Igramy z ogniem. Fragment książki „Koniec mapy" S.J. Lorenca

Data: 2025-03-07 14:57:02 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Czasem niewiele potrzeba, by doszło do globalnej katastrofy

Osiem nieznających się wcześniej osób rusza w turystyczny rejs w okolice Svalbardu. Już w trakcie wyprawy okazuje się, że nikt nie jest przygotowany, by mierzyć się z dziką przyrodą, własnymi słabościami, tajemnicami i problemami oraz z innością pozostałych uczestników.

Gdy docierają do miasta widma, dawnego radzieckiego Pyramiden, staje się jasne, że jest to nie tylko atrakcja turystyczna – na miejscu funkcjonuje też rosyjska stacja badawcza. Od pewnego czasu są tam prowadzone prace nad ożywianiem zamrożonych mikroorganizmów sprzed tysięcy lat.

Brak wyobraźni i łamanie podstawowych zasad bezpieczeństwa doprowadzają do katastrofy. Grupa niechętnych wobec siebie turystów musi zacząć współpracować, żeby zapobiec wybuchowi potencjalnej epidemii. Stawką dalszej wyprawy staje się ich własne życie.

Koniec mapy S.J. Lorenc - grafika promująca książkę

Do przeczytania książki S.J. Lorenca Koniec mapy zaprasza Wydawnictwo Mięta.

Powieść S.J. Lorenca usatysfakcjonuje miłośników książek i filmów katastroficznych. Akcja wbija w fotel, a otwarte zakończenie daje pole do popisu wyobraźni czytelnika – pisze Magdalena Galiczek-Krempa w recenzji książki Koniec mapy. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Koniec mapy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

JESKOW

(Notatnik Rajmunda Jeskowa. Zapiski sprzed przybycia załogi „Moskwy” na Svalbard)

No i doczekałem się, choć gdy doszło do spotkania, nie mogłem powiedzieć, że na pewno na nie czekałem. Odwiedził nas wczoraj niedźwiedź polarny. Podobno w sezonie turystycznym misie raczej nie zaglądają do Pyramiden, ale teraz, gdy jest nas tu kilka osób na krzyż, to wziął i wpadł. O matko, nawet nie wiedziałem, że potrafię tak szybko biegać. Szedłem sobie deptakiem, nazywanym od lat Champs-Élysées, a on stał i dłubał coś w trawie. Pokonanie trzystu metrów dzielących mnie od hotelu Tulipan zajęło mi góra dziesięć sekund. Rekord świata. Tak serio, to się naprawdę porządnie wystraszyłem. Nie miałem ani strzelby, ani nawet flary. Muszę pamiętać, żeby coś ze sobą nosić. W końcu to bardzo niebezpieczny drapieżnik. Jednak fajnie, że tu, na Svalbardzie, są dzikie zwierzęta.

W dorzeczu Kołymy, tak, tej od stalinowskich obozów, pracuje Siergiej Zimow z Rosyjskiej Akademii Nauk. Nie będę ukrywał, że lata temu był moim idolem. Postawił sobie za życiowy cel walkę o wieczną zmarzlinę. Doszedł do wniosku, że kiedyś na Syberii było mnóstwo dzikich zwierząt. Zimą, żeby dostać się do jedzenia, kopały w śniegu i odsłaniały połacie zmarzliny, a potem gleba w tych miejscach dużo głębiej i wydajniej zamarzała. Badacz postanowił zrobić park plejstoceński i tam odtworzyć dawny ekosystem. Dwa i pół tysiąca kilometrów kwadratowych. Jeździ po okolicy i zwozi zakupione renifery, żeby ten śnieg kopały. Pieniądze na ten, z pozoru szalony, eksperyment płyną z Unii Europejskiej i Ameryki. Naprawdę fantastyczny pomysł. Genialny, ale… Nawet jakby zakończył się sukcesem, jest to za mała skala.

Zimow działa na skrawku Syberii, a zmarzlina ciągnie się od Alaski, przez Svalbard, aż po wschód Syberii. Ta pokrywa zamarzniętej ziemi obejmuje dwadzieścia, dwadzieścia pięć procent powierzchni całego globu. Jej grubość waha się od metra do nawet półtora kilometra, ale od lat kurczy się jak szalona. W ciągu jednego lata potrafią zniknąć nawet trzy metry długości takiego lądolodu w jednym miejscu. Tutaj, w Pyramiden, widziałem zdjęcia z zeszłego roku i porównywałem je z tym, co można zaobserwować teraz. Było i zniknęło. Przerażające. Większość ludzi skupia się na tym, że jak lód się topi, to powstaje z niego woda, poziom wód się podnosi i w efekcie wszyscy utoniemy. Tak, tyle że jest duża szansa, że nie zdążymy. Zmarzlina ma tysiące lat. Są w niej dobrze zachowane szczątki organiczne i uśpione mikroorganizmy. Bakterie i całe to cholerstwo budzą się głodne jak diabli. I zaczynają wsuwać te organiczne resztki, które mają do dyspozycji. Jak jedzą obiad na powierzchni, następuje proces tlenowy i uwalniany jest dwutlenek węgla, a jak do wyżerki dochodzi pod powierzchnią, bez dostępu powietrza, to uwalniany jest metan. Tak na przykład dzieje się pod wodą. Często można znaleźć jakieś małe zbiorniki wodne, które radośnie bulgoczą. To właśnie to. Metan zbiera się też pod powierzchnią mórz podczas roztopów zmarzliny. To taki korek od szampana, jak w końcu pierdyknie, nie będzie co zbierać.

Generalnie szacuje się, że w zmarzlinie jest magazyn węgla wielkości tysiąca sześciuset miliardów ton. Zimow policzył, że aby tyle uzyskać, paląc lasy, trzeba by spalić wszystkie, które obecnie są na Ziemi, i to co najmniej dwukrotnie. Dlatego napisałem, że szanse, żebyśmy się potopili, są raczej nieduże. Bardziej prawdopodobne jest, że się podusimy. A temperatura rośnie. Od lat nie ma latem przymrozków i ujemnych temperatur. Latem na Svalbardzie będzie pięć, siedem stopni. I to całą dobę. Zatem trzymam kciuki i namawiam do ich trzymania za badania Siergieja Zimowa. Jak mu wyjdzie z tym parkiem, to może uda się to zaadaptować na inne części lądu arktycznego.

A co konkretnie robimy w Pyramiden? W pewnym sensie igramy z ogniem. Na początku wierciliśmy lód. Znaleźliśmy w nim trochę informacji, ale w sumie niewiele. W zamkniętych pęcherzykach powietrza można było badać skład atmosfery sprzed tysięcy lat. Moi koledzy odkryli nawet, że niektóre alkohole smakują inaczej w zależności od tego, jak stary jest lód pozyskany z tych odwiertów. Whiskey Teeling z kostkami sprzed dziesięciu tysięcy lat? Proszę. Stolichnaya z lodem liczącym pięć tysięcy lat? Niekoniecznie. Zgodnie stwierdziliśmy, że tradycyjnie zmrożona jest dużo lepsza. Ktoś mógłby pomyśleć, że robię sobie żarty. Trudno uwierzyć, ale nie. Nie znam nazwy, lecz jest jakaś firma, która rąbie tu lód. Rąbie, kostkuje i sprzedaje do Dubaju, do drineczków. Tak sobie myślę, że ani się nie potopimy, ani nie załatwi nas skład atmosfery, tylko wykończy nas zwykła, tradycyjna głupota.

Zimow, gdy jeszcze śledziłem jego poczynania, mówił, że potrzebuje mamutów do swojego parku. Wiecie, renifery nie są wystarczająco wydajne w tym grzebaniu w śniegu. Mamutów raczej nie będzie, ale trwają prace, aby do kodu genetycznego słoni wprowadzić trochę kodu mamuciego, tak żeby mogły one żyć w arktycznych warunkach. To również nie są żarty. I tutaj na scenę wkraczają takie zespoły jak ten, którego członkiem mam okazję być. Robimy odwierty w zmarzlinie, tak do dwudziestu metrów, i dłubiemy, co tam też jest ciekawego. Kod genetyczny mamuta? Nie ma problemu. Mikroorganizmy sprzed dziesiątków tysięcy lat? Proszę, ile tylko chcemy. Izolujemy, namnażamy, opisujemy i od początku. A jak te nasze bakteryjki kochają współczesny agar! Przysięgam, jak się wejdzie wieczorem do pustego laboratorium, gdzie ożywiamy bakterie z przetrwalników, to jeśli się dobrze wsłuchać, wyraźnie słychać mlaskanie. Tak, skubane, wpieprzają. Jak na razie jeszcze nie wiemy, czego szukamy. Nasza grupa naukowa jest tu takim zwiadowczym teamem. Zobaczymy, co znajdziemy i co można z tym zrobić. No chyba że wcześniej wywali metan i będzie święty spokój.

Na Svalbardzie były do tej pory dwie poważne katastrofy. Pierwsza to wcześniej wspomniany wypadek lotniczy. Tupolew linii Vnukovo Airlines, lot z Moskwy, sierpień 1996 roku. Były bardzo złe warunki pogodowe, ale załoga nie mogła porozumieć się z obsługą lotniska. Prawdopodobnie nawigator w samolocie źle nastawił GPS, a teren wokół lotniska w Longyearbyen jest wyjątkowo górzysty. Samolot lądował, mimo że nie dostał zgody, ale jak się okazało, niestety nie na lotnisku. Zderzył się z górą, czternaście kilometrów od pasa, na wysokości prawie kilometra nad poziomem morza. Zginęło stu trzydziestu górników i jedenaście osób z załogi. Tak jak już pisałem, był to początek końca Pyramiden jako wzorcowej, utopijnej osady górniczej na końcu świata.

Druga katastrofa miała związek z Globalnym Bankiem Nasion. Miejsce na kryptę zagłady, jak go niektórzy nazywają, zostało wybrane na Svalbardzie, w górze Platåberget, ze względu na panujący tu klimat, bardzo niską aktywność sejsmiczną i właśnie wieczną zmarzlinę. Czemu krypta zagłady? W banku zgromadzono ponad milion nasion roślin uprawianych na Ziemi. Są tam zabezpieczone zarówno popularne gatunki, jak pszenica czy ryż, jak i takie, które znajdują się na progu wyginięcia. Założenie było takie, żeby można było odtworzyć rośliny na wypadek wojny lub zmian klimatycznych. Krótko mówiąc, ochronić przed działalnością człowieka. W samym banku, który powstał na początku lat dwutysięcznych (otwarto go w 2008 roku), panuje temperatura minus osiemnaście stopni Celsjusza. Jest ona utrzymywana sztucznie, ale ze względu na „otulinę” (to może niezbyt szczęśliwe określenie) w postaci zmarzliny miało być to dużo łatwiejsze. No i tu nastąpiła wspomniana katastrofa.

Zmiany klimatyczne w tym rejonie są widoczne jak na dłoni. W ciągu paru lat średnia temperatura na Svalbardzie latem wzrosła do siedmiu stopni i już po uruchomieniu banku okazało się, że zmarzlina w tym miejscu nie jest taka wieczna. Dziesięć lat po otwarciu woda z roztopów zalała wejście. Na szczęście nie dotarła do zgromadzonych sto trzydzieści metrów pod ziemią próbek, ale wymusiła modernizację mającą na celu uszczelnienie całej krypty. Koszty tej operacji były podobno dwa razy większe niż sama budowa. No ale przecież, jak wielu twierdzi, zjawisko globalnego ocieplenia nie istnieje. Nasiona, które tam zgromadzono, są bezcenne dla światowego bezpieczeństwa żywnościowego i należało to zrobić bez względu na koszty, a większość ludzi na świecie nie ma nawet pojęcia o istnieniu tego banku.

Książkę Koniec mapy kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Błąd podczas pobierania komentarzy. Spróbuj ponownie.

Książka
Koniec mapy
S.J. Lorenc0
Okładka książki - Koniec mapy

Czasem niewiele potrzeba, by doszło do globalnej katastrofy Osiem nieznających się wcześniej osób rusza w turystyczny rejs w okolice Svalbardu. Już w...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo