Jest wiele książek opowiadających o bolesnym, mrocznym dzieciństwie. Ale powieść Bieżuńskiej jest tak bezkompromisowo realistyczna, że prawie każdy z nas może ze swoistą trwogą powiedzieć: ,,ja też to przeżyłam/em". Nawet jak nie było alkoholizmu i bicia, to były raniące słowa, poczucie bycia niegodnym uwagi, pomijanym, obawa przed powrotem do domu, bo nie wiadomo z jakiego powodu będzie krzyk (nieposprzątany pokój, nie taki stopień, zapomniane śmieci), zawstydzanie, bo jesteś za gruba lub za chuda. I ta przemoc emocjonalna i fizyczna w otoczeniu świętych obrazów, i te babcie, matki, katechetki będące strażnikami patriarchatu. Bo co ludzie powiedzą? Rozwód to wstyd, ale zesrać się po pijaku to tylko ,,tak bywa". Ta obłuda podlana kościółkowością budzi moje obrzydzenie.
Takie dzieciństwo zostawia rany na całe życie i trzeba wielu lat terapii, żeby wydostać się z tego piekielnego kręgu ,,świętej rodziny". Mam nadzieję, że bohaterka przekroczyła ten próg i będzie sobie gwizdać na taki dom, takich rodziców. A przede wszystkim nie będzie powielać tej grozy dzieciństwa dla swoich dzieci. Tego jej życzę.