W początkach XX wieku kobieta była traktowana jak mebel na wystawie. Wywiad z Joanną Wtulich

Data: 2020-11-16 12:03:33 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Ogień i lód to przede wszystkim opowieść o gwałtownych uczuciach, namiętnościach i miłości – mówi Joanna Wtulich, autorka romansu historycznego, który opublikowało właśnie Wydawnictwo Lira. W tle opowieści o młodej szlachciance, która walczy o swoje prawo do szczęścia i miłości widzimy Lwów i burzliwe pierwsze lata XX wieku. 

Debiut to poważna sprawa?

Bardzo poważna. Nie tylko dla samej zainteresowanej panny, ale dla całej rodziny, dla wielu ojców, którzy w desperacji zamieszczali w prasie ogłoszenia o wielkości swego majątku, jeśli mieli więcej niż jedną córkę na wydaniu, a chcieli przyciągnąć kandydatów na mężów. Niektórzy kawalerowie z kolei, by pokazać się od najlepszej strony, zaciągali długi i manifestowali swoje domniemane bogactwo. A potem, po ślubie, często okazywało się, że są bankrutami.

W jakim wieku dziewczęta zwykle debiutowały?

Zwykle miały 16, najwyżej 18 lat. Annie celowo „kazałam” debiutować w wieku 18 lat, bo dla współczesnego czytelnika uczynienie szesnastolatki obiektem męskich westchnień i fantazji mogłoby wydać się niesmaczne.

Anna, podobnie jak inne debiutantki, swojemu wejściu na salony musi podporządkować prawie całe swoje życie codzienne.

Tak, przyszłym debiutantkom ograniczano wyjścia do miasta, by mogły wywrzeć większe wrażenie później podczas balów. Przed debiutem szczególnie dbano o urodę i kreacje. Kobieta była traktowana jak mebel na wystawie – musiała prezentować się świetnie, a to wymagało czasu, przygotowań, nauki tańca. Ale w ogóle sytuacja nastolatków była wówczas inna niż dzisiaj: młodzież nie mogła na przykład wówczas odzywać się przy stole i zabierać głosu w dyskusji. 

Rzeczywiście wrażenie, jakie dziewczyny wywrą, było tak ważne? To ono decydowało o tym, czy dobrze wyjdą za mąż? 

Oczywiście, ojcu zawsze zależało na tym, by córka wyglądała jak najlepiej, ale przecież nie wszystkie panny były wystarczająco urodziwe, by po pierwszym balu czy sezonie „złapać” męża. Jeśli zaś urodą nie udało się przyciągnąć kawalera, trzeba było uciekać się do innych środków. Kluczowy był więc, nie da się ukryć, posiadany majątek. W powieści pada zdanie:  fortuny pasują do siebie, ale niekoniecznie ludzie. Małżeństwa z miłości zdarzały się więc w tym okresie bardzo rzadko.

Zupełnie inny świat – a przecież bale debiutantek nie są jakąś bardzo odległą w czasie tradycją. 

Bale debiutantek nadal się odbywają, w jednym z takich balów uczestniczyła córka byłego Prezydenta RP, Ola Kwaśniewska, choć dziś pełnią one zupełnie inną funkcję, służąc nawiązaniu kontaktów towarzyskich. Z pietyzmem podtrzymywana jest tradycja organizowania balów w Operze Wiedeńskiej. Elżbieta II zerwała w Wielkiej Brytanii z tradycją organizowania balów debiutantek dopiero w 1958 roku, choć to właśnie stamtąd wywodzi się ten zwyczaj.

Polska była bardziej „postępowa”.

U nas organizowanie balów debiutantek przerwała komuna, część arystokracji rozjechała się wówczas po świecie i nie bardzo miałby kto takie bale organizować. W dwudziestoleciu międzywojennym tego typu uroczystości również się odbywały, choć dostęp do nich był szerszy – nie trzeba było być dziedziczką czy hrabianką. Wystarczyło mieć odpowiednio zasobny portfel. Na balach debiutantek bywały też panie pracujące dla znanych krawców czy projektantów, ówczesne modelki - najczęściej tancerki, które w ten sposób reklamowały kreacje swoich pracodawców.

Ale to nie jest przypadek Anny, bohaterki powieści Ogień i lód.

Nie, Anna jest dobrze urodzoną panną, choć – jak się później okazuje – jej powinności wobec rodziny okażą się większe, niż się spodziewała. Świetnie bawiłam się, tworząc tę postać, dałam jej sporo od siebie, na przykład poglądy dotyczące roli kobiet w świecie. Anna jest temperamentna, pyskata i odważna.

I o zaskakująco nowoczesnym spojrzeniu na świat, jak na osobę żyjącą na początku XX wieku.

To prawda. Generalnie wówczas rola kobiet sprowadzała się do zarządzania domem. Nie mogły decydować o sobie, nie mogły otwarcie nakazać niczego mężowi. Ale Anna rozumie na przykład, że nawet, jeśli kobiety oficjalnie  mają wpływ na niewiele kwestii, to w rzeczywistości mogą mężczyznami tak kierować i manipulować, że ci będą robić to, czego ich żony oczekują. Swoje zamążpójście postrzega więc jako szansę. Bo choć mogło ono oznaczać przejście z jednej niewoli w drugą, to jednak mężatka zyskiwała nieco więcej niezależności niż panna na wydaniu.

Pamiętajmy, że kobiety od wielu lat próbowały zmienić swoją sytuację. Ich walka o prawo do uczestnictwa w życiu politycznym rozpoczęła się już w XVIII w. W Europie kobiety od 1906 roku mogły głosować i startować w wyborach w Wielkim Księstwie Finlandii. W Polsce nastąpiło to dopiero w 1918 roku, na dobrą sprawę dopiero po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości kobiety zostały uznane za uczestniczki życia politycznego. Wcześniej na przykład Maria Dulębianka, malarka, działaczka społeczna i feministka przez wiele lat mieszkająca z Marią Konopnicką, chciała startować w 1908 r. w wyborach do Sejmu Krajowego we Lwowie, ale choć otrzymała ponad 500 głosów, jej kandydaturę unieważniono z przyczyn formalnych. To pokazało siłę kobiet i fakt, że nie wszyscy postrzegali je jako pozbawione poglądów i prawa głosu w ważnych kwestiach. Z drugiej strony bywały też panie, którym bardzo odpowiadało to, że są „zarządzane” przez mężczyzn, że nie muszą podejmować żadnych decyzji i niczego robić, żyjąc na koszt mężów. Bohaterka mojej książki jednak zdecydowanie do nich nie należy.

Akcja Ognia i lodu toczy się w dużej mierze we Lwowie – mieście jak na owe czasy naprawdę niezwykłym.

Za czasów Anny było to rzeczywiście nie tylko przepiękne, ale i bardzo bogate miasto. Wspaniale rozwijała się w nim kultura, funkcjonowały teatry. Prężnie działał Uniwersytet Lwowski, Muzeum Historyczne, Muzeum Narodowe, Towarzystwo Naukowe i wiele innych instytucji kulturalnych. Budynek Teatru Miejskiego zachwycał ludzi z całego świata bogatymi dekoracjami i licznymi dziełami sztuki. Zabudowano koryto rzeki Pełtwi i nad nim, na nowoczesnym jak na tamte czasy fundamencie żelbetonowym, wzniesiono tę wspaniałą budowlę. Ulice Lwowa można było przemierzać tramwajem elektrycznym. Miasto starało się dogonić Wiedeń i do dziś ma ten specyficzny klimat, który mogłabym porównać do tego znanego mi z paryskich i wiedeńskich uliczek.

Kiedy pierwszy raz trafiłam do Lwowa, nie byłam świadoma tego, jak ważne było to dla naszej historii miasto, jak wiele rzeczy ważnych dla Polski i jej spraw toczyło się tam, w zaborze austriackim, gdzie Polacy zyskali nieco więcej swobód niż na terenie pozostałych zaborów. Sam pomysł na Ogień i lód spadł na mnie dość niespodziewanie. Weszłam do wnętrza jednej z lóż Opery Lwowskiej, przypominającej pudełko na biżuterię wybite atlasem. Przyciemnione światło, muzycy ćwiczący na zapleczu. Pomyślałam, że to szalenie zmysłowe i rozgrzewające wyobraźnię miejsce, w którym powinni się poznać moi bohaterowie. Bo Ogień i lód to przede wszystkim opowieść o gwałtownych uczuciach, namiętnościach i miłości. Ale miasto i jego historia nie mogło pozostać bez wpływu na losy Anny i Michała. 

Lwów był w tym okresie także prawdziwym tyglem kulturowym. Ale współistnienie w nim Polaków, Ukraińców i Żydów nie zawsze przebiegało w pełni pokojowo, czego ślady odnajdujemy w książce.

Sytuacja zaogniała się już od Wiosny Ludów. Nie da się ukryć, że swobody różnego typu pod zaborem austriackim przysługiwały przede wszystkim Polakom – tym wykształconym, arystokratom, ludziom o wyższym statusie majątkowym i wykształceniu. Choć z wolna rodziła się również świadomość narodowa Ukraińców. Na uniwersytecie działały katedry z ukraińskim językiem wykładowym, a na terenie Lwowa funkcjonowało wiele instytucji i stowarzyszeń ukraińskich. Liczne demonstracje, nie tylko robotników i rolników domagających się swoich praw, miały doprowadzić do zniesienia systemu kurialnego, niesprawiedliwego dla Ukraińców. Bardzo upraszając, polegał on na tym, że im dana nacja miała wyższy status majątkowy, lepsze wykształcenie, tym więcej zyskiwała głosów w Sejmie Krajowym i tym większy miała wpływ na to, co się działo w Galicji. Oczywiście, próbowano zażegnać kryzys polsko-ukraiński pokojowymi negocjacjami, co też nie wszystkim się podobało. Jednak namiestnik Galicji, hrabia Andrzej Potocki, który pojawia się też w powieści, obrał zupełnie inny kurs, początkowo próbując przeciwstawić się dążeniom narodowościowym Ukraińców. Co zresztą przypłacił życiem – zastrzelił go ukraiński student podczas audiencji, o czym wspominam w drugim tomie opowieści o losach Anny i Michała.

Niespokojne czasy przyszło Pani opisywać.

Niespokojne, ale czy tak inne od tego, czego jesteśmy dziś świadkami? W tym, jak zginął z rąk zamachowca hrabia Potocki, z przerażeniem zobaczyłam niezwykle dramatyczną paralelę do czasów współczesnych i śmierci prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Dziś kobiety również walczą o prawo decydowania o sobie, a ludzie wychodzą na ulice z różnych powodów. Wydawałoby się, że nastąpił prawdziwy skok cywilizacyjny, że historia czegoś nas nauczyła, a mimo to nienawiść nadal popycha ludzi do najbardziej prymitywnych sposobów rozwiązywania konfliktów.

Czytaj także: Książki dla dzieci i młodzieży, opowiadające o prawach kobiet

Rok 1908, w którym rozpoczyna się akcja powieści, obfituje w wiele ważnych wydarzeń nie tylko z punktu widzenia historii Polski, ale również Ukrainy. To rok wyborów do Sejmu Krajowego po reformie wyborczej korzystnej dla Ukraińców. To rok śmierci namiestnika, która wstrząsnęła świadomością ówczesnych ludzi. To również czas, kiedy z inicjatywy Piłsudskiego Kazimierz Sosnkowski zakłada we Lwowie Związek Walki Czynnej, zalążek polskiej armii. Wszystko to musiało wpływać na życie bohaterów, zwłaszcza Anny, która pozostanie kobietą niepokorną, nie skłonną do kompromisów. Jedno jest pewne: czeka ją ciekawe życie.

Książkę Ogień i lód kupicie w popularnych księgarniach internetowych:


 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.