Interesuje mnie pisanie biografii, a nie hagiografii. Wywiad z Iwoną Kienzler

Data: 2022-08-01 14:23:25 Autor: Patryk Obarski
udostępnij Tweet

– Marię Konopnicką i Ignacego Paderewskiego, dwoje wyjątkowo nieszablonowych ludzi, z całą pewnością łączy niezwykły upór w dążeniu do realizacji swoich marzeń i celów, pracowitość oraz niekłamany patriotyzm – mówi Iwona Kienzler, autorka książek Ignacy Paderewski. Ulubieniec kobiet oraz Maria Konopnicka. Rozwydrzona bezbożnica (Wydawnictwo Bellona). 

Dwie Pani publikacje: Ulubieniec kobiet oraz Rozwydrzona bezbożnica właśnie ukazały się w nowych wydaniach. Czy istnieje coś, co łączy Marię Konopnicką i Ignacego Paderewskiego?

Tych dwoje nieszablonowych ludzi z całą pewnością łączy niezwykły upór w dążeniu do realizacji swoich marzeń i celów, pracowitość oraz niekłamany patriotyzm. Maria Konopnicka nie tylko podjęła dość ryzykowną decyzję, by zarabiać na chleb twórczością literacką, w dodatku poezją, ale także szła pod prąd, porzucając męża i wygodne życie na „sielskiej wsi”. Poza tym, zadebiutowała wyjątkowo późno, bo jako dojrzała kobieta z bagażem doświadczeń życiowych.

Paderewskiemu, od dziecka marzącemu o koncertowaniu, też łatwo nie było – zwłaszcza że miał poważne luki w wykształceniu muzycznym. Zresztą w Instytucie Muzycznym, gdzie się uczył, nikt nie wróżył mu kariery wirtuoza i pianisty, a jeden z nauczycieli namawiał go wręcz, by porzucił fortepian dla puzonu, bo jako puzonista będzie miał przynajmniej  szansę grać w orkiestrze. I żadnemu z profesorów nawet się nie śniło, że ten nieśmiały, ale bardzo pracowity chłopak zrobi światową karierę. A jednak mu się udało.

Oboje byli artystami, których dorobek zdecydowanie wykraczał poza dokonania epoki?

Nie powiedziałabym tego, że twórczość Konopnickiej wyprzedzała epokę, przeciwnie – uważam, że była w niej dość mocno osadzona, na tym zresztą polegała jej siła. Poza tym, jej czytelnicy, marzący o wolnej Polsce, potrzebowali właśnie takich  zaangażowanych dzieł. Inna rzecz, że mało kto sięga dzisiaj po jej utwory – i trudno się dziwić, skoro, jak słusznie zauważa jedna z biografek autorki Roty, Lena Magnone, przez ostatnie sto lat Konopnickiej praktycznie nie czytano – nią się posługiwano. Stąd też tendencja do wykorzystywania jej utworów na szkolnych akademiach „ku czci”, czy też używanie dzieł poetki w czasach PRL-u jako ilustracji wyzysku mas chłopskich i robotniczych. Takie traktowanie literatury skutecznie odstręcza potencjalnych czytelników, zwłaszcza tych z młodego pokolenia, a przecież utwory Konopnickiej kryją ponadczasowe piękno i wielką wrażliwość na ludzkie cierpienie.

Paderewskiemu w sukcesie pomógł zarówno talent, jak i niezwykła charyzma, a i wygląd miał też swoje znaczenie. Z pewnością był utalentowanym wirtuozem, swego czasu uchodził za idealnego interpretatora utworów Chopina, aczkolwiek Artur Rubinstein nie podzielał tej opinii. Do tego był prawdziwym scenicznym zwierzęciem.

Dziś chyba jednak częściej słyszymy o Marii Konopnickiej niż o Ignacym Paderewskim. Autorka Roty nawet wiele lat po śmierci wzbudza kontrowersje?

Zgadza się, z pewnością dzisiaj więcej się mówi o niej niż o przedwojennym wirtuozie i kompozytorze, głównie w kontekście jej domniemanego związku z Marią Dulębianką. A przecież za życia budziła niemałe kontrowersje – nie tyle trybem swego życia, ile twórczością, w której poważyła się na krytykę instytucji Kościoła.

Jednak czy łatka „skandalistki” rzeczywiście pasowałaby dziś do Marii Konopnickiej?

Raczej nie, bo mamy zupełnie inne czasy. Dzisiaj nikogo nie oburza fakt, że kobieta odchodzi od mężczyzny nie dlatego, że ten „pije i bije”, ale z powodu braku uczucia w związku, które się po prostu wypaliło. Bo wbrew temu, co twierdzili pierwsi biografowie poetki, jej małżeństwo z Jarosławem Konopnickim zostało zawarte z miłości i małżonkowie początkowo tworzyli całkiem udane stadło. Z czasem ich drogi po prostu się rozeszły, bo autorka Naszej szkapy w małżeństwie przeszła przeobrażenie intelektualne. Za sprawą zaniedbanego księgozbioru znalezionego na strychu w Bronowie, gdzie mieszkała, do jej rąk trafiły ambitne dzieła w rodzaju Szkiców Montaigne’a, co rozbudziło w niej intelektualne zainteresowania. Niestety, nie podzielał ich jej partner ani nikt ze środowiska, w którym się wówczas obracała, a ona sama zaczęła się dosłownie dusić w małżeństwie. Zdobyła się na desperacki krok: zabrała dzieci i odeszła od niekochanego małżonka. W dodatku wyniosła się ze wsi do miasta i zamierzała utrzymywać się z pisania poezji. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że decydując się na rozstanie z poślubionym przed Bogiem i ludźmi mężem, musiała liczyć się ze społecznym ostracyzmem, a być może także z powszechnym potępieniem. Dlatego wymyśliła bajeczkę o za wczesnym, a skutkiem tego na zbyt znacznej różnicy wieku opartym zamęściu, w którą powszechnie wierzono. Dzisiaj nie musiałaby się uciekać do takich wybiegów.

Nie musiałaby się też ukrywać ze swoim homoseksualnym związkiem z Marią Dulębianką, przyjmując oczywiście, że relacje między tymi paniami rzeczywiście miały taki charakter. Bo szczerze mówiąc, nie jestem co do tego przekonana. Czytając listy poetki, trudno orzec, czy Dulębianka była dla niej kimś więcej niż tylko oddaną przyjaciółką, kimś w rodzaju młodszej siostry, aczkolwiek nie można tego wykluczyć. Próżno też szukać jakiegokolwiek nawiązania do tej kwestii w jej poezji. Jesteśmy zatem zdani wyłącznie na domysły. Osobiście uważam, że Dulębianka faktycznie darzyła ją uczuciem, a Maria Konopnicka to po prostu cynicznie wykorzystywała. W jej osobie miała oddaną opiekunkę, która brała na swoje barki wszystkie ciężary i obowiązki codziennego życia, podczas gdy ona sama mogła oddać się twórczości literackiej. Maria była jej również oddana, z dużym zaangażowaniem na przykład próbowała sprzedać dzieła Dulębianki do galerii w Krakowie.

Być może wiele szumu wywołałyby jej publikacje, w których jawnie atakowała nie tyle religię, ile instytucję Kościoła. Zapewne dzisiaj także padałaby na nią gromy rzucane ze strony środowisk konserwatywnych i ultrakatolickich, co mogłoby się jednak mieć korzystny wpływ na ilość sprzedanych egzemplarzy.

A jak instytucja małżeństwa wyglądała z perspektywy Ignacego Paderewskiego?

Ignacy Paderewski był bardzo szczęśliwy w obu swoich małżeństwach, zawartych zresztą z miłości. Pierwszej żony nie porzucił, bo Antonina zmarła zaledwie dziewięć miesięcy po ślubie i krótko po wydaniu na świat syna, Alfreda. Po latach, już jako dojrzały człowiek, pianista nazwie swoje pierwsze małżeństwo krótkim, ale pięknym epizodem. Epizodem nie było natomiast jego drugie małżeństwo z Heleną Marią Rosen, która przyjęła po ślubie z pierwszym mężem nazwisko Górska. Małżeństwo trwało trzydzieści pięć lat, do śmierci pani Paderewskiej w 1934 roku. Ale i ten związek był bardzo udany, chociaż z pewnością niełatwy – przynajmniej na początku, wszak Helena była żoną jednego z najbliższych przyjaciół pianisty. Inna rzecz, że małżeństwo Górskich nie było szczęśliwe, a Władysław Górski, mówiąc oględnie, nie był mistrzem ars amandi i, najzwyczajniej w świecie, nie był w stanie zaspokoić apetytu seksualnego swojej żony. Po szczegóły odsyłam do książki.

Paderewski trafia do Instytutu Muzycznego, który był, jak pisze Pani w publikacji, placówką „mocno sfeminizowaną”. Instytut był jedną z nielicznych szkół wyższych, w których uczyć mogły się także kobiety?

Tak się składa, że niedługo nakładem wydawnictwa Bellona ukaże się kolejna moja publikacja – Niezwykłe kobiety w nauce, opowiadająca o losach kobiecych pionierek w świecie nauki. Współczesne dziewczęta zapewne nie zdają sobie sprawy z tego, ile im zawdzięczają, bo to, że mogą studiować i w ogóle się uczyć, jest możliwe dzięki samozaparciu naszych przodkiń. Przez stulecia kobietom odmawiano prawa do zdobywania wiedzy, powołując się przy tym na… prawa biologii. Immanuel Kant, filozof doby oświecenia, miał powiedzieć że kobiety równie dobrze mogłyby trudzić swoje śliczne główki geometrią, jak mieć zarost na twarzy. Mało tego, powszechny był pogląd, iż studia na wyższej uczelni mogłyby się przyczynić do społecznej degradacji kobiet. Ba, nawet nauka łaciny była zarezerwowana wyłącznie dla mężczyzn, o matematyce, fizyce, chemii czy biologii nie wspominając. Jednym z największych przeciwników kobiet w medycynie był wybitny krakowski lekarz Ludwik Rydygier (1850-1920), który apelował na łamach prasy: Precz z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza!. A pierwsza dyplomowana polska lekarka, Anna Tomaszewicz, strajkiem głodowym zmusiła swoich rodziców do wydania zgody na jej wyjazd do Zurichu, by mogła na tamtejszym uniwersytecie studiować medycynę…

Podobnie było z farmacją, powszechnie sądzono bowiem, iż kobiecy mózg nie jest w stanie przyswoić sobie skomplikowanych wzorów chemicznych. I pomyśleć, że współcześnie jest to jeden z najbardziej sfeminizowanych zawodów!

Także krakowska Szkoła Sztuk Pięknych nie przyjmowała kobiet, nawet jeżeli były utalentowanymi malarkami, dlatego Polki marzące o tej drodze zawodowej wyjeżdżały na Zachód, do Wiednia, a przede wszystkim do Paryża. Co ciekawe, wielkim przeciwnikiem obecności kobiet na krakowskiej akademii byli jej najsłynniejsi lektorzy, Jan Matejko i  Jacek Malczewski, przy czym pierwszy z wymienionych nie tolerował ich ani w charakterze studentek, ani modelek. 

Warszawski Instytut Muzyczny był chlubnym wyjątkiem, bo rzeczywiście studiowało tam wiele młodych kobiet. Najwidoczniej uznano, że muzyka nie stanowi dla ich umysłów takiego niebezpieczeństwa jak malarstwo, rzeźba czy nauki ścisłe, a poza tym gra na fortepianie, uprawiana we własnym salonie ku uciesze domowników i zaproszonych gości, nie przeszkodzi im w obowiązkach związanych z prowadzeniem domu i macierzyństwa. Warto jednak dodać, że na zawodową karierę muzyczną decydowało się bardzo mało pań, szansę miały tylko te wybitnie utalentowanem a i to nie zawsze.

W czasach gdy studiował tam Paderewski, na uczelni uczyło się wiele dziewcząt, z których krocie kochały się w przystojnym, uduchowionym młodzieńcu z burzą rudych włosów na głowie. Ale „Wiewiórce", bo takie przezwisko nosił przyszły wirtuoz w czasie nauki, romanse nie były w głowie: koncentrował się wyłącznie na nauce gry i szlifowaniu warsztatu. Jego serce zdobyła dopiero Antonina Korsakówna, jego pierwsza żona, też studentka Instytutu.

W biografii pianisty dowiadujemy się o licznych związkach Paderewskiego, które często pomagały mu w rozwoju kariery. Sprawdza się powiedzenie, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi kobieta?

Z całą pewnością to powiedzenie sprawdza się w przypadku Paderewskiego. Śledząc jego życiorys, niemal na każdy jego etapie spotykamy nieszablonowe kobiety, które w ten czy inny sposób pomogły mu pokonywać kolejne etapy jego niezwykłej wręcz kariery. I wszystkie były nim dosłownie zauroczone, a niektóre kochały go szczerą, najprawdziwszą miłością. Przecież gdyby nie wielka aktorka i gwiazda scen Europy i Ameryki, Helena Modrzejewska, która umożliwiła Paderewskiemu, wówczas jeszcze nieznanemu pianiście, wspólny występ, nie zdobyłby on pieniędzy na wyjazd do Wiednia, gdzie pod okiem znamienitego nauczyciela mógł szlifować swoje umiejętności. Z kolei w stolicy Austrii spotkał kolejną „damę opatrznościową”, Anetkę Jessipow, która także walnie przyczyniła się do jego późniejszych sukcesów. A Helena Górska, jego druga żona? To był istny anioł opiekuńczy – jeszcze zanim nawiązali ze sobą romans, Helena troskliwie zaangażowała się w opiekę nad niepełnosprawnym synem Jana, którego przyjęła pod swój dach i traktowała jak własnego syna.

W tym miejscu chciałabym zaprotestować przeciwko uznawaniu Paderewskiego za wyrodnego ojca, który nie interesował się swoim jedynym dzieckiem, bo często spotykam się z taką opinią. Wprawdzie pianista, zajęty najpierw szlifowaniem warsztatu, a potem koncertowaniem na całym świecie, praktycznie nie zajmował się swoim synem, ale to nie znaczy, że go zaniedbywał. Wszak nadal go utrzymywał i wydawał na jego leczenie pokaźne kwoty, a to nie byłoby możliwe, gdyby nie rozwijał swojej pianistycznej kariery. W swojej rezydencji w Szwajcarii Paderewski zadbał przede wszystkim o to, by niepełnosprawny Alfred miał jak najlepsze warunki, a jego pokój był wyposażony we wszelkie możliwe wygody. Zresztą jedynak pianisty otrzymał pokój z największym tarasem, gdzie wypoczywał. A kiedy tylko pojawiła się iskierka nadziei, że chłopiec odzyska zdrowie w jednym z najznamienitszych, a zarazem najdroższych zakładów leczniczych, ojciec bezzwłocznie go tam wysłał. Niestety, Alfred zmarł, zanim rozpoczął kurację…

Pianista nie był jednak typowym przykładem kobieciarza zmieniającego partnerki jak rękawiczki?

Faktycznie, zapoznając się z biografią Paderewskiego, łatwo mu przykleić łatkę uwodziciela i kobieciarza, ale to jest bardzo niesprawiedliwe. Daleko mu chociażby do Pabla Picassa czy Artura Rubinsteina, zresztą z naszego rodaka był dość osobliwy uwodziciel, bowiem nie budził podziwu jako macho. Wręcz przeciwnie – we wszystkich swoich partnerkach początkowo budził uczucia opiekuńcze, wręcz macierzyńskie, co nie znaczy, że był życiowym niedorajdą. Wręcz przeciwnie – był stuprocentowym mężczyzną i do tego niekwestionowanym mistrzem ars amandi. Ba, wiele kobiet po rozstaniu – a rozstawał się ze wszystkimi w zgodzie i przyjaźni – dosłownie dziękowało mu w listach za wspaniałe przeżycia w sypialni. Jak wiadomo, istnieją dwa typy uwodzicieli: donżuan i Casanova. Pierwszy z nich uwodzi kobietę, ale kiedy ją tylko zdobędzie, traci nią zainteresowanie i goni za następną „zdobyczą". Dla drugiego panie to nie tylko obiekty seksualne, ale przede wszystkim istoty o odrębnej, nieco tajemniczej i niezrozumiałej psychice. Donżuan, dla którego uwodzenie jest wartością samą w sobie, pozostawia swoją zdobycz zdruzgotaną i nieszczęśliwą, podczas gdy partnerki Casanovy mają zgoła inne wspomnienia. Typowy Casanova to namiętny kochanek, który dba nie tylko o swoją satysfakcję, ale i o kobietę.

Jeszcze jedno łączy Paderewskiego ze słynnym uwodzicielem z Wenecji – umiejętność inteligentnej rozmowy i słuchania. Z całą pewnością zgadzał się z twierdzeniem Giacomo, który mawiał, iż kto wysłucha kobiety, ten już w połowie ma ją w ramionach.

Czyli prywatne relacje, które zawiązywał Ignacy Paderewski, nie były jedynie narzędziem do realizacji celów?

Paderewski nigdy nie wiązał się z kobietami tylko po to, by je cynicznie wykorzystywać, sądzę, że nawet mu to nie przyszło do głowy. Był przystojnym, intrygującym mężczyzną, w dodatku nieco uduchowionym i z reguły to kobiety inicjowały związek. A że były bogate, wpływowe i ustosunkowane? No, cóż w końcu obracał się w środowisku ówczesnych elit.

Paderewski miał niespełna trzy lata, kiedy wybuchło powstanie styczniowe. Konopnicka - dwadzieścia jeden, od roku była już mężatką. Choć wydaje się, że różnica dwóch dekad to niewiele, tak naprawdę są to już zupełnie inne pokolenia?

Ma Pan rację, oboje należeli do dwóch różnych pokoleń, chociaż łączyło ich podejście do sprawy powstań i taki sam, żarliwy, szczery patriotyzm. Konopnicka, podobnie jak wielu jej rodaków, straciła w powstaniu najbliższego krewnego – jedynego brata, który zginął w bitwie pod Krzywosądem 19 lutego 1863 roku. Z kolei ojciec Jana Ignacego Paderewskiego wprawdzie nie brał udziału w powstańczym zrywie, ale przechowywał w swoim domu mundury i broń jego uczestników. Nie udało się tego utrzymać w tajemnicy i pewnego dnia do zamieszkiwanego przez Paderewskich dworku wdarli się kozacy i aresztowali ojca przyszłego pianisty. Przerażony Jan Ignacy, wówczas zaledwie kilkuletni chłopiec, bezsilnie obserwował, jak dwóch z nich dosłownie wlecze zakutego w kajdany tatę. Kiedy, przerażony, zapytał, dokąd go zabierają, otrzymał kilka uderzeń nahajką. Dla dziecka musiało to być wręcz traumatyczne przeżycie.

Zarówno dla Konopnickiej, jak i dla Paderewskiego pamięć o zrywie styczniowym była niebywale istotna, tak jak dla zdecydowanej większości ich rodaków. Pamięć o bohaterstwie powstańców była przecież przekazywana z pokolenia na pokolenie jako swoisty spadek ideowy. Dla Polaków żyjących pod zaborami była źródłem siły duchowej, która pozwalała na określenie własnej tożsamości narodowej.

Autorka Roty na własnej skórze odczuwa skutki powstania?

Co do tego nie ma pewności, bo wbrew temu, co twierdziła córka poetki, nie ma żadnych dowodów na to, że mąż Konopnickiej, Jarosław, brał czynny udział w walkach, ani na to, że wspierał w jakikolwiek sposób walczących rodaków. Może o tym świadczyć opóźnienie w sporządzeniu aktu urodzenia pierworodnego syna Marii, Tadeusza, który spisano dopiero pół roku po jego przyjściu na świat, podając jako przyczynę zaistniałej sytuacji dłuższą nieobecność ojca w rodzinnym domu. Wprawdzie cała rodzina wyjechała za granicę, ale nie było to spowodowane groźbą represji, zresztą w powiecie kaliskim nie były one zbyt dotkliwe. A majątek w Bronowie, w którym mieszkali popadł w ruinę na skutek niefrasobliwości i niegospodarności Konopnickiego, a nie, jak uparcie twierdziły córki poetki, przez kontrybucje nałożone przez carskie władze.
Trudno jednak sądzić, że autorka Roty była obojętna wobec powstańczego zrywu, wszak do powstania dołączyli najbliżsi krewni jej męża, w powstaniu zginął też jej jedyny brat i z całą pewnością boleśnie przeżyła jego klęskę.

W 1865 roku powstaje wiersz O ostatnim partyzancie. Powstanie odbija się później w pracy artystycznej poetki?

Konopnicka tematyce powstańczej poświęciła kilka ze swoich utworów. Co więcej, poważyła się na swego rodzaju nowatorski zabieg, opisując doświadczenia Polek, matek, żon, córek i sióstr powstańców, z perspektywy chłopki. Stylizowanym na chłopski językiem, wolnym od powszechnych wówczas romantycznych naśladownictw Mickiewicza, udało się jej pokazać nie tyle bohaterstwo powstańczej rzeczywistości, ile ludzki wymiar powstańczej klęski. Cierpienie kobiet, których partnerzy i synowie zginęli za ojczyznę, zyskało dzięki temu uniwersalny, bardzo ludzki wymiar.

Ignacy Paderewski także czuł głęboką wspólnotę narodowościową?

Oczywiście, że tak! To był jeden z największych patriotów w naszej historii i trzeba przyznać uczciwie, że Polska naprawdę wiele mu zawdzięcza. Jak mało kto, potrafił wykorzystać swój talent, autorytet i wielką popularność, żeby nie powiedzieć celebryctwo, dla dobra ojczyzny. Na ten cel przeznaczał też niemałe fundusze.

Stąd też jego późniejsze zaangażowanie w politykę?

Paderewski zaangażował się w politykę, kierując się wyłącznie patriotyzmem i poczuciem obowiązku wobec ojczyzny. Inna rzecz, że jako premier niezbyt się sprawdził i nie lubił się z innym wielkim przywódcą, Józefem Piłsudskim, ale ministrem spraw zagranicznym był dobrym. Jako polityk zderzył się też z typowym „polskim piekiełkiem”, zmagając się z istnym morzem hejtu, aczkolwiek tego określenia jeszcze wówczas nie znano. Wytrzymał to wszystko z iście stoickim spokojem, ale nie mógł znieść ataku na swoją żonę, Helenę, którą dosłownie odsądzano od czci i wiary, dlatego wziął rozbrat z polityką i powrócił do koncertowania. I to z powodzeniem.

Pisze Pani w Rozwydrzonej bezbożnicy o narzuconym na Konopnicką patriotycznym „gorsecie”. To chichot losu, że ta, którą kiedyś odsądzano od czci i wiary, dziś stała się uosobieniem cnót patriotyzmu?

Można tak powiedzieć, bo wbrew pozorom autorka utworów recytowanych na wszelkiego rodzaju akademiach i patriotycznych uroczystościach za życia niejeden raz zmagała się z zarzutem działania na szkodę Polski. Zastosowany przeze mnie w tytule publikacji termin „rozwydrzona bezbożnica” ukuła przecież katolicka prasa w odpowiedzi na jedno z jej dzieł. Mało tego, zarzucono jej, iż ośmielając się podnieść drażliwe sprawy z historii Kościoła, podważyła jego autorytet, godząc tym samym w… polskość. A teraz Konopnicka jest przedstawiana jako gorliwa katoliczka i obrończyni wiary, kobieta bogobojna i pobożna. A przecież poetka była wprawdzie wierząca, ale nigdy nie miała czołobitnego stosunku do samego Kościoła i jego instytucji, zresztą sama mawiała, że jej wiara nie idzie do Boga przez kruchtę. Co więcej, wręcz buntowała się przeciwko wdzieraniu się kleru w intymne sprawy ludzkie. Kto wie, może gdyby żyła dzisiaj, widywano by ją na czarnych protestach?

Rozwydrzona bezbożnica i Ulubieniec kobiet to próba odbrązowienia postawionych pomników Konopnickiej i Paderewskiego?

Zawsze podkreślam, że interesuje mnie pisanie biografii, a nie hagiografii, dlatego staram się pokazać opisywanych przeze mnie ludzi ze wszystkimi ich słabostkami i wadami, nawet jeżeli budzi to oburzenie. Nikt nie jest ideałem, przecież nawet w procesach kanonizacyjnych poczesną rolę odgrywa tzw. adwokat diabła, a więc duchowny mający za zadanie dostarczenie argumentów przeciwko wyniesieniu danej osoby na ołtarze. 

Pracuje Pani nad kolejnymi książkami, które mogłyby wraz z tymi publikacjami stanowić pewną serię?

Niedługo w wydawnictwie Bellona powinna ukazać się moja najnowsza książka Niezwykłe kobiety w nauce, gdzie opisuję znane i mniej znane uczone i naukowczynie, które dokonały wielkich odkryć, zadając kłam tezie o niższych walorach umysłowych i intelektualnych płci pięknej. Nie ma tam jednak postaci najsłynniejszej polskiej uczonej, Marii Skłodowskiej-Curie, której poświęciłam oddzielną publikację, pod nieco prowokacyjnym tytułem Maria Skłodowska-Curie. Złodziejka mężów. Życie i miłości. Zachęcam też gorąco do lektury mojej książki – Waleczne kobiety roku 1920, która trochę przeszła bez echa, ale wciąż jest dostępna w księgarniach internetowych i bibliotekach. W obliczu aktualnych wydarzeń i agresji Rosji na Ukrainie opisywane tam wydarzenia i losy kobiet, które z dnia na dzień musiały stawić czoła dzikim hordom ze Wschodu, nabierają nowego znaczenia.

Podobne w temacie do biografii Konopnickiej i Paderewskiego są niewątpliwie moje publikacje poświęcone Henrykowi Sienkiewiczowi (Henryk Sienkiewicz. Dandys i celebryta) oraz dwóm wielkim mistrzyniom polskiej literatury – Marii Dąbrowskiej (Prowokatorka. Fascynujące życie Marii Dąbrowskiej) i Zofii Nałkowskiej (Nałkowska i jej mężczyźni. Zwolenniczka wolnej miłości i praw kobiet).

Z kolei nakładem Wydawnictwa Lira ukazały się dwie biografie wielkich Polaków – Adama Mickiewicza i Fryderyka Chopina. Zaręczam, że w obu znajdziemy intrygujące fakty z ich życiorysów.

Książki Maria Konopnicka. Rozwydrzona oraz Ignacy Paderewski. Ulubieniec kobiet kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.