się ukryć i skutecznie ostrzeliwać przeciw kilku Niemcom. Obaj zabijali wrogów. Było trzeba strzelać do hitlerowców, to poszli i strzelali. Obaj byli potem zupełnie normalnymi ludźmi bez traum czy fobii, które tak dobrze wyglądają na antywojennych filmidłach.

W Przetainie też to pokazałem. Gdy dochodzi do walki, trzeba dać z siebie wszystko i zabijać wrogów. Problem zaczyna się, gdy zachodzi konieczność dokonania egzekucji na zdrajcy. 

Opisuje Pan w powieści świat po katastrofie, której przyczyny usiłują odgadnąć uczeni. Pisząc tę powieść, wyobrażał Pan sobie świat po upadku jednego z wielkich historycznych imperiów? A może myślał Pan o świecie, jaki nastanie, gdy my znikniemy?

Czytałem sporo na temat schyłku antyku i wczesnego średniowiecza. Utrata znacznej części dorobku piśmienniczego starożytności, utrata technologii wytwarzania różnych przydatnych rzeczy, ogromny regres w wielu dziedzinach, postęp w nielicznych... Pewne rzeczy wymyślono wówczas od nowa.

W wymyślonym przeze mnie świecie cywilizacja Przodków doszła do progu rewolucji przemysłowej – zapewne nie odkryli prochu ani maszyny parowej, ale na przykład dobre mikroskopy czy precyzyjne zegary posiadali. Kataklizm zdmuchnął ich cywilizację, gdy byli mniej więcej na poziomie naszego XVIII wieku.

Najbardziej zaawansowane technicznie plemiona – jak to, z którego wywodzi się bohater – osiągnęły mniej-więcej punkt wyjścia. Znów jest mniej-więcej poziom wieku XVIII. W dużym mieście są ciastkarnie, można iść do fryzjera, jest suszarka do włosów działająca na płonący olej, jest gołębia poczta, są prasy drukarskie, choć nadal wiele rzeczy przepisuje się ręcznie.   

Pokaże Pan, co będzie dalej? 

W planach jeszcze co najmniej dwie książki osadzone w tym uniwersum. Okiść przy dobrych wiatrach chcę wydać mniej-więcej za rok.

Powieść Przetaina kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.