Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą? „Upadek" Jacka Komudy

Data: 2025-02-26 14:48:02 | aktualizacja: 2025-03-06 09:53:51 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

W roku 1618 I Rzeczpospolita szlachecka Obojga Narodów osiągnęła szczyt swej potęgi. Jej terytorium zajmował ponad milion kilometrów kwadratowych, rozciągało się miedzy dwoma morzami i było istnym tyglem kulturowym. Do końca XVIII wieku ten kolos całkowicie znikł z mapy Europy. Znikła nie tylko pamięć o Rzeczypospolitej, ale nawet jej nazwa. 

Jak doszło do tego, że tak wielkie, dumne i potężne państwo przestało istnieć?

Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą - grafika promująca książkę

Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą? Jacka Komudy to opowieść o tym, jak Rzeczpospolita zadziwiająca świat swoimi wolnościami, kulturą i potęgą, sławna z wielkich królów, nieustraszonych hetmanów i skrzydlatych husarzy – została roztrwoniona przez swoich dumnych Obywateli. Do lektury zaprasza Fabryka Słów. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą?

Jak dawna Rzeczpospolita zadziwiała świat

Kiedy w 1574 roku nowo wybrany król Henryk Walezy przybył do naszego kraju, tym, co jako pierwsze wzbu­dziło jego ciekawość, był Poznań – królewskie miasto na szlaku do Krakowa. Władca zwiedzał je do drugiej w nocy, choć panowała prawdziwa zima z tęgim mro­zem. Kolejny raz zdziwił się w stolicy – zamek na Wawe­lu był obszerniejszy i o wiele lepiej wyposażony niż pary­ski. Miał toalety, podczas gdy w Luwrze służba załatwiała potrzeby na schodach lub do kominków, oddawała mocz z balkonów albo brudziła obijane tkaninami ściany.

Także sam Paryż, liczący ponad 100 tysięcy miesz­kańców, był miastem, gdzie w morzu błota zawierające­ go gnijące odpadki i odchody wylewane na ulice wznosi­ły się średniowieczne katedry i pałace arystokracji. Pod względem czystości Kraków i Poznań wypadały o wiele lepiej, gdyż miały już pierwsze kanały i rowy ściekowe, a początki ich kanalizacji sięgały XIII–XIV wieku.

Władza Walezego w Rzeczypospolitej była o wiele większa niż w ojczystym kraju. W Polsce autorytet mo­narchy był ogromny, podczas gdy – jak podaje Stanisław Grzybowski – we Francji prawie nie istniał aparat wy­konawczy władzy królewskiej. Władca uzależniony był od decyzji lokalnych parlamentów, mogących odmówić zarejestrowania edyktu i ulegających wpływom arysto­kracji. W pewnym sensie wspomniane królestwo za cza­sów Katarzyny Medycejskiej przypominało Rzeczpospo­litą z czasów saskich, gdzie rody magnackie posiadające prywatne zamki i armie prowadziły własną politykę.

Łatwiej było królowi Polski przekonać posłów i se­natorów na sejmie, niż we Francji skłonić do ugody po­tężne koterie arystokracji. W dodatku nasz Senat jako izba wyższa popierał zwykle wolę władcy, bo składał się z ludzi mianowanych przez niego na senatorskie urzędy: kasztelanów i wojewodów.

Łacina drugim językiem Polaków

Aż do końca XVII wieku Polacy imponowali Zachodo­wi wykształceniem i znajomością języków, zwłaszcza łaciny. Zdumienie wywołali członkowie poselstwa przy­byłego po króla Walezego w 1573 roku. „Nie było i jed­nego pomiędzy nimi, który by płynnie po łacinie nie mówił, wielu tłumaczyło się po włosku i po niemiecku; niektórzy mówili językiem naszym, tak czysto i pięknie, iż rzekłbyś, że się raczej na brzegach Sekwany niż nad Wisłą lub Dnieprem rodzili; niemało to zawstydzi­ło dworaków naszych” – pisał Jakub August de Thou. Te słowa zapewne zainspirowały francuskiego pisarza Aleksandra Dumasa, który niecałe 300 lat później napi­sał w Królowej Margot: „cudzoziemcy ci, których Fran­cuzi pogardliwie zwali barbarzyńcami, zaćmiewali ich pod każdym względem”.

Piorunujące wrażenie wzbudziła przemowa posła polskiego u królowej Elżbiety Wielkiej. Paweł Działyński w 1597 roku występował w imieniu Zygmunta III Wazy, króla Polski i Szwecji. Mówił po łacinie w ostrym tonie, żądając wolnej drogi morskiej do Hiszpanii oraz prawa handlu z Anglią dla kupców z Gdańska i Polski. Jego elokwencja przeraziła Elżbietę. „Rany boskie, panowie – rzekła – zmuszono mnie dziś, bym przewietrzyła swą łacinę, którą już od dawna przeżarła rdza”. Ponoć na ko­niec audiencji królowa... uciekła, pozostawiając dokoń­czenie sporu Williamowi Cecilowi, baronowi Burghley, piastującemu urząd Lorda Wielkiego Skarbnika, i in­nym dostojnikom. Ultimatum zostało przyjęte.

Podróże Polaków zawsze miały na celu naukę języ­ków; nie wyobrażano sobie, aby ktoś ich nieznający mógł bywać na dworach. Jak pisał bawiący w XVII wieku w Pa­ryżu Jan Kazimierz Denhoff: „u króla francuskiego i ksią­żęcia de Condé jeszczem nie był, bo języka nie umiem, a mógłby który z nich zacząć gadać, to wstyd”.

Siła i bogactwo

Wszystkie te wrażenia bladły w porównaniu z pokazami potęgi, jakimi były poselstwa. „Z podziwieniem patrzyli paryżanie na mężów okazałej postaci. Ich szlachetne i nieco dumne spojrzenie, ich powaga, te długie i gęste brody, te sobolowe kołpaki, te miecze ozdobione dro­gimi kamieniami, buty ze srebrnymi podkówkami, te łuki, kołczany – wszystko dziwiło i zachwycało. [...] Mieli oni złotolite szaty [...]. Cugle ich koni nabijane były sre­brem, błyszczące się drogimi kamieniami, siodła w zło­to oprawne, rzędy na koniach pięknością swą zachwycały patrzących” – pisał Jakub August de Thou o poselstwie z 1573 roku.

Kolejnym sławnym wydarzeniem stało się przyby­cie Krzysztofa Zbaraskiego w towarzystwie 1200 ludzi do Stambułu w 1622 roku. Przyćmił je wjazd poselstwa Jerzego Ossolińskiego do Rzymu 27 listopada 1633 ce­lem złożenia hołdu papieżowi w imieniu króla Włady­sława IV Wazy. Zarówno poseł, jak i towarzysze wjeż­dżali w strojach polskich, co wzbudziło sensację. Orszak poprzedzały 22 wozy okryte czerwonym suknem. Szło 10 wielbłądów obwieszonych kolorowymi oponami i wiedzionych przez Tatarów i Ormian. Za nimi prowa­dzono konie w tureckich rzędach, z kulbakami nabija­nymi diamentami, turkusami, rubinami. Wśród rzym­skiego plebsu krążyły wieści, że jeden z nich miał na nagłówku klejnot wart 30 tysięcy złotych polskich. Szab­ lę Ossolińskiego szacowano na 20 tysięcy. Konie celowo źle podkuto złotymi podkowami, aby spadły i stały się łupem tłumu.

Innym sławnym poselstwem było to wysłane w 1646 ro­ku do Francji po Ludwikę Marię Gonzagę, która została żoną króla Władysława IV. Podróż ta była jednym wielkim festynem. Jean Le Laboureur wspomina, jak witał królową Kazimierz Lew Sapieha: „występował na czele 4 tysięcy konnych, przeważnie szlachty. Zapewniano mnie w do­datku, że nie była to nawet zwykła jego świta, liczniejsza przy innych uroczystościach”.

O podziwie cudzoziemców dla polskiej wolności i to­lerancji wypisano morze atramentu. „Cała Polska zarażo­na jest błędami herezji” – pisał poseł wenecki Hieronim Lippomano. „Wszystkie sekty religijne znajdują w niej przytułek i bezpieczeństwo”. Nawet w rzekomo fana­tycznym i ciemnym wieku XVIII innowiercy cieszyli się większymi prawami niż w innych krajach. W 1775 roku Ludwik Antoni de Caraccioli pisał, że niechęć Polaków i Litwinów do innowierców „nie może iść w porównanie z nienawiścią Szwedów, Duńczyków i Anglików, a nawet Holendrów przeciwko katolikom”.

Ogromny podziw wzbudzała gościnność i hojność pol­skich panów, którzy rozdawali konie, pasy, szable i pistole­ty. Kiedy wojewoda ruski Stanisław Lubomirski ofiarował posłowi francuskiemu siedem „maścistych” i „sprzęgłych” koni, a ten wzdragał się przed przyjęciem, zagroził, że wezwie muszkieterów i każe zastrzelić zwierzęta na miejscu. Z kolei kuchnia polska wywoływała mieszane uczucia – głównie przez nadużywanie korzeni. Jednak Karol Ogier, przebywający w Rzeczypospolitej w 1635 roku, cenił przy­smaki, na które zapraszali go polscy panowie. Na przykład dania z warg łosia, przy których szlachcice opowiadali so­bie dowcipy o charakterystycznych ustach Habsburgów.

„Nie do wiary jest swoboda szlachty, z jaką mówią najswo­bodniej o cesarzach i królach, a nawet o swoim własnym królu” – pisał. Wilhelma de Beauplana zachwycały ryby, które Polacy „przyrządzają [...] tak znakomicie i dodają im jakiegoś smaku tak wybornego, że u najbardziej przeje­dzonych ludzi budzi się na nie apetyt”.

Moc Rzeczypospolitej

Przyzwyczajeni i wychowani przez pisma XIX­-wiecznych historyków stańczyków, komunistycznych propagandzi­stów i ich lewicowych pogrobowców, rozwodzących się nad tym, jak słaba była dawna Polska, trudno uwierzyć nam w potęgę szlacheckiego pospolitego ruszenia. Tym­czasem cudzoziemcy, o dziwo, z respektem piszą o sile zbrojnych zastępów szlachty. „Polska ma 70 tysięcy wsi i tyleż dobrej jazdy może wystawić do boju, wraz z po­śledniejszą, każdy bowiem szlachcic jest obowiązany stawić się konno na wojnę. [...] Wojsko złożone z sa­mej szlachty jest bitne, dobrze odziane i uzbrojone. [...] Król ma w Wilnie 180 dział wielkiego kalibru, mnóstwo mniejszych” – wspominał około 1560 roku nuncjusz apostolski, Bernard Bongiovanni.

„Korona wystawić może 100 tysięcy lada jakiej, a 50 ty­sięcy dobrej konnicy i prawie tyle Wielkie Księstwo Litew­skie, co nie jest za wiele na to obszerne królestwo” – poda­je Hieronim Lippomano. W XVII wieku nawet klęski takie jak potop wywołują u postronnych raczej zdziwienie, niż obalają mit siły Rzeczypospolitej. „Zachodzi pytanie, [...] jak to się mogło zarazem stać, że król szwedzki na czele 40 tysięcy ludzi podbił i spustoszył kraj, którego armia liczyła co najmniej 200 tysięcy żołnierzy. Zostało spowo­dowane to chyba brakiem władzy ich króla, niewielkim rozsądkiem dowódców, niezgodą i buntami” – zastana­wia się anonimowy autor Podróży pana Payen. „Zebrana w jednym miejscu szlachta polska stanowi taką potęgę, że żaden z sąsiadów Polski nie mógłby się jej oprzeć” – pisze Gaspard de Tende, dworzanin i skarbnik królowej Ludwi­ ki Marii Gonzagi, autor Relation historique de la Pologne.

Czytając te opinie, widzimy, że siła I Rzeczypospo­litej opierała się na liczebności i wojennym wyszkole­niu szlacheckiego społeczeństwa, które budziło więk­szy przestrach niż regularne wojska. Tak duża liczba uzbrojonych i wolnych ludzi sprawiała, że aż do począt­ku XVIII wieku żaden z sąsiadów ani myślał zająć całej Polski – kraju, gdzie co kilka kilometrów znajdował się dwór z załogą złożoną ze szlachcica i jego sług. Na ich ujarzmienie po prostu nie starczyłoby własnego wojska, tak jak nie wystarczyło żołnierzy królowi Karolowi X Gu­stawowi w czasie potopu.

Bogactwo czarnej ziemi

Aż do XVIII wieku Rzeczpospolita zdumiewała rozle­głością terytorium położonego w dorzeczu Wisły, Nie­mna, Dniepru i Dniestru, bogactwem ziem i żyznością pól. „Jest Polska błogosławionym krajem, ma żyzną rolę, zdrowe powietrze, ryby i rybne rzeki [...]. Jest prawdziwą spiżarnią zboża i ma także piękne bydło. Są tu też ogni­ste i wytrwałe konie” – wspominał Ulryk Werdum, Fryzyjczyk szpiegujący nas w latach 70. XVII wieku, a więc już po katastrofach wojen szwedzkich, kozackich i na­ jeździe Rakoczego.

Jean Choisnin, biskup Walencji, który przebywał w Polsce w latach 1572–1573, pisał o trzech powodach chwały Królestwa. Pierwszym był obszar dwukrotnie większy od Francji, drugim – duża urodzajność gleb i nadmiar produktów koniecznych do zaspokojenia po­trzeb życiowych. Trzecim – szlachta, która „wybija się spośród wszystkich innych narodów”, ponieważ jest rozsądna i zręczna oraz potrafi przejąć dobre obyczaje i cnoty od innych nacji. Podkreślał też odwagę i jej bie­głość w rzemiośle wojennym. Dwiema kolejnymi do­brymi cechami społeczeństwa Rzeczypospolitej są to­lerancja, podtrzymywanie więzów przyjaźni pomimo różnic w wierze, oraz „wierność i posłuszeństwo Pola­ków wobec królów”.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą? Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Błąd podczas pobierania komentarzy. Spróbuj ponownie.

Książka
Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą
Jacek Komuda 0
Okładka książki - Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą

W roku 1618 I Rzeczpospolita szlachecka Obojga Narodów osiągnęła szczyt swej potęgi. Jej terytorium zajmował ponad milion kilometrów kwadratowych, rozciągało...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo