Precyzyjnie zaplanowane marzenie. Fragment książki „Widziałem otchłań" Simone Moro

Data: 2022-03-24 11:14:04 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Widziałem otchłań to emocjonujące i szczere przemyślenia najsłynniejszego włoskiego alpinisty.

Rok dwa tysiące dwudziesty rozpoczął się dla Simone Moro wyprawą na Gaszerbrumy I i II, która jednak zatrzymała się na wysokości 5500 metrów. Wspinacz wpadł do szczeliny i tylko swojej przytomności umysłu oraz nadludzkiemu wysiłkowi partnerki, Tamary Lunger, zawdzięcza to, że wyszedł cało z niebezpieczeństwa. Gdy wrócił do kraju przygnieciony porażką, wybuchła pandemia Covid-19. W ostatnim momencie przed lockdownem udało mu się dojechać do syna, w którego towarzystwie spędził kolejne miesiące.

Obrazek w treści Precyzyjnie zaplanowane marzenie. Fragment książki „Widziałem otchłań" Simone Moro [jpg]

Pozbawiony możliwości wspinaczki (ba, jakichkolwiek spotkań) Moro wykorzystuje dany mu czas na rozmowy z synem, odpowiada na dociekliwe pytania dziesięciolatka, wracając tym samym pamięcią do najważniejszych osób i wydarzeń w swojej karierze. Stara się też przekazać synowi cenne lekcje, jakie sam otrzymał, i udowadnia, że dla naprawdę zdeterminowanych osób nie ma rzeczy niemożliwych.

W tej książce próbuję wyjaśnić mojemu synowi, że z upadków się powstaje. Moja nieudana wyprawa jest okazją, by pokazać, że tę otchłań, która rozwarła mi się pod nogami, każdy może napotkać pod postacią zdrady, porażki czy choroby.

Nigdy w życiu nie paliłem, nie piję, a jedyną moją słabością jest egoizm. Tak, ponieważ poświęciłem całe życie misji zdobywcy. Myślę, że uczciwie jest się do tego przyznać z całą prostotą.

(Wypowiedzi Moro dla „Corriere della sera")

Do lektury książki Widziałem otchłań zaprasza Wydawnictwo Mova. Koniecznie weźcie udział w konkursie, który poświęcony jest tej właśnie publikacji. Dziś na naszych łamach przeczytać możecie premierowy fragment książki Widziałem otchłań:

Jest 26 listopada 2019 roku. W Mediolanie, podczas prezentacji mojej najnowszej książki wraz z Tamarą Lunger zapowiadamy naszą kolejną zimową wyprawę.

Na promocji zgromadziła się spora publiczność, a my jesteśmy pełni energii i entuzjazmu: tak jakby opowiadanie wszystkim, że wyruszamy, że wszystko już gotowe, czyniło nasze zamierzenie jeszcze prawdziwszym.

A projekt, który chcemy zrealizować, to powtórzenie w sezonie zimowym słynnego przejścia Reinholda Messnera i Hansa Kammerlandera, którzy w 1984 roku po raz pierwszy połączyli dwa ośmiotysięczniki: weszli najpierw na Gaszerbrum II, a stamtąd dalej, na Gaszerbrum I (te dwa szczyty nazywane są również G1 i G2). Niektórzy z obecnych pamiętają ten wyczyn, inni słyszeli o nim mało albo nie słyszeli wcale i chcą dowiedzieć się więcej.

Opowiadam, że wejście Messnera i Kammerlandera było absolutnie pionierskie: nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby ktoś zdołał zdobyć dwa szczyty po kolei, nie wracając do obozu, ale pozostając prawie cały czas na grani i łącząc w ten sposób oba szczyty w jednej drodze. W owym czasie panowało powszechne przekonanie, że niemożliwe jest pozostawanie na wysokości przekraczającej osiem tysięcy tak długo i przy tak długotrwałym wysiłku: dwaj Południowotyrolczycy udowodnili, nie po raz pierwszy i nie ostatni, że niemożliwe nie istnieje.

Jeden fragment w relacji Messnera z tej epokowej wyprawy stał się sławny. To ten, gdy po powrocie do domu z naturalnością opowiedział, że po wejściu ze swoim partnerem na G2 poczuł się wystarczająco silny fizycznie i psychicznie, aby zdecydować się na kontynuowanie drogi w kierunku G1. Czuł się dobrze, dlaczego więc nie spróbować pójść dalej – ta pozornie prosta decyzja zmieniła historię naszego wertykalnego świata. Przez następne trzydzieści pięć lat, pomimo kilku prób, nikt nie był w stanie powtórzyć ich wyczynu nawet latem.

Nasz pomysł, tłumaczę, polega na tym, że pójdziemy tam zimą i w przeciwieństwie do dwóch poprzedników najpierw wejdziemy na G1, a stamtąd, pokonując przełęcz oddzielającą oba szczyty, pójdziemy na G2. Mówię to i myślę, że może i jest to marzenie, ale tak jak w przypadku innych moich marzeń zostało precyzyjnie zaplanowane.

Publiczność słucha, opowiadamy o przejściu z G1 na G2 w taki sposób, jakbyśmy zadecydowali o nim kilka minut wcześniej, ale projekt jest oczywiście przygotowywany od jakiegoś czasu. Wiemy dokładnie, kiedy wyruszamy, i wiemy też, jak to chcemy zrobić.

– Jaki będzie skład zespołu? – pyta ktoś.

Odpowiadam, że podstawową ideą, również zgodną z tym, co robiła para Messner–Kammerlander, jest bycie lekkim. Od samego początku wiem, że chcę wyruszyć tylko z jedną osobą, i tą osobą, tak jak w poprzednich wyprawach, będzie Tamara Lunger. Wraz z nami, ale nie w zespole atakującym, pojadą dwaj profesjonaliści i przyjaciele zarazem, kamerzysta Matteo Zanga i fotograf Matteo Pavana, których poprosiliśmy o towarzyszenie nam do bazy, aby zarówno jak najlepiej udokumentować pierwszą część wyprawy, jak i sfilmować dronem, w miarę możliwości, kolejne obozy.

– Możemy poznać więcej szczegółów? – pada pytanie z sali.

Kontynuuję wyjaśnienia.

W trosce o lekkość nie będziemy używać transportu mechanicznego: zrezygnujemy z helikoptera, zarówno z powodów etycznych, jak i dlatego, by wesprzeć ekonomicznie miejscową ludność, choć pensja tragarza w zimie – nietrudno zrozumieć przyczynę – jest prawie czterokrotnie wyższa niż w lecie. W rzeczywistości szybciej i taniej byłoby użyć śmigłowca, ale my wszystko zrobimy na piechotę. Wreszcie, z poszanowaniem zasady astronomicznej zimy, zamierzamy rozpocząć wyprawę po 21 grudnia.

Wybór Gaszerbruma nie jest oczywiście przypadkowy ani też podyktowany jedynie względami sentymentalnymi: dodaje mi ufności bagaż doświadczeń zdobytych podczas pierwszej zimy na G2 z Denisem Urubką i Corym Richardsem. Przejście z G1 na G2 jest ogromnym wyzwaniem, ale tak jak w przypadku innych moich prób, nie jest to skok w ciemno: myśl, że już zdobyłem jeden z tych szczytów w zimie, daje mi spokój niezbędny do snucia wielkich planów. Znam G2 „osobiście”, jeśli mi wolno tak powiedzieć, i znam też lodowiec, przez który będziemy musieli przejść, aby dotrzeć do podnóża obu szczyt w, całą tę serię szczelin i seraków, które już pokonałem, również w stylu lekkim, z Denisem i Corym. Kluczowe jest tutaj znalezienie drogi przez lodowiec i zrobienie tego jak najszybciej: wspomnienie tego, jak łatwo udało mi się ją znaleźć w 2011 roku, daje mi pewność siebie, choć wiem, że na lodowcu za każdym razem jest inaczej. Szczerze mówiąc, co innego mnie niepokoi w tej wyprawie.

Zastanawiam się, czy oboje wytrzymamy tak intensywny wysiłek, czy zniesiemy tak trudne warunki pogodowe. Martwię się, czy starczy nam z Tamarą sił w nogach i czy będziemy mieli dość mocne płuca, by przedrzeć się przez śnieg, bo przecież nikt nie będzie szedł przed nami, by nam przecierać szlak. Jest jeszcze coś, co zajmuje moje myśli: budowa obozów i wybór strategii ataku, która w tym przypadku nie będzie dotyczyć jednego szczytu, ale dwóch.

Na tym nie kończymy. Mamy jeszcze jedną informację, czy może ciekawostkę, wartą opowiedzenia. Otóż jakiś czas przed tą prezentacją skontaktował się z nami nowatorski ośrodek naukowy EURAC w Bolzano, specjalizujący się między innymi w biomedycynie i badaniach środowiska wysokogórskiego. Szukali obiektów doświadczalnych do badań nad niedotlenieniem ludzi zdrowych i przyzwyczajonych do przebywania na dużych wysokościach. Powiedzieli Tamarze i mnie, że bylibyśmy idealni do zbadania tego, jak organizm ludzki dostosowuje się do dużych wysokości. Od razu uprzedzili, że większość testów zostałaby przeprowadzona w ich ośrodku, w komorze hipobarycznej, zdolnej odtworzyć każdy klimat panujący na naszej planecie oraz wszystkie możliwe warunki wysokościowe i powietrzne. Słuchając ich, również nabraliśmy przekonania, że możemy się przydać, tym bardziej że ostatecznym celem projektu jest pomoc w badaniach nad pacjentami, którzy w normalnych sytuacjach, to jest na małej wysokości, cierpią na patologie układu krążenia i oddechowego.

Uznaliśmy, że to świetny pomysł, a kiedy o tym mówimy, na sali zapada absolutna cisza.

– Dzięki wszystkim – mówimy na pożegnanie. Dziennikarze i fani życzą nam powodzenia, wieczór dobiega końca, a kiedy ruszamy z Tamarą do naszego naukowego bunkra w Bolzano, jesteśmy nastawieni jeszcze bardziej optymistycznie.

W kolejnych dniach spędzanych w ośrodku EURAC uświadamiamy sobie, jak surowe warunki nałożyło na nas podjęte zobowiązanie. Coraz częściej zadajemy sobie pytanie, jak poradzimy sobie z koniecznymi spotkaniami i przygotowaniami do wyprawy, skoro zaraz po początkowej fazie badań w komorze, gdy jeszcze przebywamy w niej z przerwami, będziemy musieli wejść do niej na dłużej i zostać całodobowymi pustelnikami. Program badawczy przewiduje bowiem, że osiągnąwszy warunki panujące na wysokości 3500 metrów n.p.m., będziemy przenoszeni coraz wyżej i wyżej, aż do 7700 metrów na koniec badania.

I to jest problem: mamy jeszcze tysiąc rzeczy do zorganizowania: sprzęt, bagaż, bilety lotnicze. Sytuacja jest taka, że nasi sponsorzy są zmuszeni przywozić sprzęt bezpośrednio do nas, abyśmy mogli go sprawdzić, złożyć i przygotować.

Ale najlepsze dopiero przed nami. Nie dość, że z najwyższym wysiłkiem realizujemy podjęte zaangażowanie, to kiedy na kilka godzin opuszczamy paralelny świat komory, dowiadujemy się, ile oskarżeń i polemik wzbudziła nasza otwarcie zadeklarowana decyzja o spełnienie prośby badaczy z EURAC. Oskarża się nas, że oszukujemy, że idziemy na skróty: na portalach społecznościowych wrą dyskusje mające na celu napiętnowanie tego, co wielu określa jako kolejne odejście od ducha alpinizmu. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji: spędzamy godziny we wnętrzu komory hipobarycznej, tęskniąc za przyjaciółmi i rodziną, myśląc o tym, że znacznie lepiej byłoby się aklimatyzować podczas wysokogórskiej wspinaczki wśród lodowców i ośnieżonych szczytów, tak jak robiliśmy do tej pory, a kiedy wychodzimy na zewnątrz, zamiast znajdować ukojenie w postaci naturalnego światła i dobrych emocji, musimy się bronić przed krytyką i złośliwymi oskarżeniami, a często wręcz przed jadem.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Widziałem otchłań. Publikację Simone Moro kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Widziałem otchłań
Simone Moro0
Okładka książki - Widziałem otchłań

Emocjonujące i szczere przemyślenia najsłynniejszego włoskiego alpinisty. Rok dwa tysiące dwudziesty rozpoczął się dla Simone Moro wyprawą na Gaszerbrumy...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Fałszywa królowa
Mateusz Fogt
Fałszywa królowa
Zagraj ze mną miłość
Robert D. Fijałkowski ;
Zagraj ze mną miłość
Między nami jest Śmierć
Patryk Żelazny
Między nami jest Śmierć
Ktoś tak blisko
Wojciech Wolnicki (W. & W. Gregory)
Ktoś tak blisko
Serce nie siwieje
Hanna Bilińska-Stecyszyn ;
Serce nie siwieje
Olga
Ewa Hansen ;
Olga
Zranione serca
Urszula Gajdowska
Zranione serca
Znajdziesz mnie wśród chmur
Ilona Ciepał-Jaranowska
Znajdziesz mnie wśród chmur
Pokaż wszystkie recenzje