Ważna jest dla mnie równowaga. Wywiad z Beatą Bartczak

Data: 2024-04-10 14:47:21 | artykuł sponsorowany Autor: Danuta Awolusi
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla Ważna jest dla mnie równowaga. Wywiad z Beatą Bartczak z kategorii Wywiad

– Kobiecość i męskość wynikają z biologicznego ukształtowania nas jako gatunku ludzkiego. Jestem za dopełnianiem się tych płci, a nie za rywalizacją pomiędzy nimi – właśnie dlatego, że tylko w mądrym dopełnieniu zarówno kobiecość, jak i męskość mają szansę w pełni się ukształtować i rozkwitnąć, wydobywając to, co mają najlepszego. Jako ludzie chyba daliśmy się wmanewrować w walkę płci, wyrażaną albo przez podporządkowywanie, albo właśnie rywalizację i chęć zastąpienia jednej płci przez drugą. No i ponosimy tego przykre skutki. Dopóki nie zrozumiemy, że możemy zyskać, przyjmując wzajemnie to, co inne w nas, starając się to pokochać i uszanować, będziemy się szarpać jako społeczeństwo – mówi Beata Bartczak, psycholog i terapeuta, autorka książki Jesteś jak kwiat

Swoją nową książkę kierujesz do kobiet. I wspominasz o kobietach, które chciałyby osiągnąć wszystko i być we wszystkim dobre, a to rodzi frustracje. Skąd to pragnienie?

Myślę, że dążenie do bycia najlepszą we wszystkim jest w kobietach czymś, co narzuca im w dużej mierze nasza kultura. W ostatnich czasach, wzmocniona dodatkowo przekazem medialnym, staje się dla kobiet pułapką, w którą dają się złapać. Kobiety, z uwagi na to, że są bardziej relacyjne niż mężczyźni, większą wagę przykładają do tego, aby w tych relacjach osiągać sukces, chcą być akceptowane. I nawet, jeśli temu zaprzeczają, to silniej przejmują się oczekiwaniami społecznymi i oceną niż mężczyźni. Oczywiście nie należy wszystkiego generalizować, ale uwierz mi, że częściej spotykam kobiety, które mają kłopot z dystansem do siebie i do innych niż panów z podobnym problemem. Kobieta uważa, że wszystko musi zrobić – i to niemal natychmiast, że nie powinna odmawiać. Jeśli tak robi, obwinia się. Podam zwykły przykład z domowego zacisza. Wyobraź sobie sytuację, gdy mężczyzna wraca z pracy, a syn lub córka czegoś od niego chce. On najpierw zadba o siebie, o swój reset, o krótki odpoczynek, a kobieta natychmiast ruszy, aby z dzieckiem rozmawiać, zająć się nim. I to jest w porządku, jeśli w danym momencie ma na to przestrzeń, czuje się dobrze i naprawdę tego chce, ale jeśli akurat zajmuje się czymś innym, jest zmęczona, ma prawo odmówić. Dziecko może poczekać. Ale ona będzie wówczas uważała, że je krzywdzi. Kobiety porównują się, tworzą niedościgłe wzorce, którym nie są w stanie sprostać, a potem się zadręczają. Przykre jest to, że potrafią być w stosunku do siebie bardziej krytyczne niż mężczyźni. Co rusz słyszę o babskiej solidarności, ale osobiście po wielu latach pracy uważam, że to bardziej mit i myślenie życzeniowe niż fakt. Stąd poprzez moją książkę pragnę wzmocnić każdą kobietę, która nie zawsze wierzy w siebie i może się pogubiła. Zależy mi, aby dotrzeć do tych pań, dla których harmonijny i zdroworozsądkowy rozwój osobisty jest naprawdę ważny.

Piszesz o tak zwanych zasobach. To słowo mocno kojarzy się terminem terapeutycznym. Czym są ludzkie zasoby, w najprostszym ujęciu?

Lubię to słowo, ale masz rację. Występuje ono głównie w ujęciu terapeutycznym, choć w języku biznesu z powodzeniem też funkcjonuje. Dzielę zasoby na wewnętrzne i zewnętrzne. Te pierwsze wynikają z genetycznego wyposażenia, ale uwarunkowane są również środowiskowo. Każdy z nas rodzi się w określonym systemie rodzinnym, dorasta w konfrontacji z określonymi przekonaniami. Do tych zasobów warto zaliczyć nasze talenty, inteligencję, temperament, osobowość, ale i rozliczne umiejętności czy kompetencje społeczne, które można trenować przez całe życie. Dochodzą do tego zasoby zewnętrzne. Bez wątpienia jest to rodzina pochodzenia, a w momencie, gdy sami zakładamy nową, ta stworzona przez nas. Zasobami stają się też dobra materialne, praca, wiedza, pasje, kontakty towarzyskie, przyjaźnie, ale również wartości, które wyznajemy. Z zasobami łączy się mocno nasza duchowość, którą możemy rozwijać poprzez wyznawanie wiary, łączność z Bogiem, dbałość o ten kawałek siebie. Doświadczenia ludzi pokazują, że w różnych momentach życia potrzebujemy różnych zasobów, do niektórych wracamy po latach i je wzmacniamy, inne w toku rozwoju przestają mieć aż tak duże znaczenie. Dobrze mieć taki wgląd, a staje się on szczególnie pożądany, gdy przeżywamy kryzysy emocjonalne i psychiczne.       

Ciekawy jest rozdział o kobiecości. Definicja tego pojęcia zawsze wydawała mi się trudna do uchwycenia. A dla Ciebie, jako specjalistki, czym jest kobiecość?

W rozdziale, który wspominasz, dość jasno wypowiadam się na ten temat. Kobiecość i męskość wynikają z biologicznego ukształtowania nas jako gatunku ludzkiego. I tak, jak to opisuję, jestem za dopełnianiem się tych płci, a nie za rywalizacją pomiędzy nimi – właśnie dlatego, że tylko w mądrym dopełnieniu zarówno kobiecość, jak i męskość mają szansę w pełni się ukształtować i rozkwitnąć, wydobywając to, co mają najlepszego. Jako ludzie chyba daliśmy się wmanewrować w walkę płci, wyrażaną albo przez podporządkowywanie, albo właśnie rywalizację i chęć zastąpienia jednej płci przez drugą. No i ponosimy tego przykre skutki. Dopóki nie zrozumiemy, że możemy zyskać, przyjmując wzajemnie to, co inne w nas, starając się to pokochać i uszanować, będziemy się szarpać jako społeczeństwo. A, tak najprościej ujmując, kobiecość łączy się dla mnie z pięknem, dawaniem życia, a więc w takim szerszym wymiarze – z tworzeniem, troskliwością, relacyjnością, dbałością o detale, dostrzeganiem kontekstów pozawerbalnych, emocjonalnością. Męskość z kolei przywodzi na myśl siłę, odwagę, dominowanie, zadaniowość, walkę, męstwo, ale i szlachetność, gotowość do poświęcenia oraz obrony rodziny. I możemy spierać się z tymi określeniami, przekonywać, że są ograniczające, a nawet stereotypowe, ale tak właśnie zostaliśmy stworzeni. Gdy wybucha wojna, to nie kobiety ruszają z bronią do walki, ale właśnie mężczyźni. One z kolei chronią i troszczą się o dzieci oraz starszych. To nie kobiety decydują się na pracę w kopalniach, ale mężczyźni. Nieprzypadkowo w przedszkolach dziewczynki chętniej wybierają zabawy społeczne, a chłopcy – ruchowe i siłowanki. Pomimo dostępu do różnych możliwości, natura okazuje się silniejsza. Oczywiście, żeby było jasne, nie twierdzę, że nie ma silnych i odważnych kobiet, gotowych do walki z wrogiem i niezwykle wrażliwych, subtelnych mężczyzn oraz chłopców bawiących się w dom lub dziewczynek bijących się z chłopakami. Mówimy jednak o pewnym wzorcu, do którego możemy się odnosić, kształtując swoją tożsamość. Szkoda, że dzisiaj robi się bardzo wiele, aby go rozmywać – zwłaszcza w młodym pokoleniu – i poddawać w wątpliwość coś, co stanowi o sile i możliwości przetrwania gatunku ludzkiego jako takiego.

Opowiadasz o tym, że mężczyźni i kobiety są różni od siebie pod wieloma względami. Tak nas ukształtowała biologia. Jednak co z kodem kulturowym, patriarchatem? Gdzie osadzić go w postrzeganiu tego, jacy są mężczyźni, a jakie są kobiety?

I znowu stoję na stanowisku, że najważniejsza jest równowaga. Wychodzę z założenia, że problemem nie jest to, czy mamy do czynienia z patriarchatem, czy dla odmiany z matriarchatem, ale bardziej z tym, kim jest ten, kto staje się liderem w danym środowisku. To od jego cech i własnej pracy nad sobą będzie zależeć powodzenie i komfort innych, tych, którzy zostali mu powierzeni. Zgadzam się, że w historii wielu rodzin są tragiczne doświadczenia związane z przemocą wobec kobiet stosowaną przez mężów czy ojców. To jest złem i powinno być napiętnowane. Ale coraz częściej mam wrażenie, że dzisiaj tego białego, heteroseksualnego mężczyznę chce się ukarać za wszystkie zawinione i niezawinione winy jego przodków. A kobiety w swoich dążeniach wolnościowych, a nawet dodam, jakimś zacietrzewieniu, wyzbywają się tego, co łączy się nieodmiennie z kobiecością, czyli daru płodności na rzecz kariery za wszelką cenę. Bo ktoś im kiedyś wmówił, że rodząc dzieci, będą kurami domowymi, inkubatorami  i zmarnują sobie w ten sposób życie. Spotykam się też z poglądami, że za gehennę kobiet odpowiada religia, że Biblia narzuca, aby kobiety były poddane mężom we wszystkim. To chyba najbardziej znany i cytowany fragment, a najsmutniejsze, że w żaden sposób nie ukazuje prawdy o tym, jak Bóg widzi kobietę, jak poprzez Maryję nadaje jej wyjątkowe znaczenie, jak ją docenia i wywyższa. Najłatwiej wyjąć coś z kontekstu i machać tym jak straszakiem. Jak widać – wciąż działa. Efekt jest taki, że stoimy przed trudnymi wyzwaniami dotyczącymi podejścia w odbiorze kobiecości i męskości w ogóle. Spotykam się z tym zjawiskiem u siebie w gabinecie. Trafiają do mnie bardzo młodzi ludzie, nastolatki, nie akceptujące w sobie ani kobiecości, ani męskości. No i najchętniej by sobie przeczekali gdzieś w zawieszeniu, nie identyfikując się z żadną z tych płci, z dołączonym bonusem w postaci braku konieczności podejmowania zobowiązań w dorosłości.

Utarło się, że powinniśmy siebie całkowicie akceptować. Ty jednak masz na ten temat nieco inną teorię?

Rozdział na temat akceptowania siebie dotyczy, jak pewnie zwróciłaś uwagę, kilku aspektów. W odniesieniu do godności ludzkiej, którą każdy człowiek ma przyrodzoną, jestem jak najbardziej za akceptacją. Chodzi mi bardziej o zaakcentowanie, wbrew dzisiejszym trendom,  że akceptacja wszystkiego, co robi człowiek, nie służy mu i tyle. Wychodzę bowiem z założenia, że jeżeli mi na kimś zależy, to pełna akceptacja wiąże się z przyjęciem go takim, jakim jest, bez oczekiwania, że będzie się rozwijał. I z tym się nie zgadzam. Jeśli zależy mi na kimś, chcę, aby wzrastał w różnych obszarach życia, żeby przekraczał różne swoje blokady, słabości. Oczywiście, nie wbrew jemu i nie na siłę. Celowo kładę nacisk na metodę małych kroków, na dawanie wsparcia, na obecność przy tej osobie, gdy dokonuje zmian w swoim życiu. Jestem też przeciwna akceptacji w duchu obserwowanego dzisiaj trendu pod hasłem positive body. I nie chodzi mi o to, że jesteśmy różnorodni, szczuplejsi, grubsi itp. Mam na myśli zdroworozsądkowe podejście, w myśl którego nie będę akceptować postaw, które prowadzą na przykład do otyłości, i klepać kogoś po ramieniu, ponieważ utrzymywanie się w takim stanie może kosztować go zdrowie, a nawet życie. Zawsze powtarzam ludziom: najpierw zadaj sobie pytanie, o co chodzi z tym akceptowaniem, czy o to, aby było nam wszystkim miło i przyjemnie, abyśmy się głaskali, czy raczej jesteś zwolennikiem dyscypliny i wysiłku na rzecz zmiany w życiu?

Poświęcasz miejsce także na stawianie granic. Kobiety mają bardziej problem ze stawianiem granic czy ich pilnowaniem?

Chyba z tym i z tym. Ale z moich doświadczeń wynika, że raczej z konsekwencją. One szybko się zapalają do różnych inicjatyw, pomysłów, zaleceń, które otrzymują podczas naszych spotkań. Gorzej wychodzi to w praktyce. Zwłaszcza w kontakcie z dziećmi. Mają poczucie, że krzywdzą innych, jeśli wymagają, jeśli odmawiają, jeśli zaczynają dbać o przestrzeń dla siebie. Chcą być dobre. A według nich bycie dobrą, to dawanie, bycie na zawołanie, to poświęcanie się. Bez oglądania się na siebie. Na swoje potrzeby. Kobiety szybciej niż mężczyźni z nich rezygnują. A mężczyzna potrafi, gdy jest zmęczony, przyznać się do tego i się położyć. Źle się czuję, więc mnie nie obchodzi, co robią pozostali domownicy. Muszę najpierw zadbać o siebie – uzna mężczyzna. A kobiety zatroszczą się najpierw o wszystko wokół. Trochę tak, jakby miały wrażenie, że bez nich świat się zawali. A potem – na przykład gdy już naprawdę jest z nimi źle i trafiają do szpitala – okazuje się, że bliscy radzą sobie – i to całkiem dobrze. Te kobiece „powinności” są w ich głowach. One się same programują w ten sposób. A gdy już sił im brakuje, padają z nóg, mają żal do bliskich i świata, że nikt ich nie rozumie. Pozytywne jest to, że powoli to się zmienia. Są panie, które nie mają ze stawianiem oraz egzekwowaniem granic trudności.  

Kolejna sprawa: zazwyczaj mówi się, by nie przejmować się opinią innych. A Ty mówisz, by jednak czasem brać ją sobie do serca?

Jestem daleka od stosowania w życiu tzw. mądrości z social mediów, a tego typu bon moty królują właśnie w sieci. Widać też tę tendencje w komentarzach i na forach, gdy ludzie sobie doradzają na wszystkie tematy. Tam spotykam często porady, aby nie przejmować się tym, co ktoś myśli, wyrażane w sformułowaniach: olej ją/jego, miej wywalone lub prezentowane bardziej dosadnie. Są nawet publikacje, zachęcające czytelników do wdrażania takiej postawy w życie. Ale w takim podejściu do rzeczywistości wciąż mamy do czynienia z hołdowaniu skrajnościom. Chcę przekonać moje Czytelniczki, że nie muszą odrzucać czyichś uwag i opinii, mogą je przemyśleć, bo nawet w krytyce można znaleźć coś, co wskaże na obszar, który warto rozwijać lub wzmacniać. Nie lepiej, zamiast się fochować, skorzystać z szansy i wykonać pracę nad sobą? Od razu też podkreślam, że nie zachęcam dla odmiany do nadmiernego martwienia się, przeżywania i analizowania wszystkiego oraz rozmieniania się na drobne. Ważna jest dla mnie równowaga. I o tym piszę. Kieruję się w życiu i zachęcam do nieulegania trendom i modom, bo to nie ma sensu.   

Twoja książka to zbiór wartości i porad, ale jednocześnie pewien rozrachunek ze stereotypami. Nie boisz się mówić wprost rzeczy trudnych. Na przykład tego, że za wiele oczekujemy od życia?

Wiem, że posłannik złej nowiny nie jest dobrze widziany. Ale wyszłam z założenia, że jeśli moja książka ma być autentyczna, to musi tych trudnych rzeczy dotyczyć. W trakcie terapii też nazywam rzeczy po imieniu. Zwracam uwagę na te treści. Nie zawsze jest to łatwe. Czasem oczekuje się od psychologa, że ma być kimś, kto pocieszy, wesprze, podniesie na duchu. Ja idę dalej. Nie chcę zostać w roli pocieszyciela. Lubię wstrząsnąć, nawet zirytować. To skłania innych do myślenia. Staram się za każdym razem urealniać sytuacje i wyprowadzać ludzi ze strefy komfortu. Oczywiście, na miarę ich gotowości. Trochę tak, jakbym zachęcała do sięgnięcia po odpowiednią parę okularów. Obraz przez nie widziany nie będzie idealistyczny, lękowy, negatywny, krytyczny, ale urealniony. Zaczynam jednak najpierw od budowania z tą osobą zasobów, aby zmierzyła się z wyzwaniami i nie poległa.        

Napisanie tej książki to efekt Twojej współpracy z kobietami? Sama jesteś jedną z nas. Czy historie z gabinetów dają Ci dystans?

Po tylu latach pracy mam spory dystans do życia, do siebie, ale przywoływane w poradniku historie dotyczą naprawdę wielu kobiet. Oczywiście, każdej z nas jej losy i zmagania wydają się wyjątkowe, indywidualne, niepowtarzalne. I w jakiś sposób takie są, ale mechanizmy, które obserwuję, są udziałem wszystkich ludzi. Praktyka psychologiczna ogromnie pomaga, ale sięgam też po doświadczenia z osobistych relacji. Uwspólniam je, aby zwrócić uwagę na konkretne zjawiska, procesy. Na tym mi zależy.   

Co terapeutkę popchnęło do pisania? Czujesz, że możesz w ten sposób pomóc jeszcze większej grupie osób?

Jestem, jak mówię o sobie, psychologiem i autorką w jednym. Mam za sobą epizod związany z dziennikarstwem. Zawsze lubiłam pisać. Uznałam, że w ten sposób też warto pomagać i rzeczywiście chciałabym dotrzeć do większej liczby osób. Książka jest zbiorem historii, porad, ćwiczeń do pracy własnej, motywujących do rozwoju osobistego. Tworzę nie tylko poradniki. Jakiś czas temu wyszła moja powieść Taką Cię zapamiętam. To pełna emocji saga rodzinna, traktująca o losach trzech kobiet, które łączą więzy krwi. Dotyka ważnych spraw i wydaje mi się, że udało mi się skreślić ciekawe psychologiczne portrety.  

Wiem, że planujesz całą serię poradników. Jakie będą kolejne odsłony?

Zgadza się. Z Wydawnictwem Oficynka zaplanowaliśmy cykl pięciu poradników. Następny z nich, II tom pt. Weź oddech pozwala w bezpieczny sposób zrozumieć własne emocje i się z nimi zaprzyjaźnić, by zwiększyć swój potencjał w codziennym życiu.  III tom, Stwórz relację, to książka, która  ma pomóc w określeniu, czego szukamy w relacjach z innymi ludźmi i jak sprawić, byśmy czuli się w nich szczęśliwi i bezpieczni.  W IV tomie Miej własne zdanie staram się pokazać i odkryć, jakie cudze przekonania oraz tzw. rodzinne przekazy nami kierują i jak budować własne. V tom Bądź w kontakcie pomaga rozpoznać wykorzystywane przez nas wzorce komunikacyjne i wzmocnić te pożądane. Ta seria to naprawdę kompleksowe ujęcie tych ciekawych tematów. Wierzę, że wszystkie części będą okazją do wielu przemyśleń, do przeformułowania opinii, wyciągnięcia ważnych kawałków dla siebie. A przede wszystkim, że okażą się pomocne.

Książkę Jesteś jak kwiat kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.