Tak naprawdę piszę serial. Wywiad ze Stanisławem Krzemińskim

Data: 2023-05-24 14:12:45 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

– Tytuł mojej sagi – Od Wschodu do Zachodu – odnosi się do podróży mojej bohaterki, ale też do rytmu dni, które przeżywamy, i symbolicznego obrazu naszego życia: narodziny to symboliczny wschód każdej i każdego z nas, a śmierć to nasz swoisty zachód. Ale jest to również nasza polska szamotanina między Wschodem a Zachodem. Odwieczny polski klincz: marzymy i tęsknimy do Zachodu, a jednocześnie mamy u nogi kulę wschodnich przyzwyczajeń, okruchów niemal azjatyckiej mentalności, czego bardzo boleśnie doświadczamy w Polsce i dzisiaj. Swoiste rozpołowienie mentalne narodu: z jednej strony chęć przynależności do Unii Europejskiej, a z drugiej, powiem brutalnie, wschodnia tęsknota do autorytaryzmu, do władzy, która wie najlepiej, co dla nas jest dobre – mówi Stanisław Krzemiński, reżyser, producent filmów i seriali telewizyjnych, autor powieści Ucieczka.

Bohaterką Pańskiej powieści Od Wschodu do Zachodu. Ucieczka jest Emilia Rossowska, która właśnie kończy naukę na pensji w Płocku, ma 16 lat i bierze udział w pierwszym balu debiutantek. To czas, w którym młode dziewczyny wchodziły w dorosłe życie. Ale czy faktycznie były dorosłe?

To bardzo trudne pytanie. Z jednej strony: szesnastolatki bywały wtedy często wydawane za mąż, więc społeczeństwo uznawało je za dojrzałe kobiety. Natomiast z dzisiejszego punktu widzenia były to szalenie nieopierzone i niewiele wiedzące o świecie gąski.

Dziewczęta ze środowisk szlacheckich – czy może raczej: postszlacheckich – chowano wówczas na dobrych pensjach „pod kloszem”. Uczono je tak zwanych talentów, czyli oczywiście języka francuskiego, muzyki, konwersacji, ogólnej wiedzy o literaturze, języków obcych. Naturalnie, wpajano także savoir vivre, kształtowano umiejętność zachowania się w towarzystwie. Wszystko to było jednak poddane bardzo sztywnym kanonom wychowawczym. O życiu pozarodzinnym czy pozaszkolnym młode kobiety wówczas wiedziały niewiele. Dość powiedzieć, że w tamtych czasach młode damy nie miały najmniejszego pojęcia o tym, jaka jest wartość pieniądza. Nie wyobrażały sobie tego, że kobieta może żyć inaczej, niż tylko będąc dodatkiem do mężczyzny. Ówczesne wychowanie było w dużej mierze nastawione na hodowlę panien do dobrego, najczęściej aranżowanego, zamążpójścia.

Wspomniał pan o nauce języków obcych. Ale – wnosząc z Pańskiej książki – można dojść do wniosku, że i to była raczej nauka języka w warunkach „laboratoryjnych” – inaczej mówiąc: że współczesna znajomość francuskiego mogła „zadziałać” podczas lektury modnej powieści ze słownikiem w ręku, a nie chociażby na paryskiej ulicy.

Tu pojawia się nadal aktualne pytanie, na ile szkolna nauka języka umożliwia funkcjonowanie w kulturze języka codziennego w obcym kraju? Emilia miała to szczęście, że była pod bardzo silnym wpływem swojej babki, która była Francuzką i ten język był jej wpajany od maleńkości. Ale – rzeczywiście – był to język klas średnich, w dużej mierze literacki. Jest taka scena w pierwszym tomie, kiedy nasza bohaterka dociera ze swoją opiekunką do Paryża i przed dworcem Saint-Lazare nie może zrozumieć, o co ją pyta dorożkarz. On mówi swoim slangiem i do Emilii nagle dociera, że ona tego języka tak naprawdę nie zna. Podobnie jest, gdy spotyka żebraka na paryskiej ulicy – i w wielu innych sytuacjach. Wówczas Emilia zaczyna rozumieć, że język jest zwierciadłem podziałów społecznych, że panuje dwoistość językowa, że na co dzień paryska ulica mówi zupełnie innym językiem niż ten, do którego nasza bohaterka była przyzwyczajona przez babcię i literaturę. To zresztą jest tematem jednej ze scen tomu drugiego: to debata na Sorbonie o roli języka potocznego w literaturze. Tę barierę we Francji przełamali dopiero Sue, Balzak i Hugo.

Szesnastolatki nie wiedziały wówczas zbyt wiele o świecie, ale i o życiu wiedziały zaskakująco mało. Podobnie jak o relacjach damsko-męskich...

Dziewczęta wychowywano według książek – i z książkami w ręku. Jeżeli nawet nastolatki czytywały romanse, to matki parafiną świecy zaklejały strony, które mogłyby być dla nich „niebezpieczne”. Natomiast obraz małżeństwa rodziców w tamtym czasie to był obraz dwojga ludzi, którzy do siebie mówią per „pani żono” czy „panie mężu”. Oznak czułości było bardzo niewiele, a jeśli w ogóle, była to czułość bardzo salonowa: całowanie w rękę, czasami na wigilię w policzek, ale pocałunków trącących erotyką, tak jak my to rozumiemy, te dziewczęta nie miały okazji obserwować. Oczywiście, na pensji plotkowało się po kątach z rozpłomienionymi policzkami o jakiejś uczennicy z ostatniej klasy, która uciekła z ogrodnikiem i zaszła w ciążę… Nikt jednak nie mówił o ciąży, tylko o tym, że „podobno spodziewa się maleństwa”, albo że jest „w stanie błogosławionym”. Cała ta sfera damsko-męskich relacji była spowita językiem ukrywającym rzeczywistość za parawanem pruderii. Do tego dochodziła jeszcze niesłychanie tradycyjna religijność, której odpryski mamy zresztą do dziś.

A jednak w Pańskiej powieści Emilia jest w tych sprawach uświadamiana przez ojca. Wprawdzie dopiero w noc przed wyjazdem z domu, ale jednak…

W scenie, którą bardzo lubię, a która była jedną z najtrudniejszych w pierwszym tomie, pojawia się rozmowa uświadamiająca Emilię. Jej ojciec jest lekarzem, takim „szlachciem bez ziemi” – przedstawicielem wykluwającej się wtedy polskiej inteligencji. Pamiętajmy, że po powstaniu listopadowym bardzo wiele szlacheckich rodzin było wydziedziczonych ze względu na uczestnictwo w powstaniu listopadowym. W okresie tak zwanej „nocy paskiewiczowskiej” pozostało im jedynie to, co mieli w głowach, bo majątki były rekwirowane przez Rosjan. Kiedy wracali z zesłania, nie mieli nic poza swoimi umiejętnościami. Takim człowiekiem jest ojciec Emilii. Zesłany w 1931, ucieka z Syberii do Polski. Jest świetnym chirurgiem, który ratuje życie również Rosjanom, bo taki jest jego lekarski etos. I on, w tę ostatnią noc przed wyjazdem córki z domu, ze strachu o jej przyszłość, przygotowuje ją jako człowieka i kobietę do wyjazdu na 4 lata do Paryża. To miasto cieszyło się złą sławą, bo z jednej strony było wprawdzie kulturalną stolicą ówczesnego świata, ale z drugiej - symbolizowało moralne zepsucia: bo rewolucja, bo wyzwolenie obyczajowe, bo kurtyzany…

Ojciec tłumaczy więc Emilii, czym są relacje damsko męskie. Dla niej to jest szok: w jej dotychczasowym świecie wszystkie bajki kończyły się przecież swoistą kurtyną: „a ja na ślubie byłem, miód i wino piłem”, lub „a potem żyli długo i szczęśliwie”.

Nagle Emilia dowiaduje się, że „stan błogosławiony” to ciąża, a „powicie maleństwa” to poród, ból, pępowina, krew i łożysko. Emilia jest przerażona podobieństwem do świata zwierząt, to dla niej prawdziwy szok. Jednak w drugim tomie – gdy na prelekcji w Collège de France mowa jest o teorii ewolucji – wspomnienie rozmowy z ojcem pozwala jej lepiej zrozumieć, o czym mowa.

Pozwoli Pan na dygresję: gdyby ówczesną świadomość damsko-męskich relacji, erotyki czy seksualności porównać do czasów dzisiejszych, to sytuacja wcale nie wygląda tak różowo, jak mogłoby się wydawać. Do tej pory w polskich rodzinach rzadko mówi się na ten temat. Mimo Internetu i pozornej dostępności wszystkich informacji ilość tragedii młodych dziewcząt wynikających z niewiedzy jest zastraszająco duża. W tym sensie rozmowa przeprowadzona 170 lat temu przez ojca Emilii z jego córką jest ponadczasowym przykładem otwartości rodziców w kontaktach z dziećmi. Również dziś matki czy ojcowie nieczęsto mają umiejętność takiej rozmowy z dziećmi o erotyce i seksie, jak na każdy inny temat.

Niby 170 lat to jest bardzo wiele w sensie uświadamiania społecznego, politycznego, obyczajowego. Kobiety dużo osiągnęły w walce o swoją tożsamość, samodzielność, suwerenność. Doskonale wiemy jednak, że ta batalia nie jest zakończona – inaczej chociażby akcja #metoo nie byłaby potrzebna.

Mówimy o rozmowie uświadamiającej, ale przecież nie odbyła się ona bez powodu. Z jednej strony Paryż, w którym na młodą dziewczynę czeka wiele niebezpieczeństw, a z drugiej strony wyjazd Emilii też jest przecież swoistą ucieczką...

Tak, to jest ucieczka. To ucieczka przed zakusami rosyjskiego hrabiego, wojenno-policyjnego pułkownika, który w trakcie balu debiutantek – jak to się wtedy mówiło: „zagiął parol na Emilię” i ojciec chce uchronić swoje dziecko przed uwiedzeniem. Doktor Rossnowski widzi pierwszy poryw zmysłów swej córki odurzonej tańcem z mężczyzną. A Emilia ma poczucie, że w tym szalonym walcu jest dla hrabiego najważniejsza. Nie zastanawia się nad tym, czy nie jest to tylko moment jego fascynacji; ma poczucie, że należy do niej świat i ojciec zdaje sobie sprawę, że u jego córki ruszyły zmysły. Równocześnie doktor Rossnowski wie, że pułkownik został zesłany do Płocka, za uwiedzenie szesnastoletniej dziewczyny w Petersburgu, bo ta popełniła samobójstwo. Sprawę zamieciono pod dywan, wysyłając hrabiego Gołubojewa na zachodni kraj imperium. Ma też świadomość, że bale debiutantek w dużej mierze spełniają rolę targu, na którym Rosjanie polują na ładne Polki. To również był jeden z elementów rusyfikacji: większość tych mieszanych małżeństw „wsiąkała” w rosyjskie struktury (choć trzeba uczciwie przyznać, że bywali i Rosjanie, którzy się polonizowali). Dla ojca naszej bohaterki Rosja to wrogi kraj, to okupant. Tymczasem dla Emilii to opowieści o żelaznym wilku. Urodziła się już po powstaniu listopadowym. Po przegranej przez imperium wojnie krymskiej w Królestwie Polskim zniesiony został stan wojenny i Emilii wydaje się, że jest już wszystko normalnie. Zagrożenia dla prawdziwej polskości jeszcze do niej nie docierają. Dopiero rozmowa z ojcem uświadamia ją i jako kobietę, i jako Polkę.

Porozmawiajmy o tytułowej ucieczce. Wyjazd z Płocka aż do Paryża, na „drugi koniec świata”, nie był chyba wówczas tak łatwy?

Żadną miarą nie była to podróż ani łatwa, ani prosta. Po pierwsze: ta młodziutka dziewczyna, naturalnie, nie mogła jechać sama. Rodzicom jednak nie dano paszportów, bo musieli zostać w Królestwie Polskim jako zakładnicy, dający gwarancję, że ich dziecko wróci. Carskim urzędnikom zależało na wykształconych za granicą Polkach, bo imperialne instytuty „panien z dobrych domów” rosły w tamtym czasie w Rosji jak grzyby po deszczu.

W kwestii paszportów sama nasuwa się analogia z nie tak odległych czasów: w PRL-u panował przecież podobny system „rodzinnych zakładników” przy wyjazdach zagranicznych…

…W tym powieściowym cyklu, szczególnie w tomie 2 i 3, widać te paralele w rosyjskiej polityce. To jest rodzaj imperialnej genetyki: najpierw carskiego imperium, potem Związku Radzieckiego, a teraz Federacji Rosyjskiej. Najboleśniej doświadczają jej teraz nasi sąsiedzi – mówię o Ukraińcach – a i my tego doświadczymy, bo znowu staliśmy się państwem przyfrontowym.

Wróćmy jednak do samej podróży. Emilia nie jedzie sama…

Jej opiekunką w czasie tej ucieczki jest przyjaciółka domu państwa Rossnowskich, niejaka Luiza Boretti; artystka, śpiewaczka i nie tylko. Nie chciałbym wszystkiego zdradzać, ale pojawia się tu i wątek szpiegowski. Luiza to kobieta wyzwolona, która wodzi mężczyzn za nos, która absolutnie nie godzi się na podporządkowywanie się mężczyznom. Jej ideałem jest Geroge Sand, która – jak wiadomo – chadzała w męskim ubraniu.

Obie – Emilia i Luiza – przemierzały Europę nietypowym szlakiem: najpierw dyliżansem pocztowym do Bydgoszczy. Tam mieściła się świeżo powstała dyrekcja Kolei Wschodniopruskiej. Czas, o którym mówimy, to przecież okres eksplozji sieci kolejowych w Europie. Dalej – z Bydgoszczy wyruszają pociągiem przez Szczecin do Berlina, później do Hamburga, a tam przesiadają się na statek niejakiego pana Ferdynanda Schichau, znanego przedsiębiorcy z Elbląga. Jego nazywano „wschodnim Kruppem”, choć w odróżnieniu od Kruppa Schichau miał demokratyczne ciągoty…

To, zdaje się, postać autentyczna…

Schichau to, faktycznie, postać historyczna. Jednym z pierwszych parowców pełnomorskich Królestwa Prus (akcja dzieje się przed zjednoczeniem Niemiec przez Bismarcka) był statek „Borussia”, zbudowany w zakładach Ferdynanda Schichau w Elblągu.

Podróż z Płocka do Paryża przez Londyn – to bardzo nietypowa marszruta. Dlaczego wybrał pan taką dziwną trasę?

Panna Luiza Boretti jest zaprzyjaźniona z żoną elbląskiego przedsiębiorcy. Juliana Schichau (z domu Harting) – też postać historyczna – była w młodości śpiewaczką operową i po wyjściu za mąż zrezygnowała ze sceny, ale wybrane utalentowane muzycznie dziewczęta uczyła śpiewu. W powieści okazuje się, że w swoim czasie uczyła również opiekunkę Emilii.

Płyną więc z Hamburga do Londynu, bo zarówno pan Schichau, jak i panna Boretti mają tam swoje interesy. Po kilku dniach pobytu w Anglii kierują się do Hawru, by już pociągiem (nie bez przygód) dotrzeć do Paryża.

A w drodze jesteśmy świadkami kolejnego szoku, jakiego doświadcza Emilia Rossnowska…

To szok cywilizacyjny, mamy przecież rozkwit epoki węgla i stali. Emilia widzi kanały w Bydgoszczy, na których śluzy działają jak w zegarku, obserwuje oświetlenie gazowe, bezpieczne ulice. Dalej Berlin, otoczony już koleją, która łączy dworce w różnych kierunkach. Londyn: stolica pieniądza i giełdy. Muzea i ogromny, szklany pawilon palmiarni w Kew, zbudowany na wystawę światową w 1851 roku. Zależało mi na tym, by opisać, jaka była różnica między światem idącym wtedy do przodu, a polską prowincją pod rosyjskim butem.

Trzy tygodnie podróży przez Europę kształtują Emilię w dwóch płaszczyznach. Po pierwsze w relacjach damsko-męskich. Pod wpływem opiekunki moja bohaterka zaczyna rozumieć, że kobieta nie musi być tylko dodatkiem do mężczyzny, że ma prawo walczyć o swoją suwerenność. Po drugie: że świat może wyglądać inaczej niż na siermiężnej polskiej prowincji.

Wreszcie – obserwacja robotników odbudowujących Hamburg po ogromnym pożarze, który w roku 1841 strawił dwie trzecie miasta, to pierwsze zetknięcie się młodziutkiej polskiej szlachcianki z robotnikami. Ona do tej pory znała jedynie z widzenia parobków rolnych, dorożkarzy i flisaków jako ludzi świadczących usługi, ale nie zastanawiała się nad ich statusem. Dopiero list pisany do pana Schichau skłania ją do tej refleksji.

W powieści nawiązuje Pan do wielu wydarzeń historycznych i autentycznych postaci. W Hamburgu historia Emilii i panny Boretti splata się na moment z losami znanego kompozytora, Johanesa Brahmsa. Dalej – pod koniec tomu – przywołany jest skandal, jaki wywołało wówczas opublikowanie „Kwiatów zła” Baudelaire’a. Nie boi się pan, że czytelniczki i czytelnicy mogą być zdezorientowani: czy to fikcyjna powieść, czy książka historyczna?

Nie nazwałbym tego lękiem. To raczej niepewność, czy udaje się losy fikcyjnych bohaterów tak splatać z rzeczywistymi postaciami i wydarzeniami historycznymi, by było to wiarygodne. W ten sposób wymuszam na sobie bardzo skrupulatną kwerendę i nakładam scenom wyraźne ramy obyczajowe, historyczne i psychologiczne, które nie pozwalają pójść wyobraźni i fantazji na niewiarygodne manowce (śmiech).

Jeżeli operuję rzeczywistymi postaciami historycznymi, to siłą rzeczy muszę się po prostu liczyć z ich życiorysami i faktami, które można sprawdzić. Weźmy postaci rzeczywiste, które występują już pierwszych rozdziałach powieści: polski fotograf Karol Beyer i rosyjski generał Fiodor Sergiejewicz Paniutin, a później ich losy splatają się w tomie trzecim. Dokumentacja obu życiorysów była nad wyraz ciekawa: pierwszy to potomek pruskiego oficera, który po Kongresie Wiedeńskim został w Polsce (przypomnę, że wtedy Warszawa przeszła spod władzy pruskiej pod panowanie rosyjskie), a jego syn czuł się już Polakiem. Drugi, Paniutin, rosyjski generał, który w czasie powstania listopadowego był przez dwa tygodnie więziony przez powstańców, a wreszcie został… puszczony wolno. Wielokrotnie mówił potem, że Polacy darowali mu życie… Takie informacje inspirują mnie do tworzenia kolejnych scen.

Może bezwiednie używa Pan ciągle sformułowań właściwych filmowi, a nie literaturze. To obciążenie wynikające z Pana dotychczasowego zawodu producenta seriali?

Robię to całkowicie „wiednie” (śmiech). Po prostu nie umiem inaczej. Praca najpierw fotografa, a potem filmowca wykształciła we mnie myślenie obrazami. Muszę wszystko zobaczyć oczyma wyobraźni – dopiero potem mogę o tym pisać. A tę wyobraźnię muszę najpierw „nakarmić” szczegółową dokumentacją. Ale ma Pan rację – myślenie serialowe siedzi we mnie bardzo głęboko. Tak naprawdę ja piszę serial. Montuję w głowie kadry, sceny i sekwencje. Przeplatam wątki. Czasem nawet uciekam się do równoważników zdań – tak jak w filmie do szybkiego montażu pojedynczych ujęć. Zmieniam wtedy czas z przeszłego na teraźniejszy, posługując się tzw. praesens historicum – to jest w zamierzeniu jak gwałtowny najazd kamery na twarze bohaterów – emocje są wtedy jak pod lupą…

Pańska saga nosi tytuł Od Wschodu do Zachodu. Ale nie o sam geograficzny kierunek ucieczki panny Rossnowskiej z Płocka do Paryża tu chodzi…

To jest i rytm dni, które przeżywamy, i symboliczny obraz naszego życia: narodziny to symboliczny wschód każdej i każdego z nas, a śmierć to nasz swoisty zachód. Ale jest to również nasza polska szamotanina między Wschodem a Zachodem. Odwieczny polski klincz: marzymy i tęsknimy do Zachodu, a jednocześnie mamy u nogi kulę wschodnich przyzwyczajeń, okruchów niemal azjatyckiej mentalności, czego bardzo boleśnie doświadczamy w Polsce i dzisiaj, prawda? Swoiste rozpołowienie mentalne narodu: z jednej strony chęć przynależności do Unii Europejskiej, a z drugiej, powiem brutalnie, wschodnia tęsknota do autorytaryzmu, do władzy, która wie najlepiej, co dla nas jest dobre.

Cała ta podróż Emilii uświadamia jej europejski kontekst polskich losów w połowie XIX wieku. My jesteśmy przyzwyczajeni i w literaturze, i w nauczaniu historii do tego, że Polska jest w centrum, a jeśli mowa o relacjach międzynarodowych, to są one w dużej mierze oparte o emocje, a te często zasłaniają całe ciągi przyczyn i skutków, wpływów i konsekwencji.

W Ucieczce przewija się motyw walki o zjednoczenie i niepodległość Włoch. Jej przebieg, zakończenie, mit Garibaldiego miały ogromny wpływ na podgrzewanie nastrojów w Królestwie Polskim już na kilka lat przed wybuchem powstania styczniowego. W trzecim tomie, Obelisk, moi bohaterowie doświadczają wpływu tego „włoskiego żaru” w pierwszych miesiącach roku 1861: najpierw lutowy dramat Pięciu Poległych w Warszawie, a po dwóch miesiącach, w kwietniu, krwawa jatka na Placu Zamkowym, kiedy Rosjanie otworzyli ogień do bezbronnego tłumu. Te wydarzenia wpłyną na dalsze losy moich bohaterów.

Wspomniał Pan już kontekst europejski, porozmawiajmy teraz o kontekście rosyjskim. Tu szczególnie interesujące jest to, jak długie są macki rosyjskiego wywiadu.

Bardzo dobrze, że użył pan czasu teraźniejszego: dlatego, że jest on nieprzerwany od co najmniej dwustu lat. W XIX wieku mieliśmy również do czynienia z pseudo kosmopolityczną warstwą rosyjskiego społeczeństwa. Tak jak do niedawna oligarchowie (teraz mają trudniej przez sankcje) szastali pieniędzmi na Lazurowym Wybrzeżu, tak i w XIX wieku na Promenadzie Anglików w Nicei słyszało się język rosyjski. Też wydawali pieniądze na Zachodzie, ale mentalnie stali murem za swoim wschodnim imperium. I tak jest do dziś. Dlatego mówiłem o pseudo kosmopolitycznej warstwie. Nota bene – w drugim tomie W objęciach Marianny opisuję tych ówczesnych oligarchów, dla których w Nicei car wybudował cerkiew. Hrabia Gołubojew, prześladowca Emilii, aż przebiera nogami, żeby być jednym z nich. A imperator zawsze świetnie płacił za szpiegowskie usługi. Oczywiście, ówczesne ambasady rosyjskie (wtedy mówiono „poselstwa”) to były centra carskiego wywiadu za granicą. Tak jest do dziś – tyle że cara, a potem sekretarza generalnego zastąpił teraz Putin.

Ta tradycja jest bardzo silna: kupowanie, wzajemne podkupywanie szpiegów to nic nowego. Byli też „fachowcy”, którzy niemal oficjalnie pracowali na rzecz różnych wywiadów. Byli swego rodzaju łącznikami między wydziałami politycznymi różnych służb. W Ucieczce jest taka postać, wzorowana na niejakim Janie Błaszewiczu i jego Raportach szpiega. Tajne policje Paryża, Petersburga, Londynu, Wiednia, Petersburga czy Berlina potrzebowały takich ludzi, bo po Wiośnie Ludów wszystkie te stolice obawiały się odradzających się rewolucyjnych prądów. Pamiętajmy, że to był czas, kiedy swoje prace zaczął publikować Karol Marx.

Emilia w pierwszym tomie ostatecznie dociera do Paryża. Ale przecież nie jest to koniec jej drogi…

Pierwszy tom to kształtowanie się Emilii jako młodej kobiety w sensie damsko-męskim i zmysłowym. Jest to jednocześnie kształtowanie się człowieka, który poznaje różnorodność świata.

Tom drugi – pod symbolicznym tytułem W objęciach Marianny (to kobiece imię jako nieoficjalny symbol Francji funkcjonuje od czasów Rewolucji Francuskiej) – ukazuje intelektualne dojrzewanie panny Rossnowskiej. Warto powiedzieć, że już sama siedziba Instytutu Panien Polskich w Paryżu, założonego przez księżnę Annę Czartoryską w słynnym Hôtel Lambert, dawała dziewczętom kontakt z luminarzami Wielkiej Emigracji. Do tego dochodziła możliwość przysłuchiwania się odczytom na Sorbonie, jaką miały dziewczęta ostatnich klas. Przysłuchiwała się więc i debacie o rewolucji na miarę kopernikańskiej, jaką było opublikowanie teorii ewolucji Darwina, i sporom o brukową prasę i jej wpływie na masową wyobraźnię, odczyty profesora Micheleta o Rosji – to wszystko odkrywało przed naszą bohaterką zupełnie inny świat. Szczególnym przeżyciem był dla Emilii właśnie wykład francuskiego historyka, który długo rozwodził się na temat kłamstwa jako immanentnego instrumentu carskiej polityki. Jak dzisiaj wiemy – po stu siedemdziesięciu latach nic się w tej sprawie nie zmieniło: rosyjskie łgarstwa mają się znakomicie.

Kolejną część – Obelisk – poświęcam kształtowaniu się Emilii jako „homo politicus”. Powiem tylko że ten tytułowy obelisk stoi w górach uralskich na granicy Europy i Azji…

Ale wspominał Pan o tym, że całą sagę zaplanował Pan na więcej niż trzy tomy.

Planuję sagę, która doprowadzi czytelniczki i czytelników do czasów współczesnych. Zobaczymy, na ile starczy mi sił, cierpliwości czytelników i gotowości do ryzyka w wydawnictwie. Plan tej sagi mam już dawno opracowany. Gotowe są tomy 1-3 i 5-7. W tej chwili pracuję nad tomem, który połączy te książki.

Ale przecież Emilia nie dożyje naszych czasów…

Ona jest matką-założycielką całego łańcuszka kobiet wywodzących się z jednej rodziny, które biją się o swoją suwerenność we wszystkich dziedzinach. I, jak już wspomniałem – ta walka kobiet ciągle jest nie wygrana…

Książkę Od Wschodu do Zachodu. Ucieczka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.